Emocjonujący sezon w historii Premier League rozpoczął nowy etap. Wojny na wyniszczenie. W tej fazie wszystkie ruchy, włączające te najbardziej zaskakujące, są dozwolone. Nawet, jeśli zakładają one wzmocnienie… rywala.
***
***
USA i ZSRR rzadko było po drodze. I przed, i na początku II Wojny Światowej. Nie przeszkodziło to Jankesom zrealizować umowę w ramach ustawy Land-Lease Act, dając Rosjanom sprzęt niezbędny do pokonania wspólnego rywala. III Rzeszy. Teraz Chelsea odstępuje swojemu dotychczasowemu przeciwnikowi niezwykle groźny oręż, nieraz stosowany wręcz jako broń masowego rażenia. Z tą różnicą, że obopólne korzyści są nieco bardziej skomplikowane, a i poważnych antagonistów jest więcej niż jeden.
Sytuacja dziwna. Co najmniej niecodzienna. Chelsea, od lat niemal śmiertelny wróg United, lekką ręką oddaje mistrza świata i złotego medalistę Euro 2012. Maestra środkowej linii. Wirtuoza dwukrotnie, zarówno przez kolegów jak i dziennikarzy, uznanego za najlepszego zawodnika londyńskiego zespołu minionych sezonów. 37 milionów funtów rzuconych na stół przez zdesperowanego Davida Moyesa wystarczyło, by obrzydliwie bogaci The Blues poważnie wzmacniali aktualnych czempionów Premier League. Sęk w tym, że Mata na swojej drodze spotkał chyba jedynego na świecie trenera, który niespecjalnie uwzględniał go w dalekosiężnych planach. Jose Mourinho. Portugalczyk szanował jego dokonania, jego sławę. Wlewał Hiszpanowi do ucha truciznę nasączoną wizją grą na wielu frontach. Pokusami licznych występów. Takowe rzeczywiście były, jednak częściej jako piłkarza wchodzącego z ławki niż zawodnika kreującego boiskowe poczynania. Większym splendorem u Special One’a cieszyli się Eden Hazard, Oscar, a z czasem również nuworysz w osobie Williana. Zjazd Don Juana Maty był spektakularny. W kilka miesięcy z lidera drużyny, jego mózgu, błędnika, do nieporadnego chłopca w przypływie frustracji kopiącego plastikowe krzesełko po zejściu z boiska w meczu przeciwko Southampton. 1 stycznia, Nowy Rok. Wtedy dolano ostatnią, decydującą łyżkę dziegciu do niebieskiego miodu Mourinho. Stało się jasne, że hiszpańsko-portugalsko współpraca zmierza ku ślepemu zaułkowi. Zbyt wielka różnica interesów. Rzecz w biznesie nie do pogodzenia. Mata pragnął regularnej gry. Łaknął boiskowej sławy. 51-letni menedżer zaś nie potrzebował w drugiej linii artysty zblazowanego, lecz artysty pracującego. Pracującego nie tylko w ofensywie, lecz drugiego czy trzeciego, od strony bramki rywali, obrońcy. A to nie jest styl 26-letniego wychowanka Realu Madryt. Dodatkowo, rozgrywający, na pół roku przed mundialem, chciałby raczej spędzać głównie na trawie, a nie drewnianej lub plastikowej ławce rezerwowych.
Po pierwsze , wyrobienie sobie dobrych stosunków z United może być trampoliną do ewentualnego zakontraktowania Wayne’a Rooneya. Deficyt skutecznych napastników na Stamford Bridge spowodował, że Anglik już latem był obiektem westchnień Jose Mourinho. Westchnień ostatecznie daremnych, jednak poratowanie wykrwawionego United świeżymi krwinkami Maty zapewne w niemałym stopniu pomoże negocjacjom, chociażby letnim, mającym na finiszu zameldowanie 29-latka w Londynie. Zresztą, z korzyścią dla obu stron. Chelsea ma nadmiar kreatywnych pomocników – United niedobór. Czerwone Diabły w pierwszej linii dysponują trzema goleadorami. Na Stamford Bridge pod tym względem jest średnio. Dżentelmeńska umowa na linii Mou – Moyes? Nie, raczej cyrograf z diabłem. I to nie tym z Manchesteru.
Po drugie , owa transakcja jest jak najbardziej na rękę Jose Mourinho. Dlaczego? Wytłumaczenie może wydawać się dziwne, jednak – czytając dziesiątki artykułów, książek, czy analizując setki wypowiedzi Portugalczyka – w przypadku tego szkoleniowca wielce prawdopodobne. Mianowicie: jak najsilniejszy Manchester United leży teraz w interesie klubu Romana Abramowicza. Po wygranym przez Chelsea bezpośrednim starciu Czerwone Diabły przestały liczyć się w pościgu o triumf w Premier League. Do końca sezonu Mourinho ani razu nie podejmie już ekipy z Old Trafford. No, chyba że w Lidze Mistrzów, co jest jednak mało prawdopodobne. Drużyna Moyesa ma za to przed sobą batalie zarówno z Manchesterem City, Arsenalem, jak i Liverpoolem. A więc głównymi antagonistami Chelsea w tym sezonie. Mou chciałby zatem, żeby przegrane już w tym roku Diabły napsuły jak najwięcej krwi najgroźniejszym konkurentom Portugalczyka. Najlepiej – z każdym z nich inkasując trzy oczka. Łatwiej to będzie osiągnąć mistrzom Anglii mając w końcu nowego, kreatywnego środkowego pomocnika. Na przykład pewnego rezerwowego Hiszpana ze Stamford Bridge.
