Za oknem goręcej niż w Egipcie, jednak pewna grupa społeczna wciąż uparcie nosi szaliki. Co to za osły?
Od razu na wstępie zaznaczę, że sam z dumą wciąż noszę biało-zielony szal, pożyczony od syna. Nie, kochani, to nie będzie opowieść sensacyjna o ucieczkach i pogoniach – nie pracuję już we wrażej Gdyni, a w 1000-letnim Gdańsku, gdzie mogę oddychać pełną piersią i nosić ubóstwiane barwy.
A teraz do rzeczy, czyli do historii piłkarskiego szalika. By właściwie naświetlić tło, muszę przenieść się na ulubione wyspy brytyjskie.
Otóż szalik w najpopularniejszej dyscyplinie sportu pojawił się wcześniej niż powstała Football Association. Z tym, że mały szczegół; pierwsze szaliki były noszone przez piłkarzy, a nie kibiców, gdy w latach 50. XIX stulecia miały miejsce dziewicze mecze, z których zachowały się zapisy.
Uczestnicy meczów wdziewali na siebie co mieli pod ręką, dlatego by się odróżnić, obie drużyny zakładały odmienne nakrycia głowy czy właśnie szale.
Wraz z rozwojem futbolu, kluby zaczęły przybierać barwy, a wraz z nimi kibice – szczególnie łatwo mieli fani drużyn uniwersyteckich czy wojskowych, które kolory mieli ustalone dłużej niż pamiętają najstarsi górale.
Na przełomie stuleci szaliki były już powszechne na trybunach, ale dopiero po I Wojnie Światowej na znaczeniu zyskały popularne i dziś dwukolorowe „pasiaki”.
Tak jak u nas jakieś 50 lat później, szale najczęściej były robione na drutach przez kochające mamy czy babcie. Często było tak, że szalik był jednego koloru, a barw klubowych dopełniały czapki z pomponem.
Każda babcia (spójrzmy prawdzie w oczy, to one najczęściej robiły kibicom szale, przynajmniej w moim przypadku) inaczej kochała swoją pociechę, miała inny styl robienia na drutach, więc każdy szal trochę się różnił.
Aż wreszcie profesjonalne firmy zwąchały szansę zarobku i zajęły się produkcją na przemysłową skalę. Wówczas szale stały się łudząco do siebie podobne.
Oczywiście były wyjątki – niektóre kluby eksperymentowały z szalami mającymi nadruki, które miały uczcić jakąś specjalna okazję, na przykład występ w finale krajowego pucharu, tudzież innej okoliczności przyrody.
W Anglii w latach 60. masowo zaczęto produkować szaliki, mające nadrukowaną nazwę klubu i herb.
U nas stało się to po przełomie politycznym, pamiętam pierwsze szale FC LECHIA. Och co to był za szał, takie cudo mieć! Zaraz potem pojawiły się różne odmiany tych napisów, w tym zupełnie absurdalne – na przykład taki z rybą ściskaną w pięści i napisem „ARKA ŚLEDZIE”. Dałem taki w prezencie jednemu kibicowi z Wrocławia, podczas meczu Polska – Francja w Zabrzu, za kadencji Henryka Apostela w 1994 roku.
Wraz z rozwojem techniki również szaliki stawały się coraz bardziej wymyślne, zawierały na przykład liczbę trofeów (to też ciekawy temat, znaczy liczba gwiazdek na piłkarskich koszulkach – różnie wygląda podejście do tego w różnych krajach), albo nazwiska najsławniejszych graczy. Pojawiły się też szaliki-cegiełki i szaliki repliki flag i vice versa.
W międzyczasie szaliki wełniane zyskały poważnego rywala w postaci swych nylonowych kuzynów. Te miały ten plus, że mogły mieć wkomponowane zdjęcie jakiegoś piłkarza czy całego składu wręcz. Ten rodzaj szala zyskał dużą popularność m.in. w Niemczech i był często przywiązywany do ręki, a nie wiązany pod szyją. Minus był taki, że wyroby nylonowe nie wytrzymywały starcia z pralką do prania…
Osobiście wolę czystą, żywą wełnę. Gdyby to ode mnie zależało zakazałbym noszenia nylonowych szali, a zaraz potem zakazał noszenia kolorowych butów piłkarskich na boisku…
Wzrost klimatów chuligańskich (na wyspach w latach 80., u nas nieco później – tu Europę dogoniliśmy błyskawicznie) ograniczył liczbę osób noszących barwy w widocznym miejscu. Znam takich, dla których noszenie szalika jest absolutną ujmą i obciachem. Nazwisk nie wymienię, gdyż najlżejszy z tych delikwentów waży jakieś 120 kilo. Jeszcze mi życie miłe…
Cóż jeszcze? W naszym kraju, do pewnego momentu bezsprzecznie królowały szaliki z nadrukowaną nazwą klubu, często na jednej stronie. Albo na dwóch, z tym, że na drugiej stronie czasem nazwa była do góry nogami. Taka sytuacja miała miejsce do końca ubiegłego stulecia. Potem nagle, do łask zostały przywrócone tradycyjne „pasiaki”. Na powrót podbiły kibicowskie serca, również i moje. Były też o wiele praktyczniejsze, lepiej i szczelniej ogrzewały szyje niż te z nadrukami.
Również na wyspach do łaski wróciły takie cacka – tym razem my byliśmy szybsi. Czy w ojczyźnie futbolu powrót do łask retro-szali to zasługa Roberto Manciniego?
Zaraz za miedzą złoto-zielone szale w stylu Newton Heath stały się symbolem oporu wobec rodziny Glazerów.
Oddzielny rozdział stanowią szale łączone. W Polsce, Niemczech czy we Włoszech funkcjonują zgody między klubami – tam funkcjonują – tzw. szaliki zgodowe, ale bywają również szale okolicznościowe.
Niespodziewany przypływ gotówki zanotował skarbnik Bradford City, gdy fani Harry’ego Pottera rzucili się do sklepów by kupować szaliki „The Bantams” z racji identycznych barw jak drużyna Gryffindoru.
Jak to zwykle bywa i w przypadku piłkarskich szali historia zatoczyła pełne koło. Piłkarze zaczęli nosić kołnierze przypominające szale z XIX wieku. FIFA szybko ich jednak zakazała.
Jednak nie wszystkim piłkarskie szaliki służą jednakowo dobrze – jak temu kibicowi Schalke 04. A może to nie wina szalika, a właśnie usłyszał, że Borussia Dortmund strzeliła zwycięskiego gola w 95. minucie?
MACIEJ SŁOMIŃSKI