Pochmurny dzień gdzieś w Islandii. Cisza i spokój. Niemal księżycowy, surowy, posępny krajobraz. Gdzieś w oddali z ogromną mocą tryska gejzer, a na werandzie drewnianego domku na odludziu, siedzi zamknięty w sobie mężczyzna o aparycji Wikinga. Zajada się on hákarl , czyli mocno sfermentowanym mięsem rekina, przegryza je czarnym chlebem i popija siedemdziesięcioprocentową wódką…
Taki obraz to stereotyp i z pewnością mocno przerysowane postrzeganie Islandczyków, niemniej jednak pozostańmy przy tym wyobrażeniu jeszcze przez chwilę. Niebawem zamiast na werandzie, Bjorn, Magnus czy Hreidar zasiądą razem przed telewizorami, by kibicować swojej reprezentacji. Reprezentacji, którą od wejścia do piłkarskiego raju dzielą dwa kroki.
Islandia w eliminacjach do mistrzostw świata 2014 zajęła drugie miejsce w grupie E, odprawiając Albanię, Cypr, Norwegię oraz Słowenię, z dołu spoglądając jedynie na Szwajcarię. W porównaniu do sumy potencjałów innych grup, była to dość słaba grupa. Słaba a jednocześnie niezwykle wyrównana. To właśnie punkty uzbierane w tej grupie, pozwoliły Szwajcarom zajść tak wysoko w rankingu FIFA (oczywiście nie warto się nim sugerować w żaden sposób) i znaleźć się w pierwszym koszyku podczas losowania mundialowych grup. Islandczycy remisowali dwa razy i trzykrotnie przegrywali, a mecz ze Szwajcarią, zakończony wynikiem 4:4, mógłby aspirować do miana największego piłkarskiego thrillera ostatnich miesięcy. Dla Islandii strzelali Sithorsson i Gudmundsson (trzykrotnie). O konkretnych nazwiskach za chwilę….
Eidur Gudjohnsen – gwiazda, która nie jest gwiazdą
Pomimo faktu, że historia Federacji Piłkarskiej Islandii sięga wczesnych lat dwudziestych, w naszej świadomości nadal ma ona wiele wspólnego z egzotyką. Wiemy o niej niewiele i znamy niewielu jej piłkarzy, bo w swoich klubach nie są postaciami pierwszoplanowymi, a jeśli są, to głównie w słabszych ligach. Obierzmy za przykład chyba najbardziej znanego w ostatnich latach Eidura Gudjohnsena, który ostatnie kroki w piłkarskiej karierze skierował do Belgii, a więc tam, gdzie na status legendy Anderlechtu pracował jego ojciec, Arnor. Jego syn co prawda dwukrotnie wybierany był najlepszym sportowcem roku (2004, 2005) w okresie, gdy zaczynała się budować potęga Chelsea Londyn, lecz kiedy Roman Abramowicz zaczął coraz częściej posyłać Jose Mourinho na poszukiwania nowych wzmocnień, Gudjohnsena szybko zastąpili piłkarze tacy jak Joe Cole, Didier Drogba czy Mateja Keżman.
Islandczyk odszedł do Barcelony, w której wielkiej kariery nie zrobił, więcej – obok Dmitro Czyhryńskiego czy Keirrisona jest wymieniany w kontekście największych transferowych wpadek Barcy. Po opuszczeniu Katalonii, Gudjohnsen tułał się po Francji, Anglii i Grecji, gdzie również nie odgrywał znaczącej roli, by osiąść w Brugii. Na boisko wchodzi głównie w końcowych minutach i już dawno zapomniał co to skuteczność. Nie jest też wiodącą postacią w reprezentacji Islandii, którą prowadzi Lars Lagerbäck we własnej osobie.
