To chyba jedyna para ćwierćfinalistów mająca ze sobą tak wiele wspólnego. W obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z klubami, które trafiły na bardzo wysokie progi już w fazie grupowej i – choć nie dawano im wielkich szans, – to z grup wyszły z pozycji liderów. W obu przypadkach są to również drużyny nieotrzaskane z grą na najwyższym poziomie Ligi Mistrzów, lecz rozwój wydarzeń sprawił, że powyższe rozgrywki stały się dla nich priorytetem. Wreszcie, obie są największymi rewelacjami tegorocznej edycji Champions League, a jednak przy całym szacunku do renomy jakie zdążyły sobie wypracować przez ostatnie miesiące Borussia Dortmund oraz Malaga, obecność jednej z nich w półfinale będzie przypominać towarzystwo jednego boksera kategorii muszej i trzech wagi ciężkiej. W gronie, które zapewne zdominują giganci europejskich pucharów, znajdzie się jeden kopciuszek, od którego nie oczekiwano cudów.
***
Można polemizować z tą oceną, zwłaszcza jeśli spojrzy się na casus Dortmundu, który rok temu zdążył rozpieścić swoich kibiców pewnym prymatem w Niemczech. Efektowne wygrane nad Bayernem w Bundeslidze czy Pucharze Niemiec kazały sądzić, że Borussia to mocny zespół, skoro tak sprawnie radzi sobie z uznaną marką w Europie, jaką jest monachijska maszyna. Ale jak na ironię, przy sukcesach na krajowym podwórku, Borussii towarzyszył też totalny zawód na niwie europejskiej. Dopiero ten sezon dał odpowiedź dlaczego tak się działo – Juergen Klopp ma po prostu zbyt wąską kadrę, by z powodzeniem rywalizować na kilku frontach. Gdy tym razem doszło do przewartościowania priorytetów, czyli odpuszczenia Bundesligi, a skupieniu się na LM, przekonaliśmy się ile jest warta wyjściowa jedenastka BVB (a warta naprawdę dużo, w przeciwieństwie do ławki rezerwowych). Dlatego też Szachtar Donieck umiał walczyć jak równy z równym przeciwko Borussii jedynie u siebie – w Westfalii został zrównany z ziemią.
Niemniej – pomimo brawurowej postawy w fazie grupowej i 1/8, Borussii wciąż nie wypada stawiać w jednym szeregu wraz z europejskimi tuzami. Z prostej przyczyny – gdy z powodu kontuzji ze składu Borussii wypadnie dwóch lub trzech czołowych piłkarz, nie ma w odwodzie wartościowych zmienników którzy nie obniżą drastycznie jakości drużyny. W największych klubach takich problemów nie ma. W Dortmundzie wszyscy są tego świadomi i dlatego nikt nie ma pretensji, że BVB odpuściło Bundesligę i niemal biernie patrzy jak Bayern bije ligowe rekordy – jeśli uda się sięgnąć po Puchar Europy, kibice z Signal Iduna Park wybaczą swym ulubieńcom wszystko – nawet to że znienawidzony rywal z Monachium będzie się cieszył z ligowego mistrzostwa dwa miesiące przed zakończeniem rozgrywek ligi niemieckiej.
Tak samo jak piłkarzom Dortmundu, na sukcesie w Champions League zależy piłkarzom Malagi. Tu sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, bo hiszpański klub boryka się z problemami finansowymi i tylko dobra grą w LM, a co za tym idzie wysokimi zyskami z UEFA, mogą postawić klubowe fundusze na nogi. Gdy kilka lat temu do klubu przyszedł Abdullah Al Thani, wydawało się że Andaluzyjczycy złapali Pana Boga za nogi. Szybko okazało się jednak, że akurat trafił im się szejk nie tak hojny jak jego vis-a-vis z Manchesteru City czy Paris Saint Germain. Choć buńczuczne zapowiedzi Katarczyka głosiły, że oto w hiszpańskiej piłce pojawi się trzecia siła, na równi z Barceloną i Realem, to dziś podobne przechwałki zakrawają o pusty śmiech. Al Thani najpierw dokonał drogich transferów i podpisał wiele wysoko opłacanych kontraktów, a potem przykręcił kurek z pieniędzmi. W efekcie Malaga została przymuszona do sprzedaży dwóch kluczowych zawodników - Santiago Cazorli oraz Nacho Monreala. Mimo to, z europejskiej centrali przyszła decyzja, że w obliczu naruszenia zasad finansowego Fair Play, zespół z La Rosaleda jest wykluczony z gry w europejskich pucharach w kolejnym sezonie.
Zawodnicy z południa Hiszpanii grają więc o coś więcej, niż tylko prestiż i pieniądze. Do tej pory podnieśli z boisk Ligi Mistrzów ponad 20 milionów euro – mogą znacznie więcej, jeśli wyeliminują Borussię Dortmund. Nawet jeśli wielu spośród obecnych zawodników Malagi zasiliło klub dając się nabrać niesłownemu szejkowi, nawet jeśli przyszli w roli najemników, to fani piątej drużyny Primera Division na zawsze docenią ich ambicję, jeśli swoją grą i zyskom z LM, zapewnią klubowi spokojne bytowanie w następnych latach. Już w 1/8 pokazali charakter, gdy mimo jednobramkowej porażki w pierwszym meczu z FC Porto, u siebie zagrali wielki mecz i rozstrzygnęli go na swoją korzyść.
Człowiek który obudził tak wielką motywację wśród zawodników Malagi, a więc szkoleniowiec Manuel Pellegrini, już kiedyś zasmakował awansu do do półfinału Ligi Mistrzów. Działo się to w sezonie 2005/06, kiedy zasiadał na ławce trenerskiej Villareal. Juergen Klopp podobnego sukcesu w swoim CV nie ma, choć to jego Borussia stawiana jest w roli nieznacznego faworyta. Wydaje się jednak, że jeszcze więcej emocji niż pojedynek dwóch ambitnych trenerów, wywołuje konfrontacja dwóch złotych chłopców: Isco z Malagi i Goetze z Dortmundu. UEFA nadała miano „Golden Boya” za 2012 rok hiszpańskiemu piłkarzowi. Wychowanek Borussii ma więc niepowtarzalną okazję by udowodnić, że to jemu należała się ta nagroda.
Bez względu na wynik, nikt nie będzie mógł się usprawiedliwiać osłabionym składem. W Maladze poza Eliseu, który od dawna spędza czas na L4, wszyscy są zdolni do gry. W ekipie z Dortmundu nie zagra tylko Hummels, ale akurat na pozycji stopera Klopp ma alternatywę w postaci Felipe Santany. W żółto-czarnych barwach od pierwszych minut obejrzymy wszystkich Polaków, ponieważ z urazem, którego nabawił się na rozgrzewce przed meczem z San Marino, poradził sobie już Jakub Błaszczykowski. Ale czy miał inne wyjście, skoro występu nie boi się nawet Marcel Schmelzer, który w sobotę złamał nos, lecz mimo to deklaruje pełną gotowość do gry?
MICHAŁ MITRUT
***
CF Malaga – Borussia Dortmund, 20:45
Real Madryt – Galatasaray Stambuł, 20:45