Fani United łapią się każdej nadziei na lepsze jutro. Wierzą, że Juan Mata będzie tym brakującym ogniwem, które pozwoli ich zespołowi wrócić na dobrze znane, właściwe tory. Mniej lub bardziej uzasadnienie czerwona strefa Manchesteru wierzy w casus Mesuta Ozila. Zbawiciela windującego niezłą przecież ekipę, Arsenal, na wyższy niż dotychczas poziom. Pytanie jednak, czy ekipa Moyesa jest właśnie takim śniętym kolosem, wymagającym jedynie lekkiego, pojedynczego kuksańca, czy może olbrzymem niezdolnym do funkcjonowania bez potężnego wstrząsu. Gdyby dziś spytać jakiegoś kibica ze Stretford End o termin debiutu Hiszpana, ten odpowiedziałby – jak najszybciej. Dosłownie. Choćby sekundy po podpisaniu kontraktu. Wesley Sneijder ledwie dzień po tym jak wylądował w Mediolanie grał z Interem. I to przeciwko Milanowi. Holender był jednym z najlepszych na boisku.
Nędza w środku pola United jest aż nadto odczuwalna. Bezproduktywny Cleverley. Defensywni Carrick i Fellaini. Wykorzystujący ledwie cząstkę dawnego potencjału Kagawa.
Właśnie. Shinji Kagawa. W Manchesterze liczą na nowego Ozila, a równie prawdopodobny jest scenariusz Japończyka. Grajka miewającego spektakularne, ale jednak tylko przebłyski. Nie serie. Przyzwyczajony do wąskiej, dortmundzkiej gry 25-latek nie odnajduje się w archaicznej koncepcji Moyesa, zakładającej szeroko rozstawionych skrzydłowych. Tego właśnie obawia się między innymi Gary Neville, poddając po wątpliwość asymilację Maty na Old Trafford. Cały świat idzie ku skupieniu pomocników jak najbliżej siebie. Krótkiej, szybkiej wymianie piłki. Podczas gdy Szkot mentalnie wciąż tkwi w XX wieku. Jeśli więc szkoleniowiec nie wykaże taktycznej elastyczności, największe zalety rozgrywającego mogą zostać zamortyzowane przez kurczowe przywiązanie Hiszpana przez trenera do bocznej linii. Chyba, że transakcja piłkarza The Blues ma stanowić preludium większych – i raczej niezbędnych – zmian w sposobie gry 20-krotnych mistrzów Anglii.
Moyes, przyparty do muru, wykorzysta każdy sposób i wszelkie środki, by zdobyć jedyne będące obecnie w jego zasięgu trofeum – Puchara Wengera. Żartobliwa nazwa czwartego miejsca, dającego eliminacje do Ligi Mistrzów. Brak lokaty w czołowym kwartecie ekstraklasy może kosztować Czerwone Diabły nawet 41 milionów funtów, a więc kwotę wartą gracza najwyższej klasy. Znacznie trudniej będzie również przeprowadzić wartościowe transfery, nie mówiąc już o zatrzymaniu w składzie tych najambitniejszych. Powód, dla którego Robin Van Persie opuścił Arsenal był jasny. Brak trofeów. David Moyes naprawdę stoi na rozdrożu, jak na rozdrożu latem stał Arsene Wenger. Francuz zaryzykował. Rozbił bank i wygrał, nawet jeśli Kanonierzy ponownie nic w tym roku nie ugrają, gdyż i tak poczynili znaczny postęp. Tak samo panicznie działa Szkot, imając się każdej okazji na wzmocnienie składu. Jak nieumiejące pływać dziecko podczas topienia się na środku jeziora.
A Chelsea? Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zarobiła na transferze. Juana Matę klub ze Stamford Bridge kupił za marne 23 miliony, by sprzedać go teraz za sumę o 14 milionów funtów wyższą. By nie wspomnieć o wydatnej pomocy, jakiej Hiszpan udzielił przy zdobywaniu przez The Blues Ligi Mistrzów i, rok później, Ligi Europejskiej.
Jose Mourinho błyskawicznie zresztą odnalazł następcę 25-latka. Portugalczyk widocznie lubi Mario Puzo i jego „Ojca Chrzestnego”. Don Vito mawiał bowiem: przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Więc The Special One kupił gracza, który strzelił tej jesieni trzy bramki Chelsea. Gracza, którego będzie mógł oszlifować do odpowiadających mu standardów. Mohameda Salaha. A w kolejce stoi jeszcze ponoć Freddy Guarin, zawieszony w mediolańsko-turyńskim kotle.
To już jednak historia na osobny tekst.
TOMASZ GADAJ
fot. The Independent
***
***