Piłkarze z miasta Romea i Julii powracają do Serie A po 11 latach, czas przypomnieć ich największy sukces…
Wycieczka do Werony roku 1985 jest dla mnie wyjątkowo przyjemna. Tak się składa, że gdy Hellas Verona zdobyła „scudetto” w roku ja akurat zaczynałem interesować się piłką.
Mimo że sytuacja polityczna była średnia, kartki na mięso, ocet na półkach, kolejki po papier toaletowy, ja z tamtych czasów zapamiętałem, że cały czas świeciło słońce i codziennie na deser były lody truskawkowe. A w pierwszej ekstraklasie, którą pamiętam grały m.in. Górnik Wałbrzych, Stal Mielec i Bałtyk Gdynia. Dzisiaj, gdy czasem się zawieszę, zachodzę w głowę, czemu tych potęg nie ma w tabeli najwyższej ligi.
***
Lata mizerii
Tak jak te wyżej wymienione potęgi, Hellas przez lata pałętali się po niższych ligach. Jakże inna, w porównaniu do późniejszej mizerii, była sytuacja sprzed ponad ćwierć wieku. Wtedy w mieście z dramatu Szekspira udało się upichcić wybuchową mieszankę włoskich przeciętniaków i dwóch idealnie wpasowanych „stranieri”. Ciężko dziś w to uwierzyć, ale wówczas przepisy pozwalały na grę jedynie dwóch obcokrajowców. W Veronie byli to niezmordowany niemiecki biegacz Hans-Pieter Briegel i Preben Elkjaer Larsen, najbardziej wybuchowy składnik ówczesnego słynnego „Duńskiego Dynamitu”.
To plus rozsądny trener, który odpowiednio dopasował boiskową taktykę i jeszcze coś, kto wie czy nie najważniejszy składnik.
Metaforyczny kapelusz
W sezonach poprzedzających triumf Hellas, Juventus Turyn trzykrotnie zdobył „scudetto” w wysoce kontrowersyjnych okolicznościach. Turyńskie „Zebry” miały tak mocne polityczne plecy, że rozgrywki ligowe stały się lekką farsą. W późniejszych czasach, do głosu doszła ekipa złego wuja Lucciano Moggiego, która kontrolowała w calcio dosłownie wszystko, łącznie z tym, które akcje z boiska były dokładnie analizowane w programie „Il Processo Di Biscardi” Aldo Biscardiego.
To tak jakby Panowie Twarowski i Smokowski manipulowali, które sytuacje analizują i w jaki sposób razem ze złotoustym Panem Sławkiem.
Pod naciskiem opinii publicznej sezon 1984/85 stał się pierwszym, w którym przed każdą kolejką nazwiska arbitrów wrzucano do metaforycznego kapelusza, a obsada sędziowska każdego meczu była publicznie losowana. W efekcie cztery pierwsze miejsca przypadły Veronie, Torino, Interowi i Sampdorii. Juventus i AS Roma najbardziej wówczas możne, skończyły sezon na dalszych miejscach.
A przecież w tamtym sezonie Juventus miał na papierze drużynę znacznie silniejszą niż Verona. W składzie byli Michel Platini, Paolo Rossi, Zbigniew Boniek, Antonio Cabrini, Dino Zoff, Claudio Gentile. Zresztą wtedy „Starej Damie” udało się wreszcie wygrać Puchar Europy, po pamiętnym finale na Heysel.
Zdaniem wielu komentatorów, „scudetto” Verony to był najczystszy tytuł w nowożytnej historii calcio. Zarazem jedyny, w którym obsada sędziowska była wybierana w drodze jawnego losowania. Przypadek?
„Szwajcar” u steru
Przełomowym momentem w dziejach Hellas Verona, było wręczenie trenerskich sterów Panu, który nazywał się Osvaldo Bagnoli. Trener objął Veronę, gdy klub był w Serie B w roku 1982, zatrudniony przez prezesa klubu po tym jak wprowadził Cesenę do Serie A.
„Gialloblu” awansowali do najwyższej włoskiej ligi w pierwszym roku pracy Bagnoliego, a w pierwszym sezonie po powrocie do Seria A zajęli wysokie czwarte miejsce. Zagrali również w finale Coppa Italia, gdzie po wygranym pierwszym meczu 2:0, w drugim polegli z Juventusem, 0:3 po dogrywce. Następny sezon to tym razem szóste miejsce i znów przegrany finał Pucharu Włoch, tym razem z Romą.
Przed sezonem, który okazał się mistrzowski odbyło się generalne wietrzenie składu. Nie mając kroci lirów do wydania, aby kogoś kupić trzeba sprzedać. Rok przed „scudetto” odejść musiał Brazylijczyk Dirceu, aby przyjść mogli Giuseppe Galderisi z Juve, a 12 miesięcy później niemiecki obrońca Hans-Pieter Briegel i napastnik Preben Elkjaer Larsen. Szalony Duńczyk mimo, że był notorycznym palaczem, rzadko przestawał biegać. Trener Bagnoli mówił zawsze, że tak naprawdę Larsen jest Neapolitańczykiem…
Trener lubił czasem pofilozofować, w związku z tym legendarny dziennikarz Gianni Brera, nazywał go „Schopenhauerem”. Kolejny plus dla Verony, bo przecież niemiecki filozof urodził się w Gdańsku.
Z kolei jego skrupulatne trenerskie podejście sprawiło, że zyskał przydomek „Lo Svizzero” czyli „Szwajcar”.