Armia Lagerbäcka
Ten sam, którego przymierzano do prowadzenia reprezentacji Polski i który, jak widać, w Islandii wykonuje świetną robotę. Najważniejsze postaci w jego układance to Gylfi Sigurdsson, Kolbeinn Sigthorsson, Birkir Bjarnason czy Johann Berg Gudmunsson. Z tej czwórki największą karierę zrobił jak dotąd ten pierwszy. Młody pomocnik grywał w niższych ligach angielskich, które potem zamienił na Bundesligę i prowincjonalne Hoffenheim. Po awansie Swansea City do Premier League wydatnie pomógł walijskiej drużynie w walce o miano rewelacji rozgrywek. Włodarze Swansea dostrzegli, jaką perłę mają w rękach i szybko złożyli ofertę wykupu Islandczyka. Jednak jego ciągnęło do futbolu większego formatu i walijskie sioło zamienił na londyńskie White Hart Lane (odrzucił ofertę Liverpoolu). W barwach Tottenhamu raz po raz udowadnia doskonały przegląd pola, ponadto świetnie egzekwuje stałe fragmenty gry. Podczas eliminacji zdobył dla Islandii cztery bramki.
Kolbeinn Sigthorsson to z kolei silny, szybki i rosły napastnik. W tym sezonie gra regularnie w barwach Ajaksu i osiąga dość przyzwoite wyniki strzeleckie: w trzynastu ligowych spotkaniach strzelał sześć razy. Do Amsterdamu przybył z Alkmaar, którego barwy reprezentuje także Johann Berg Gudmunsson, zwinny lewonożny napastnik. Bjarnason z kolei to środkowy pomocnik Sampdorii Genua, a więc klubowy kolega Pawła Wszołka. Tych nazwisk jest więcej, bo jest jeszcze przecież Aron Gunnarsson z Cardiff City czy Alfred Finngobasson z SC Heerenveen czy Olafur Ingi Skulason z belgijskiego Zulte Waregem. Wielu z tych piłkarzy ma za sobą epizody w młodzieżówkach świetnych angielskich ekip (Gudmunsson grał w drużynach juniorskich Chelsea, a Skulason w Arsenalu).
Jak widać, zaciąg Lagerbäcka opiera się na piłkarzach grających głównie w krajach Beneluksu. To świetny kierunek dla piłkarzy dopiero rozpoczynających swoje kariery. Grając regularnie, pracują na swoją solidność, nabierają rytmu meczowego i nierzadko mają szansę spróbować sił w europejskich pucharach. Lagerbäck nie boi się także stawiać na bramkarza KR Reykjavik Hannesa Thora Halldorsona, choć w tym przypadku ciśnie się na usta, że gra tym co ma.
Wielka szansa
Islandia stoi przed wielką szansą. Wielką, ale też nieprawdopodobnie trudną, bo oprócz meczu w Reykjaviku, w którym aura może spłatać parę figli (niska temperatura na Islandii nie ma nic wspólnego z chorwackim listopadem, a lodowaty wiatr zajmie się długimi piłkami Luki Modricia, co powinno unieszkodliwić mediapuntę Chorwatów), 19 listopada podopieczni Lagerbäcka pojadą do Zagrzebia na stadion Dinama. Podczas gdy islandzki naród będzie umierać z nerwów trzy tysiące kilometrów dalej, wyszarpać awans postarają się Mario Mandżukić, Luka Modrić czy Ivan Rakitić i inni gracze bijący Islandczyków pod względem sportowym na głowę. Wspierani przez rozgrzaną, choleryczną bałkańską publiczność, gotową urządzić Islandczykom piekło na chorwackiej ziemi.
Strasznie kusi wzmianka o reprezentacji Polski, bo gdy patrzy się, gdzie zaszły inne reprezentacje i co niektórzy trenerzy potrafili wyrzeźbić z materiału, jakim dysponują, nóż otwiera się w kieszeni. Z Chorwacją Islandczycy powinni zagrać tym, czego nikt im nie odbierze, a więc – nie bójmy się tych frazesów – konsekwencją, uporem, sercem i ambicją. Czymś, co jest ponad taktyką i składem na papierze. To tylko dwa kroki…
MARIUSZ JAROŃ
fot. reykjavik.com