In Hoddle we trust? Powrót syna marnotrawnego

Kilkanaście lat temu persona non grata angielskiego futbolu. Strącony wówczas z najważniejszej posady brytyjskiej piłki, teraz ma szansę wrócić do gry. Trudny człowiek na trudne czasy. Glenn Hoddle.

Kiedyś bardzo dobry pomocnik, który trzynastoma latami oraz równo setką goli zapisał piękną kartę w Tottenhamie. Gracz wysoki, patykowaty, jakby lekko nieskoordynowany, posiadający jednak niesamowity klej w nodze i czyściutkie uderzenie z obu nóg. Hoddle nie był bynajmniej samotnikiem. Stanowił zagrany, nie tylko pod względem nazwiska, zespół z Chrisem Waddle’m. Duet z równą gracją radził sobie w londyńskich dyskotekach, co na angielskich murawach. Rywali straszyli techniką, natomiast melomanów…swoimi głosami.

W 1991 roku Anglik obok podstarzałego zawodnika stał się również obiecującym trenerem. Oba tytuły jednocześnie dzierżył jeszcze przez cztery lata. Wprowadził słabiutkie Swindon Town do Premier League, a tylko nieco silniejsze wtedy Chelsea do finału krajowego Pucharu. Kariera szkoleniowa nabierała tempa. Tempa bardzo szybkiego. Szczyt przypadł tuż po Euro 1996 – turnieju dla Synów Albionu tyleż udanego, co pechowego. Udającego się na Antypody Terrego Venablesa zastąpił, z łatką najbardziej utalentowanego brytyjskiego menedżera, właśnie Glenn Hoddle. I, trzeba przyznać, nie zawiódł. Co prawda ojczyzna futbolu nie zawojowała mundialu we Francji, lecz winę za tę porażkę zrzucono na karb młodziutkiego, przypominającego wówczas bardziej szóstego członka Backstreet Boys niż symbol seksu, David Beckhama. Ogółem, wychowanek Tottenhamu zakończył kadencję z wynikiem gorszym w całej historii angielskiej piłki tylko od Sir Alfa Ramseya. Później lepsze statystyki będzie miał tylko Fabio Capello. Harry Redknapp mawiał, że były gracz Chelsea to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Dlaczego więc doszło w ogóle do rozbratu Hoddle’a z kadrą? Wystarczył jeden wywiad. Jeden wywiad do rozpoczęcia medialnej masakry. 41-letni trener, wizytówka najstarszej piłkarskiej federacji, w wywiadzie dla „The Times” obnażył swoje poglądy. Poglądy, delikatnie mówiąc, lekko kontrowersyjne. Glenn Hoddle oznajmił bowiem, że osoby niepełnosprawne cierpią za grzechy ze swoich poprzednich wcieleń. Burza rozpoczęta, głównie przez lewicę, doprowadziła do zwolnienia utalentowanego selekcjonera i zepchnięcia go na margines środowiska. Anglik potem zanotował przyzwoite dwa lata w Tottenhamie, następnie kiepskie 24 miesiące w Wolverhampton. Od siedmiu sezonów nie pracuje jako menedżer. Teraz, być może, zaliczy spektakularny powrót.

Wszystko przez brytyjskiego Franka Smudę – Stuarta Pearce’a. Z równą zajadłością, jak 15 lat temu atakowano Hoddle’a, teraz obrywa trener reprezentacji U-21. Tyle, że nie na tle obyczajowym, a wskutek fatalnej pracy. Zaczęło się nieźle. Od półfinału i finału młodzieżowych mistrzostw Europy, odpowiednio w 2007 oraz 2009 roku. Zdawało się, że wybór legendy Nottingham Forest okazał się trafny. Potem jednak były lewy obrońca zaliczył hattricka. Hattricka klęsk. Pierw, dwa lata temu, młodzi Synowie Albionu nie wyszli z grupy na turnieju w Danii. Powszechnie uznano to za wypadek przy pracy. 12 miesięcy później Wielka Brytania, po raz pierwszy od ponad pół wieku, wystawiła na Igrzyskach Olimpijskich wspólną reprezentację. Zaszczyt prowadzenia jej otrzymał nie kto inny jak Pearce. I nie kto inny jak Pearce koncertowo imprezę zawalił. Zawalił, podejmując absurdalne decyzje personalne, wystawiając co mecz inną jedenastkę, wprowadzając do niezgranej przecież ekipy destrukcyjny chaos. Wreszcie, jego drużyna stała uosobieniem wszystkich najgorszych cech tożsamych z brytyjskim futbolem. Efekt? Męczarnie z Senegalem i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, porażka z Koreą. Marzenia o pierwszym od 100 lat medalu prysły. Teraz czara goryczy wreszcie się przelała. Ostatecznie. Na tegorocznym Euro U-21 Anglicy ponownie odpadli po fazie grupowej, przegrywając w niej wszystkie mecze. Nawet przeciwko Norwegii oraz Izraelowi. Widać, nie tylko Polska potrafi. Selekcjoner natomiast z każdą kolejną wypowiedział pogrążał się, aż wreszcie apogeum żenady osiągnął przy stwierdzeniu, że właściwie klęska nie jest jego winą, tylko piłkarzy i to ich należy obarczyć odpowiedzialnością. To już nawet nie wpadka, a medialne harakiri.

