Szybki, zwinny, unikatowy. Trudno przypomnieć sobie mecz, w którym zawiódł. Przeżył 39 wiosen, jednak oczy całego świata dopiero dzisiaj będą zwrócone właśnie na jego osobę. Anonimowy śmieszek dostał od losu pędzel oraz płótno, by namalować obrazy wieńczące sukcesy FC Barcelony w obecnym sezonie. Chociaż, znając charyzmę Jose Manuela Pinto, poradzi on sobie w każdych okolicznościach. Nawet jako pierwszy bramkarz FC Barcelony, muszący zastąpić na tym stanowisku Victora Valdesa.
Alfabet piłki nożnej zna od „A” do „Z”. Tajniki osiągania sukcesów również nie są mu obce. Jose Manuel Pinto, jeszcze broniąc barw Celty Vigo zdobył Trofeum Zamory. Jest ono przyznawane najlepszym golkiperom danego sezonu w La Liga. Jak wyliczył
Tygodnik Kibica
komputer, kapitulował on zaledwie 0.75 razy w ciągu spotkania. To właśnie dzięki niemu Celta w sezonie 2005/2006 zajęła szóste miejsce w ligowej tabeli.
Następnie, dokładnie w 2008 roku przeszedł do FC Barcelony. Trochę przypadkiem, wszak kontuzji doznał Albert Jorquera, a drużyna z jednym bramkarzem jest niczym przewodnik w sali sarkofagów egipskich bez znajomości historii. Wielu nazwało ten transfer drogą na skróty, dążeniem do przeżycia spokojnej emerytury bez konieczności wąchania murawy. Kiedy przychodził czas na rozgrywki Pucharu Króla, Pinto był do dyspozycji kolejnych szkoleniowców Blaugrany. Ci zawsze korzystali z jego usług, nawet nie rozważali zakupu nowego bramkarza, który miałby zająć jego miejsce na ławce. Posiadali w swoich szeregach najlepszego rezerwowego golkipera na świecie, który dołożył swoją cegiełkę do zdobycia dwóch Pucharów Hiszpanii.
Akceptował swoją pozycję w drużynie. Dokładnie tak samo jak Jerzy Dudek przechodząc do Realu Madryt. Wiedział, że nie posiada nawet iluzorycznych szans na założenie bluzy z numerem „1″, jednak realizował się w pełni, mimo że był tylko drugą opcją. Swoją drogą, świadomość bycia niekoniecznie gorszym, lecz kategorycznie odstawianym przy ustalaniu pierwszego składu na mecze hiszpańskiej Primera Division musiała być dla niego momentami trudna.
Wariat pośród świrów? Pierwszy człon się zgadza, Pinto należy do grona ludzi posiadających ukryte, lecz pozytywne ADHD, często objawiające się na placu gry. Jest on jednak osamotniony, prawie jak Leonardo DiCaprio bez Oscara. Barcelona jest zespołem grzecznych chłopców, podążających, według Zlatana Ibrahimovicia, ślepo za swoim trenerem. Taka to już jest drużyna. Leo Messi nie zacznie nagle tatuować się na potęgę, a Xavi, wzorem Grzegorza Szamotulskiego, nie skrytykuje zarządu.
Jose Manuel Pinto jako symbol katalońskiego klubu? Może nie pod względem umiejętności stricte piłkarskich, a nieprzeciętnego poczucia humoru. Raz nawet udawał sędziego podczas rywalizacji z FC Kopenhagą. Jak się okazało, skutecznie. Cesar Santin, piłkarz duńskiej drużyny wybiegł na dogodną pozycję do zdobycia bramki, jednak momentalnie się zatrzymał. Wszystko ze względu na Pinto, który podniósł rękę sygnalizując pozycję spaloną, której nie było, oraz imitując gwizdek sędziego. Po tym incydencie sam zainteresowany został ukarany przez UEFA. Świr, po prostu świr.
Hiszpan chętnie korzysta również z portali społecznościowych. Na Twitterze pochwalił się niegdyś zdjęciem swojej ręki, na której widniał olbrzymi siniak, a na nim autograf Davida Villi, winowajcy chwilowego zniekształcenia ręki kolegi z drużyny.
Aby nasze słowa znalazły swoje odzwierciedlenie w jego czynach, musicie obejrzeć tę interwencję. Pinto wskazał rywalowi w który róg się rzuci, a mimo tego obronił rzut karny.
Poważna kontuzja Victora Valdesa z, nomen omen, Celtą Vigo oznaczała dla Pinto koniec pilnowania ławki a początek gry o najwyższe cele. Przy okazji – nowy kontrakt, choć ten właściwie ma już zagwarantowany. Pomóc mogą mu jednak książki psychologiczne, które, jak sam twierdzi, poprawiają jego koncentrację.
Dzisiaj, 1 kwietnia 2014 roku rozpoczyna on swój marsz po potrójną koronę. FC Barcelona ciągle zachowuje bowiem szansę na zdobycie mistrzostwa Hiszpanii, Pucharu Króla oraz, co najważniejsze, triumfu w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Hiszpan nigdy nie znajdował się w centrum zainteresowania, jednak w ciągu najbliższych spotkań postara się o zmianę wizerunku. Wielkim wyczynem nie jest udowodnienie swojej wartości podczas zmagań ze słabeuszami z krajowego podwórka, a zagwarantowanie optymalnego poziomu swojej drużynie w tyłach, kiedy tej grozi upadek. Tak jak w jednej z piosenek Happysad – „kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze”. W Barcelonie nikt nie rozpacza nad utratą kontuzjowanego Victora Valdesa, jednak jednocześnie każdy powątpiewa w umiejętności jego zmiennika. Tak jak polskie drużynie nie są traktowanie w Europie poważnie, tak i Pinto posiada niewielki kredyt zaufania.
Wieczorna konfrontacja z Atletico Madryt ma swoje podteksty. „Los Rojiblancos” zajmują obecnie pierwsze miejsce w La Liga, wyprzedzając Katalończyków o 1 punkt. Dzisiejsza potyczka uświadomi nam, kto tak naprawdę znajduje się aktualnie w lepszej dyspozycji oraz posiada większe predyspozycje do wygrania i Primera Division, i Champions League.
Czy ten wieczór będzie należał do Jose Manuela Pinto?