Jak uciekli spod topora. FCA – historia prawdziwa

fca Kiedy okręt idzie na dno, członkowie załogi nerwowo zastanawiają, co zrobić, by się nie utopić. W Augsburgu zmieniono kapitana i postanowiono walczyć do końca. Dzięki Reuterowi FCA nie tylko się uratował, ale i ponownie wypłynął na szerokie wody. Prześledźcie z nami jeszcze raz drogę do utrzymania klubu z Bawarii w 1. Bundeslidze.

***

Był 15 grudnia 2012 r. W kraju naszych zachodnich sąsiadów nie wszyscy mogli jednak skupić się już tylko na bożonarodzeniowych zakupach na jednym z Weihnachtsmarktów. Wszak do rozegrania pozostała jeszcze ostatnia kolejka rundy jesiennej piłkarskiej Bundesligi. Po niej w Bawarii do świątecznego stołu z uśmiechem na ustach zasiedli tylko kibice liderującego Bayernu. Zupełnie inne nastroje panowały w Fuerth i Augsburgu. W ostatniej serii pierwszej fazy sezonu kluby z tych miast w bezpośrednim starciu podzieliły się punktami i tym samym krótką przerwę zimową spędziły na ostatnich dwóch pozycjach w tabeli z zaledwie 9 punktami na koncie. O ile strata do 16. miejsca gwarantującego grę w barażach wynosiła tylko 3 punkty, to już do 15. Wolfsburga odrobić trzeba było 10 oczek.

Impossible is nothing?

To będzie ciężkie, ale nie niemożliwe – powiedział zaraz po nominacji Stefan Reuter, nowy manager FCA, który związał się z drużyną zaraz po świętach. I od razu zaczął działać. Najlepsze są sprawdzone metody – z takiego założenia wyszedł były defensor Borussii. Sezon wcześniej klub z Augsburga utrzymał się w dużej mierze dzięki duetowi z Azji – Japończykowi Hajime Hosogaiowi oraz Koreańczykowi z Południa Koo Ja-Cheolowi. Ten drugi wciąż znajdował się w kadrze FCA, zaś pierwszy po udanej wiośnie powrócił z wypożyczenia do swojego macierzystego klubu – Bayeru Leverkusen. Nowy manager postanowił zatem skopiować poprzednie rozwiązanie i ściągnął do drużyny kolejnego Azjatę, rodaka Koo – Ji Dong-Wona. Kiedy kibice w Augsburgu leczyli jeszcze kaca po sylwestrowej nocy, Koreańczyk grający w Sunderlandzie 1 stycznia parafował umowę z FCA. Sympatycy augsburskiego zespołu początkowo do transferu podchodzili ze sporą rezerwą, wszak nowy nabytek klubu na Wyspach w ciągu 1,5 roku gry zdobył tylko dwie bramki, a do Niemiec przychodził jako nominalny napastnik. – Po co nam taki snajper? – retorycznie pytali kibice. Odpowiedź przyszła wkrótce… Kolejne transfery augsburczyków również nie rzuciły na kolana. Listę noworocznych wzmocnień drużyny uzupełnili Michael Parkhurst ściągnięty z duńskiego FC Nordsjaelland i Andre Hahn z… trzecioligowego Kickers Offenbach.

Zaczęło się od kuriozum

Dobrego managera, podobnie jak trenera, bronią jednak wyniki. A te napawały optymizmem. Już na inaugurację sezonu w niezwykle ważnym wyjazdowym spotkaniu przeciwko Fortunie ekipie z Augsburga udało się wygrać 3:2 i zdobyć bezcenne trzy punkty.  Bezstronni obserwatorzy tego widowiska bardziej niż na zwycięstwo zwracali jednak uwagę na dwie kuriozalne bramki zdobyte przez Saschę Moeldersa. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji wcześniej ich zobaczyć, poniżej filmik z oboma trafieniami augsburskiego napastnika.

Po udanej inauguracji przyszła wprawdzie trwająca cztery nastepne kolejki seria remisów, ale spotkania zakończone podziałem punktów choć nie poprawiały znacząco sytuacji drużyny, to były miła odmianą od porażek, które jeszcze w rundzie jesiennej stanowiły przykrą normę. Przełomowy moment miał miejsce pod koniec lutego, kiedy FCA wygrał u siebie prestiżowe starcie z Hoffenheim – bezpośrednim rywalem w walce o miejsce barażowe – i wyprzedził go w ligowej tabeli. Jedną z bramek zdobył zresztą wówczas Ji, który w dalszej części sezonu stał się kluczową postacią zespołu, a kibice po raz pierwszy naprawdę uwierzyli, że utrzymanie jest możliwe.

relegation

Napędzili stracha Borussii

Istotne okazały się też jednobramkowe zwycięstwa na obcych boiskach odniesione w Bremie i Hamburgu. W kwiecień FCA wchodził z umiarkowanie dobrej pozycji wyjściowej, posiadając 4 punkty przewagi nad Hoffenheim i 5 oczek straty do Fortuny, okupującej pierwszą bezpieczną lokatę dającą bezpośrednie pozostanie w gronie pierwszoligowców. Wprawdzie na początku miesiąca klub z Augsburga musiał uznać wyższość broniącej mistrzowskiego tytułu Borussii, to jednak spotkanie to pokazało, że w drużynie drzemie spory potencjał. FCA przez moment nawet prowadził na Signal Iduna Park i dopiero wejście Lewandowskiego i Goetzego pozwoliło gospodarzom przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Wyrównane starcie z BVB nastrajało optymizmem przed kolejnymi meczami.

