Holenderska pomarańcza była dojrzała i soczysta w 2010 roku, kiedy jej owoce dały mundialowe srebro. Dwa lata później cytrus jednak, na polsko-ukraińskich terenach, zgnił. Lusi Van Gaal musiał na nowo zasadził ziarno, które rozkwitnie podczas tegorocznych mistrzostw świata. Pytanie, czy ten plon będzie równie udany, co poprzedni.
Zawsze kibicowałem Holandii. Najpierw, bo moją dziecięcą uwagę przyciągały ich krzykliwe stroje. Potem zacząłem, przy meczach dwóch neutralnych drużyn, odruchowo dopingować tym słabszym. „Oranje” naturalnie nie należą do kiepskich ekip, wręcz przeciwnie, jednak od lat ciążyło nad nimi fatum. Dwa razy z rzędu przegrywali w przedwczesnych finałach mundialu (1994 i 1998), ale szczyt empatii nadszedł podczas Euro rozgrywanego na ich oraz belgijskich ziemiach. „Mechaniczna Pomarańcza” była nakręcona tamtego lata magicznie. Na tryb totalnej destrukcji. Gospodarze, z Frankiem Rijkaardem i jego lokami na ławce trenerskiej, cudownie roznosili kolejne przeszkody. Aż nadeszła przeprawa wyjątkowo paskudna stylowo. Włochy. Potomkowie Erazma co rusz atakowali Makaroniarzy, lecz piłka za żadne skarby nie chciała wpaść do bramki Toldo. Tego Francesco Toldo, który bronił tylko i wyłącznie przez kontuzję Buffona. I temu Toldo Holendrzy nie potrafili strzelić pięciu karnych, z czego dwóch w regulaminowym czasie gry. W półfinale mistrzostw Europy nie wykorzystać pięciu karnych? Duet z nich był autorstwa niefrasobliwości Franka De Boera. Kapitana, co dopełniło obraz holenderskiej czarnej komedii tamtych chwil. Pamiętam, jak przed drugim zmarnowanym karnym ówczesny piłkarz Barcelony figlarnie puścił oko do kamery. Dałbym sobie uciąć swoją ośmioletnią wtedy rękę, że tym razem brat bliźniak Ronalda strzeli. Cytując Freda z „Chłopaków nie Płaczą”: I teraz bym, kurwa, nie miał ręki.
CZYTAJ TAKŻE: Wszystko co musisz wiedzieć o reprezentacji Holandii
Niderlandzki sukces nadszedł dopiero, gdy pragmatyzm zastąpił maestrię, a totalną ofensywę – siła kontrataku i stałych fragmentów gry. Cieszyło mnie holenderskie srebro sprzed czterech lat, ale dziecięca część mnie marudziła na styl, w jakim go wywalczono. Cóż, takiemu nie dogodzisz.
Teraz jednak powtórzenie wyniku z poprzednich mistrzostw może być dla Holendrów wyzwaniem ponad siły.
Zgniłe owoce
Nie ma innej reprezentacji, której kadra, w porównaniu z ostatnim Mundialem, tak osłabłaby personalnie. Przynajmniej na papierze. Cztery lata temu ostatnim spotkaniem mistrzostw świata było starcie Holandii z Hiszpanią. Tak się złożyło, że ten pojedynek tym razem jako jeden z pierwszych zacznie brazylijski czempionat. Los sprawił, że mistrzowie i wicemistrzowie świata sprawdzą się już na starcie, a nie ostatniej prostej. O ile w ekipie Del Bosque doszło jedynie do kosmetycznych zmian, może poza końcem kariery Carlesa Puyola, o tyle piłkarze „La Furia Roja” mogą 13 czerwca nie poznać rywali. Lub ich twarze kojarzyć co najwyżej z widzenia.
Po pomarańczowej stronie barykady mecz z Port Elizabeth pamiętać będą jedynie Nigel De Jong, Arjen Robben, Wesley Sneijder oraz Robin Van Persie. Wówczas zagrał też Dirk Kuyt, który teraz jednak jest głębokim rezerwowym. W kadrze Luisa Van Gaala znajduje się również Klaas Jaan Huntelaar, oglądający poprzedni finał jedynie z wysokości ławki. Nawet zmiennicy, Eljandro Elia, Rafael Van Der Vaart oraz Edson Braafheid nie doczekali turnieju w Kraju Kawy.