Bagnoli mówił z takim akcentem, że Dennis Bergkamp nie głupi chłop przecież nie rozumiał ani słowa. Ich drogi przecięły się w roku 1993 w Interze Mediolan, gdy Nielatający Holender startował do międzynarodowej kariery, a dla Bagnolego był to ostatni sezon, zakończony wicemistrzostwem zresztą.
Gdzie jest but?
Sezon 1984/85 rozpoczął się od wyjazdowej wygranej 3:1 z Napoli, w którym debiutował Diego Maradoną. Potem przyszły domowe wygrane z Juve i Fiorentiną. W pierwszym z tych meczów jedną z bramek zdobył Duńczyk Larsen, gubiąc przy tym…buta. Na poniższym filmie ta bramka, gdy dokładnie się przyjrzeć widać, ze piłkarzowi spada but.
Trzy mecze w Lutym ugruntowały pozycję Verony jako poważnego kandydata do „scudetto”. Najpierw goszcząc w Udinese (grał tam wtedy „Biały Pele”, czyli Zico) udało się wygrać 5:3. Potem rywalem był główny konkurent Inter. Skład późniejszych mistrzów był mocno osłabiony przez brak sześciu piłkarzy, których trafiła gorączka. Reszta też nie czuła się najlepiej. W pierwszej połowie Alessandro Altobelli zdobył prowadzenie dla „Nerazzuri”. Tym, którzy zdołali zagrać Bagnoli zaserwował gorącą herbatę w przerwie. Odświeżeni piłkarze wyszli na drugą część meczu, w której Briegel głową zdobył wyrównanie.
Wycieczka do Juve za tydzień i kolejny cenny remis. Do końca sezonu Verona pozostała na szczycie tabeli, przegrywając jedynie raz, z Torino. Tytuł został zaklepany jedną kolejkę przed końcem sezonu po remisie 1:1 w Bergamo z Atalantą.
Mistrzowski skład to Briegel i Domenico Volpatti, którzy orali jak woły na bokach obrony. Roberto Tricella jako libero. Antonio Di Gennaro reżyserował, łysy Pietro Fanna, który złamał moje 7-letnie serce strzelając gola dla Interu na Łazienkowskiej, szalał na prawym skrzydle.
W ataku niepodważalna były pozycje Giuseppe Galderisiego i Larsena.
Każdy wiedział, co ma robić. Nie było to może piękne, ale skuteczne. Szczypta catenaccio i kontrataki, włoska klasyka. Co było potem?
W następnym sezonie znów powrócono do poprzedniej metody tajemniczej, ukrytej wyboru sędziów
Bagnoli konsekwentnie odrzucał oferty z możniejszych klubów, ale jego piłkarze tak twardzi nie byli. Fanna przeszedł do Interu, Galderisi, Di Gennaro i reszta w ciągu dwóch następnych sezonów.
W kolejnym sezonie Verona zajęła dziesiąte miejsce. W Pucharze Europy w drugiej rundzie zostali wyeliminowani przez…Juventus, zresztą po serii kontrowersyjnych decyzji sędziowskich. Potem było 4. miejsce, a następnie dwa razy 10.
Sezon 2001/2 to początek zjazdu po równi pochyłej. Klubowi mającemu wówczas w składzie młodych Adriana Mutu, Alberto Gilardino i Mauro Camoranesiego nie udało się uratować przed degradacją.
Potem było coraz gorzej. W pewnym momencie Verona znalazła się 90 minut od degradacji do Serie C2, czyli czwartej ligi.
Wulkaniczne skłonności „tifosi”
Sezon przed degradacją z Serie A został opisany przez Tima Parksa w świetniej książce „Season with Verona”, o której kiedyś pisałem na portalu.
Ten zjazd w otchłań zbiegł się z podjazdem Chievo. Fani Verony nadali lokalnym rywalom przydomek. „Mussi Volanti”, czyli „Fruwające Osły”, a to dlatego, że swego czasu kibice Hellas śpiewali: „prędzej osły nauczą się fruwać niż Chievo awansuje do Serie A”. I proszę, wykrakali.
W ostatnim sezonie Hellas w Serie A, dwie drużyny z Verony spotkały się ze sobą, dzieląc się wygranymi. Podczas tych meczów fani Chievo musieli w czasie obu spotkań siedzieć na sektorze przeznaczonym dla gości.
Co najśmieszniejsze, oba kluby z Werony mają takie same barwy: żółto-niebieskie, to znaczy Chievo je od sąsiadów skopiowało.
W najbliższym sezonie aż pięć włoskich miast będzie miało derby w Serie A: Rzym, Mediolan, Genua, Turyn i Werona. Taka sytuacja zdarzy się po raz pierwszy w historii calcio.
Nie da się ukryć, że w czasach świetności fani Verony mieli wulkaniczne skłonności. Gdy kiedyś grali na wyjeździe z sycylijską Catanią wywiesili flagę „Forza Etna”, a gdy z Napoli „Vesuvio facci sognare” („Pozwól nam marzyć Wezuwiuszu”). Fani Napoli nie pozostali bardzo brzydko nazywając Julię z „Romea i Julii”.
Dramat Szekspira kończy się pojednaniem Montecchich i Capuletich. Piłkarzom Hellas Verona właśnie udał się pierwszy krok w powrocie na szczyt. Ta opowieść będzie miała dobry koniec.
MACIEJ SŁOMIŃSKI