W starożytnym Rzymie, gdy nad miastem ciążyło widmo zagłady, prędko wybierano dyktatora. Człowieka silnego, bezkompromisowego, o niekoniecznie kryształowej sławie. Niemniej, potrzebowano jednostki skutecznej. Teraz kryzys, po jałowym sezonie wyspiarskich klubów, uderzył w angielską piłkę młodzieżową. Po blamażu Pearce’a, media jako kandydata na reformatora wysuwają Glenna Hoddle’a. Ironia losu. Człowiek niegdyś przez to środowisko zniszczony, dziś przedstawiany jest jako zbawiciel ojczyzny futbolu.

„Kadra U-21 potrzebuje nauczyciela, nie studenta” – grzmiał w swoim artykule dziennikarz Martin Samuel, przywołując tu ogromne doświadczenie Hoddle’a. 56-latek podłapał bakcyla, natychmiast komentując sugestie mediów. Wychowanek Watfordu, jak się okazało, ma trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. Kolejnymi celnymi zdaniami uderza po jajach nie tylko angielską federacje, Pearce’a, ale także cały system piłkarskiego szkolenia w państwie Elżbiety II. Wydaje się, że długa absencja od zawodowej piłki wyszła byłemu menedżerowi Tottenhamu na dobre. Nabrał ogłady, dystansu, życiowej mądrości. Od 2006 roku często bywa ekspertem w telewizyjnych studiach, zajmując się jednocześnie istniejącą od pięciu lat na Półwyspie Iberyjskim akademią piłkarską. Jak wygląda zatem uzdrowienie angielskiej piłki metodą a’la Hoddle?

1. Wystawianie w turniejach WSZYSTKICH najlepszych piłkarzy danej grupy wiekowej, nawet kosztem drużyny narodowej – jak sam trafnie stwierdził Hoddle, cały turniej wśród rówieśników da im więcej niż 10 minut w seniorskiej kadrze.

2. Modernizacja szkolenia już na poziomie ośmio-, dziewięcolatków. Więcej zajęć z piłką, więcej taktyki, więcej podstawowego rzemiosła. Niby banał, wyświechtany komunał, ale wygłaszany tylko przez ludzi spoza Football Association. Starsi panowie nie widzą problemu. Nigdzie. W końcu Anglia to kolebka futbolu, a Premier League generuje coraz większe dochody. Szkoda, że głównie przez obcokrajowców. Jeszcze niedawno, na juniorskim szczeblu, braki techniczne Wyspiarze nadrabiali szybkością, siłą, kondycją. Co z tego, że dzisiaj obiecujący młody Brytyjczyk ma lepsze wyniki w martwym ciągu, skoro jego rówieśnik z południa Europy jest dwa razy szybszy, dwa razy skoczniejszy, dwa razy wytrzymalszy. I ma jakąś 20 razy lepszą technikę.

3. Zmiana przepisów poprzez wprowadzenie obowiązku wystawiania w składzie młodych, angielskich graczy, najlepiej wychowanków. Dziś większość kadrowiczów U-21 występuje w Championship. Jak piłkarze na co dzień kopiący się po kostkach na zapleczu Premier League mają efektywnie rywalizować z graczami regularnie grającymi w Lidze Mistrzów?

4. Większe zaangażowanie selekcjonera pierwszej reprezentacji. Coś na kształt klubowej relacji pierwsza drużyna – rezerwy. Zwiększyłoby to presję, ale i dało dodatkowy impuls motywacyjny dla młodzieżowców. Seniorska drużyna byłaby jakby bliżej. Przy obecnym opiekunie kadry narodowej to jednak mało prawdopodobne rozwiązanie. Roy Hodgson nie ma w sobie dość dynamizmu, głodu pracy, by regularnie wspierać zaplecze dorosłego zespołu. Tu potrzeba, już od dawna zresztą, energicznego lidera. Przywódcy, mogącego ujarzmić zblazowanych piłkarzy z Wysp.

Mimo wsparcia IV władzy, Hoddle raczej nie dostanie pod komendę kadry U-21. Rządzącym angielskim futbolem nie na rękę są mocne osobowości z własnym, dodatkowo odmiennym od związku, zdaniem. W najlepszym skończyłoby się to zimną wojna jak za czasów Fabio Capello. Sukcesję po Pearce’ie otrzyma najprawdopodobniej ktoś z trójki Gareth Southgate – Michael Appleton – Peter Taylor. Dwaj pierwsi mają zresztą błogosławieństwo Hodgsona. Niemniej, na upadku Pearce’a najwięcej może zyskać właśnie Glenn Hoddle. Publicznie zapowiedział, że nie zrezygnował z trenerskiego chleba. Ma obecnie dobry PR, a dzięki kolejnym trafnym osądom zwiększa się koniunktura na jego. Kto wie, może 56-latek zacznie w zawodzie drugie życie? Byle nie takie, jakie sam wyrokował grzesznikom w 1998 roku.

TOMASZ GADAJ

Pin It