Gio Van Bronckhorst, Mark Van Bommel oraz Andre Oojer zakończyli piękne i długie kariery. Maarten Stekelenburg, w RPA jeden z czołowych golkiperów imprezy, dokonał niesamowitego zjazdu formy, stając się drugim bramkarzem w zdegradowanym z Premier League Fulham. Gregory Van Der Viel oraz Rafael Van Der Vaart stali się ofiarami przedmundialowej epidemii kontuzji. John Heitinga, Joris Mathijsen, a także wspomniany duet Elia-Brafheid popadli w odmęt przeciętności. Van Gaal należy do szkoleniowców, który z dwójki piłkarzy o takim samym poziomie wybierze zawsze tego młodszego i lepiej rokującego. Dlatego więc do Ameryki Południowej pojechała armia niewyszkolonych rekrutów, mający jednak większy potencjał niż spersonifikowane melodie przeszłości.
Piękni trzydziestoletni
Rewolucja była niezbędna. Dobitnie pokazało to polsko-ukraińskie Euro, gdzie przestarzała, nienaoliwiona „Mechaniczna Pomarańcza” nie zdobyła w fazie grupowej ani jednego punktu. Co prawda przeciwnicy Portugalia, Holandia i Dania mogli być jakimś usprawiedliwieniem. Ale tylko jakimś. Wszak 24 miesiące wcześniej „Oranje” każdą z tych reprezentacji na Mundialu zdystansowała. Federacja zwolniła Berta Van Marwijcka, którego pomysł na kadrę najwidoczniej wypalił się po ostatnim gwizdku Howarda Webba w Republice Południowej Afryki. Ekipę z Niderlandów przejął Louis Van Gaal – furiat, dyktator, ale też wybitnej klasy wychowawca pokolenia Ajaxu 95′, ostatniej na co najmniej dziesięciolecia holenderskiej drużyny klubowej zdolnej wygrać Ligę Mistrzów. Drugie podejście 63-latka do kadry narodowej znacząco różni się od pierwszego. W 2000 roku słynny trener miał postawić kropkę nad I i sięgnąć po jakieś wielkie trofeum. Zmyć pecha turniejów w USA, Francji, a przede wszystkim przeklętego Euro rozgrywanego na ojczystej ziemi. Jednak zamiast Pucharu Świata, reprezentacja Holandii zdobyła wtedy co najwyżej Puchar Śmiechu, ulegając w barażach do koreańsko-japońskiego turnieju Irlandii. Ta klęska poszła jednak w niepamięć i teraz władze KNVB postawiły Van Gaala przed zadaniem o wiele bardziej mu pasującym. Zamiast wykończeniowca, 63-latek ma znów, jak kiedyś w Amsterdamie, przeobrazić się w fachowca od stawiania fundamentów.
CZYTAJ TAKŻE: Klich – Kibicuję Holandii
Chociaż odbyła się rewolucja kadrowa i do Amerykański Łacińskiej leci pełno żółtodziobów, dryg zespołowi nadaje całe czas stara gwardia niedobitków z RPA. Louis Van Gaal jako kręgosłup drużyny widzi liczący łącznie 121 lat kwartet De Jong-Sneijder-Robben-Van Persie, przy czym ten drugi już nie prezentuje dawnej klasy, gdy ocierał się o Złotą Piłkę. Ciężar ofensywny spada więc na monachijsko-manchesterowski tandem. Z ta różnicą, że oba jego elementy pełnią w pomarańczowej kadrze odmienną od klubowej rolę. Napastnik „Czerwonych Diabłów” często bierze się za rozgrywanie i nieraz dobrych kilkanaście metrów dzieli go od pola karnego, co jeszcze za czasów Fergusona w United stanowiło widok rzadszy niż porażki United na Old Trafford. Gdy wychowanek Feyernoordu grasuje na tyłach, jego pozycję dubluje Robben. Skrzydłowy, w Bayernie rzucany blisko linii bocznej, u Van Gaala ustawiany jest nawet w pierwszej linii, co miało miejsce w sparingach z Ghaną i Walią. 30-latek operuje bliżej środka, tworząc tym samym miejsce dla aktywnych bocznych obrońców. To pokłosie wiosennej utraty dwóch rozgrywających – Strootmana oraz wspomnianego Van Der Vaarta. Cofnięty Robben czy RVP muszą wspomagać Sneijdera, gdyż inny środkowi pomocnicy, De Jong, Leroy Fer i Daley Blind kreatywnością – delikatnie mówiąc – nie grzeszą. Spore możliwości drzemią w Jordim Clasie, zwanym „holenderskim Xavim”, autorze cudownego podania do Van Persiego w meczu z Ekwadorem. Lecz, przynajmniej na początku, graczowi Feyernoordu nawet taki ryzykant jak Van Gaal nie powierzy buławy marszałkowskiej drugiej linii.
