Ostatnie 17 lat w czarno-niebieskiej części Mediolanu to rządy Massimo Morattiego. 68-letni włoski potentat naftowy kontynuuje tradycję rodziny, która od lat związana jest z Interem Mediolan.
Massimo poszedł w ślady ojca, który 58 lat temu zaszczepił w nim miłość do czarno-niebieskich barw Interu. W 1995 roku MM śladem Angelo Morattiego również postanowił poprezesować klubowi. Imponował rozrzutnością i niecierpliwością. W latach ’95 – 2000 drużynę „Il Biscione” prowadziło… dziesięciu trenerów.
Właściciel mediolańskiej drużyny zainwestował w klub wiele pieniędzy. Ponad 600 mln euro na same transfery! Od lat robi to z miłości do klubu. Raz było lepiej, raz gorzej, ale MM zawsze reagował na to co się dzieje w klubie. Przeżywa wyniki, grę. Żyje z drużyną, pojawia się na treningach, meczach, komentuje wydarzenia związane z zespołem. Dba o dobre imię klubu. Sprowadził do niego wiele gwiazd, na które wydał fortunę. Przez klub przewinęło się także wielu piłkarzy, których nie pamiętają najbardziej zagorzali fani. Podczas jego rządów nie zabrakło sukcesów, niezapomnianych emocji. 5 Scudetti, 4 Coppa Italia, Pucharu UEFA czy Pucharu Ligi Mistrzów. Były wielkie zwycięstwa, ale także wielkie porażki. Inter na śmierć i życie pokochało wielu na czele z Javierem Zanettim. Nie zabrakło także piłkarzy, którzy gardzili czarno-niebieską koszulką i choć to właśnie w niej grali co tydzień – hołdowali innej. Wszystkie te ogólnie pojęte emocje – dobre i złe, wesołe i smutne – wypływały prosto z serca. Wszystko było prawdziwe, wszystko toczyło się wokół dwóch kolorów – czarnego i niebieskiego.
Od czasów historycznej Tripletty zdobytej w 2010 roku, Moratti inwestuje coraz mniej i coraz gorzej radzi sobie z klubem. Podczas sezonu, w którym Inter stał się ligowym średniakiem, sędziwy Włoch zdał sobie sprawę, że sam nie zdoła wyciągnąć klubu z dna. Został zmuszony do szukania pomocy z zewnątrz, szczególnie tej finansowej. MM coraz bardziej oszczędzał na klubie, coraz bardziej brał sobie do serca Finansowe Fair Play. Nie pozwalał sobie na kupowanie gwiazd, pozbywał się zawodników z wysokimi pensjami.
I tak jak postęp techniczny rusza do przodu, futbol również sztucznie zostaje napędzany. Piłka nożna coraz bardziej przypomina biznes. Do Europy, gdzie grają najlepsi piłkarze wkraczają bogaci biznesmeni ze Wschodu. Kupują kluby, tak jak kupują plaże i auta. Dla zabawy. Jedni robią to dla pokazu, inni naprawdę się „wkręcają”, ale odbywa się to na zasadzie trwającej mody.
Dotychczas raczej nieskażonym pod względem najazdów miliarderów był półwysep Apeniński. Bogaci biznesmeni kupowali kluby w Anglii, Francji czy Hiszpanii, nieco omijając Italię, która cechuje się „rodzinnymi klubami”. Wiele powiedziano o starych stadionach, starych piłkarzach, korupcji, mafii, ale „rodzina” to dla Włochów świętość.
Jak się jednak można było spodziewać również ten rynek będą chcieli splądrować finansowi magnaci. Łakomym kąskiem są rzecz jasna kluby wielkiej trójki – Milan, Inter i Juventus. Indonezyjczyk Erick Thohir wybrał Inter, który od lat kojarzony jest z rodziną Morattich. Klub, który znalazł się w trudnym położeniu.
Od dłuższego czasu trwa saga „Thohir w Interze”. 43-latek jest zdeterminowany, by nabyć kolejną inwestycje do swojej kolekcji. Są już w niej drużyna NBA Philadelphia 76ers, a także zespół MLS – DC United. Początkowo Massimo Moratti nie był skory pozbywać się kontrolnej części klubu, szukał supportu a nie zastępcy, jednak wszystko wskazuje na to, że Indonezyjczyk przejmie 75% udziałów w klubie. Za 300 mln euro.
Erick Thohir chce tylko mieć, prezydentem Interu wciąż miałby być Massimo Moratti. Nie wszystko zależałoby już od Włocha, a klub nie byłby już „rodziny Morattich” a „pewnego indonezyjskiego biznesmena”. Ten z kolei za cel stawia sobie budowę stadionu, który należałby tylko i wyłącznie do „Nerazzurrich” oraz promocję klubu na ojczystym rynku. Nie zabraknie również pieniędzy na transfery.
Sztuczny właściciel, sztuczni piłkarze? Inaczej tego nie można nazwać, bo ściąganie „najemników” na wysokie pensje to żadne „zawsze chciałem grać w Interze”. Ponadto sztuczni kibice, którzy pojawią się za wielkimi nazwiskami i w przypadku jakichś osiągnięć.
Wielcy biznesmeni, którzy bawią się w kupowanie klubów są ponadto bardzo niepewni. Mogą oni zniszczyć wieloletnie klubowe tradycje jak Malezyjscy właściciele Cardiff City, którzy zmienili klubowy herb oraz barwy klubu – z niebieskich na czerwone. Z kolei szejk rządzący Malagą potrafił się obrazić i nie wypłacać piłkarzom pensji, przez co UEFA wykluczyła klub z kolejnej edycji europejskich pucharów. O Morattim można było mówić wiele. Dokonywał różnych ruchów na rynku transferowym, różne osoby mianował trenerem Interu. Pewne jest jednak, że celem, metą jego decyzji zawsze było dobro klubu. Który w przeciwieństwie do Thohira kocha.
Dobrze, że Moratti znalazł pomoc, źle, że ten klub nie będzie już należał do niego. Trwający niby postęp niszczy tradycje, które były piękne. Inter od zawsze kojarzy się z rodziną Morattich. Nie wiemy jak Erick Thohir, który nie ma żadnego doświadczenia w zarządzaniu profesjonalną piłkarską drużyną poradzi sobie z tym zadaniem. Massimo został legendą klubu. Wciąż w nim pozostaje, ale pewien etap się kończy. O tym co się będzie działo w zespole decydować będzie pewnie nadal Moratti, prawdopodobnie z Leonardo. Inter będzie jednak należał do Ericka Thohira. Oby nie stał się dla niego tylko sztuczną zabawką, którą wyrzuci, gdy mu się znudzi.
DOMINIK POPEK
***