Wszędzie dobrze, ale w domu… grają najlepiej!

I faktycznie, w końcówce sezonu FCA na swoim boisku prezentował się wyśmienicie. Zaczęło się od pojedynku z Eintrachtem, gdzie prawdziwy popis dał Ji – autor dwóch zwycięskich trafień dla augsburczyków. Później FCA odprawił jeszcze u siebie z kwitkiem Stuttgart (3:0) i chociaż na wyjazdach poniósł trzy kolejne porażki, to przed ostatnią kolejką szanse na bezpośrednie utrzymanie bez konieczności gry w barażach wydawały się naprawdę spore. Wszak Fortuna, wyprzedzająca Augsburg tylko dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu, musiała poza domem zmierzyć z Hannoverem, zaś FCA ponownie na impuls arena grał ze zdegradowanym już Greuther Fuerth. Spadkowicz postawił gospodarzom trudne warunki i już w pierwszej akcji spotkania wywalczył rzut karny, zamieniony na gola. Parę sekund później okazało się jednak, że arbiter dopatrzył się, iż zawodnicy przy wykonywaniu jedenastki zbyt wcześnie wbiegli w pole karne i nakazał powtórzenie stałego fragmentu gry. Tym razem jednak strzał z wapna autorstwa Priba został obroniony w niezłym stylu przez Manninger.

VIDEO - KLIKNIJ

Później wszystko potoczyło się jak w klasycznym filmie z happy endem – Fortuna lawinowo traciła bramki w Hannoverze (skończyło się na wyniku 3:0), FCA masowo strzelał (no i raz stracił, końcowy wynik 3:1) i dokonał rzeczy niesamowitej. Dziesięciopunktowa strata z jesieni została zniwelowana.

Bramki = piwo, dużo piwa…

W Augsburgu zapanowała radość, która w bawarskim mieście wyrażana jest w sposób specyficzny dla regionu. Klub od kilku lat ma podpisaną umowę z miejscowym browarem, który za każdą bramkę strzeloną w czasie rozgrywek przez FCA na własnym boisku, przekazuje kibicom 100 l piwa. Tradycyjna posezonowa feta wobec 33 goli strzelonych u siebie przez czerwono-zielono-białych zapowiada się zatem niezwykle ciekawie.

Tymczasem w klubie myślą już o kolejnym sezonie. Trener Markus Weinzierl zdaje sobie sprawę, że dwuletni staż w Bundeslidze powinien jego zespół zobowiązywać do podjęcia walki o wyższe cele. W rozmowie z „Augsburger Allgemeine” już zapowiedział, że celem na kolejne lata będzie zrobić z FCA drużynę, która stanie się stabilnym pierwszoligowcem, niemuszącym do ostatniej chwili drżeć o utrzymanie. Do tego potrzebna będzie jednak po raz kolejny szczęśliwa ręka Stefana Reutera przy doborze personalnych wzmocnień. Tymczasem już teraz jest niemal pewne, że drużynę opuści Koo, który albo wybierze ofertę Mainz, albo powróci do Wolfsburga, skąd był tylko wypożyczony. Nieznana jest również przyszłość Koreańczyka Ji, który swoją świetną postawą na wiosnę (5 zdobytych bramek) zwrócił uwagę większych i silniejszych finansowo klubów. Na razie klub parafował za to umowę z bramkarzem Alexem Manningerem, będącym pewnym punktem zespoły w zakończonych rozgrywkach.

Wśród transferowych spekulacjach natrafić można również na polski akcent. Z drużyną z Bawarii łączony jest Paweł Olkowski z Górnik Zabrze. Być może trzecia próba zakontraktowania któregoś z naszych rodaków ze strony FCA w końcu okaże się udana. Wcześniej Augsburg bez powodzenia próbował ściągnąć do siebie Sławomira Peszkę (wybrał wówczas Wolverhampton) i Miłosza Przybeckiego (skusiły go pieniądze oferowane przez Polonię zarządzaną jeszcze przez Józefa Wojciechowskiego).

Dali przykład

Z Polakiem w składzie czy też bez, FCA może być przykładem dla innych klubów, że warto walczyć do końca. A skoro mimo dużej straty udało się pozostać w Bundeslidze, to możliwe jest to także w naszej rodzimej ekstraklasie. Historię klubu z Bawarii przed ostatnią kolejką ligową przedstawić powinni w swoich szatniach trenerzy Bełchatowa i Podbeskidzia. Wszak to właśnie jedna z tych ekip w niedzielę podąży szlakiem drużyny z Augsburga i również mimo fatalnej jesieni niespodziewanie wywalczy utrzymanie. Kiereś bełchatowskim Reuterem, a może jednak Michniewicz polskim Weinzierlem? Odpowiedź na to pytanie już wkrótce. A zawodnikom obu zagrożonych drużyn poprzez historię FCA nieśmiało przypominamy: dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe…

BARTOSZ BURSKI

Pin It