Kaczory Van Gaala
Pamiętacie kultowy film „Potężne Kaczory”? Grany przez Emilio Esteveza bohater musiał w ramach prac społecznych stworzyć hokejową drużynę z bandy niesfornych smarkaczy. Louis Van Gaal, bazując na swoich doświadczenia z obecną linią defensywną „Oranje”, mógłby z powodzeniem nakręcić remake.
Przy opisywaniu kręgosłupa drużyny Van Gaala zabrakło jednego kręgu. Jakiegoś przedstawiciela defensywy. Problem w tym, że taki dotąd się nie objawił. Bynajmniej nie taki, na którego można postawić każdą sumę i uznać za element podtrzymujący kruchą konstrukcję tej reprezentacji. Pewny kwartet obrońców, tworzących mocny punkt srebrnej ekipy z RPA, przestał istnieć. Nowy mur, złożony z trzech rotterdamskich cegiełek wspomaganych Ronem Vlaarem, też zresztą wychowankiem Feyernoordu, brutalny chrzest ognia przejdzie dopiero w premierowym na mundialu spotkaniu przeciwko Hiszpanii. Skok na głęboką wodę – albo wypłynięcie i szybki kraul do celu albo zachłyśnięcie się i wieczny strach przed kąpielą. A opcja zatonięcia jest bardzo prawdopodobna. „Oranje” razili nieporadnością na tyłach nie tylko w marcowym spotkaniu z Francją, która totalnie stłamsiła wówczas Holandię, lecz nawet przeciwko wykastrowanym z Garetha Bale’a Walijczykom. Gdyby nie śmiechu warta skuteczność własnych napastników, południowi sąsiedzi Anglików powinni cieszyć się z przynajmniej jednego trafienia. Nieco lepiej pod tym względem wypadł mecz z Ghaną, Van Gaal oddelegował wtedy do gry piątkę defensorów. Jako wahadłowego bocznego obrońcę wystawiono cofniętego z środkowej linii Daleya Blinda, z przeciwległej flanki szarżował Daryl Jaanmat. Takie ustawienie mocno jednak niweluje ofensywną siłę drużyny. Chociaż, przy wściekle atakujących Chilijczykach, może właśnie takie zasieki okażą się panaceum na kolekcjonujących gole kompanów Arturo Vidala, co tym samym da promocję do fazy pucharowej.
„Potężne Kaczory”, jak na amerykańskie kino familijne przystało, okazały się mniej nieporadne niż początkowo sądzono i w ostatniej scenie pokonały faworyzowanych rywali, czyli dzieciaków z zamożnych rodzin. Nikt w Holandii nie jest na tyle naiwny, żeby wymagać od Van Gaala odtworzenia tego sukcesu. Mundial w Brazylii ma być dla „Oranje” placem budowy. Podłożeniem fundamentów pod Euro 2016. Wiadomo już, że od lipca z kadrą pracować będzie Guus Hiddink, którego za dwa lata zastąpi dotychczasowa prawa ręka LVG, Danny Blind. Trochę na wzór niemiecki, Holandia ma długoterminowy, rozłożony na trzech selekcjonerów plan. Nie ma w nim zapewne wymogu złota już teraz. Czyż jednak trener nie mógłby odejść w lepszym stylu? Defensywa każe w to wątpić w realizację tych intencji. Drużyna bez pewnej obrony to zamek budowany na piasku. Każdy przejaw lekceważenia to jednak paliwo dla Van Gaala. Napełniał nim 20 lat temu Ajax i, gdy mało kto w to wierzył, zdobył Ligę Mistrzów. W drużynie z Amsterdamu było wówczas jeszcze mniej doświadczonych graczy niż obecnie w reprezentacji, bo do takich zaliczać się mogli tylko Danny Blind oraz Frank Rijkaard. Czy gorsi od nich są Van Persie, Robben czy choćby Sneijder?
W chłopców Emilio Esteveza też nie pokładano nadziei. I jak to się skończyło?
TOMASZ GADAJ
fot. bleacherreport.com