Śląsk Wrocław w ostatnim czasie zwykł dostarczać prasie nowych tematów bez większych poszukiwań. Istny samograj. Koniec rundy jesiennej to czas Gikiewiczgate, początek wiosny – afera Jodełkowa. Żyć, nie umierać.
Choć we Wrocławiu jest ciekawie, trzeba przyznać, że jest też nieco groteskowo. Tomasz Jodłowiec ostatecznie przeszedł do Legii, w której zdążył już zadebiutować (póki co tylko w sparingu), ale klub z Dolnego Śląska takiego stanu rzeczy do dziś nie może zaakceptować. – Zarząd WKS Śląsk Wrocław SA pragnie stanowczo podkreślić, że nadal stoi na stanowisku, iż umowa w sprawie transferu Tomasza Jodłowca do Legii Warszawa została zawarta wbrew zapisom ubiegłorocznego porozumienia z Panem Józefem Wojciechowskim. Zarząd WKS Śląsk Wrocław SA protestuje przeciwko takim praktykom i informuje, że rozważa podjęcie ewentualnych działań prawnych wobec stron umowy transferowej Tomasza Jodłowca do klubu WKS Śląsk Wrocław – głosi oficjalne oświadczenie WKS-u.
W całym tym zgiełku warto skupić się na dwóch aspektach: niekompetencji Śląska i rzekomym braku honoru w szeregach mistrzowskiego klubu. O ile z pierwszym faktem nie ma co nawet polemizować, drugi w moim odczuciu można podważyć. Jasne, Śląsk swymi oświadczeniami na tydzień przed startem ligi zwyczajnie się ośmieszył, ale nie należy z tego powodu popadać ze skrajności w skrajność.
Wobec wrocławian pojawiły się zarzuty dotyczące „szukania dziury w całym”. – Działacze Śląska Wrocław nie znają słowa „honor”. Próbują chwytać się kruczków, ale zapominają o najważniejszym: dostali zawodnika ZA DARMO, akceptując to, że kiedyś za darmo mogą go stracić. Teraz nagle o tym zapomnieli. Wiejskie, godne pożałowania zachowania – pisał na swoim fanpage’u Krzysztof Stanowski, dziennikarz Weszlo.com. Według niektórych to, że Jodłowiec, którego „właścicielem” był Józef Wojciechowski, grał w Śląsku przez pół roku, to jak gwiazdka z nieba. To coś w stylu prezentu od pijanego mikołaja. Prezentu, który czym prędzej, przy pierwszej możliwej okazji, miał być wyrwany z rąk nieświadomie cieszącego się dziecka.
Czy rzeczywiście aneks w umowie, na który powoływali się Ślązacy i który wywołał tyle kontrowersji, był tak wielką zbrodnią wobec piłkarskiej społeczności?
W moich oczach Śląsk próbował tylko zapewnić sobie to, że nie straci kluczowego obrońcy na tydzień przed startem ligi. Z Jodłowca można się nabijać, ale prawda jest taka, że we Wrocławiu po odejściu Piotra Celebana nie było lepszego defensora niż on. Po całym okresie przygotowawczym i stawianiu na Jodłę w sparingach, nagle cichaczem miał on uciec do Warszawy? Przyjmijmy, że miał do tego pełne prawo, ale nie pytajmy w tym momencie o honor wrocławskiej strony, bo do startu ligi w momencie zmiany klubowych barw zostały trzy doby. Abstrahując od słuszności (z prawnego punktu widzenia) oburzenia się działaczy z Dolnego Śląska, chyba każdy w ich sytuacji walczyłby o swoje…?
Ostatecznie duet Leśnodorski-Wojciechowski wyszedł z opresji zwycięsko. Ale czy zyskał na tym sam 27-letni piłkarz? Póki co, to wróżenie z fusów. Koniec końców w pierwszej kolejce rundy rewanżowej Jodłowiec z ławki oglądał porażkę Legii w Kielcach, a we Wrocławiu Śląsk ograł Widzew z Markiem Wasilukiem w wyjściowym składzie. Wasilukiem, który strzelił dla wrocławian arcyważną bramkę i który spowodował, że dystans do lidera z Warszawy został nieco zmniejszony…
Dalsza część przygód Jodłowca, Leśnodorskiego i Wasielewskiego już w najbliższy weekend. Legia gra z Bełchatowem, a Śląsk jedzie na Koronę.
PRZEMYSŁAW MAMCZAK