Szósty w lidze budżet, sięgający 40 milionów euro. Duży, nowoczesny stadion. Lepiej niż przyzwoicie obsadzona kadra z doświadczonym facetem na ławce trenerskiej i ambicje działaczy sięgające europejskich pucharów. W teorii Hamburg ma wszystko, czego mu dusza zapragnie, nic tylko odnosić sukcesy. Ale w praktyce, niemiecki odpowiednik naszego Zagłębia Lubin balansuje na granicy spadku. 51. sezon Bundesligi może dla HSV okazać się wyjątkowym. Pierwszym w historii, w którym hamburczycy opuszczą najwyższą klasę rozgrywkową w Niemczech.
Tak źle w Hamburgu nie było chyba nigdy. Mimo że latem kadrę wzmocniono wypożyczeniami w postaci Johana Djourou i Pierre-Michela Lasoggi, drużyna Thorstena Finka zaliczyła w Bundeslidze falstart i po pięciu kolejkach miała na swoim koncie zaledwie cztery punkty. Pracującego w HSV od 2011 roku Niemca już we wrześniu zastąpiono doświadczonym Bertem van Marwijkiem, który miał przywrócić zespół na właściwe tory. Jednak po niezłym początku pod wodzą Holendra, Hamburger dopadł potężny kryzys. W ostatnich dziewięciu kolejkach zespół zdobył tylko cztery punkty.
CZYTAJ TAKŻE: Alfabet Futbolowego Globtrotera. H jak Hamburg
2014 rok HSV zaczął od dwóch porażek po 0:3. Bilans 0:6 skłonił van Marwijka do radykalnych kroków – piłkarze mają teraz trenować codziennie, bez wyjątku, a w czwartki nawet dwukrotnie. Wszystkiemu mają przyglądać się dziennikarze i kibice, którzy przestali wierzyć w słowa Holendra o ciężkiej pracy zespołu podczas zajęć. Frustracji szkoleniowca Hamburga trudno się dziwić, ale mimo beznadziejnej średniej – zaledwie 0,85 punkta na mecz – wciąż cieszy się on poparciem zarządu. Działacze HSV niezmiennie deklarują zaufanie do van Marwijka i twierdzą, że do końca sezonu Holender ma immunitet na swoje stanowisko. Nie wiadomo jednak ile w tym prawdy, a ile zwyczajnej dyplomacji.
Swojego trenera broni też kapitan drużyny, Rafael van der Vaart, który twierdzi, że beznadziejne wyniki zespołu nie są spowodowane niewłaściwą pracą szkoleniowca, a wszystkiemu winni są piłkarze. Fakt, iż w ostatnim meczu z Hoffenheim hamburczycy przebiegli zaledwie 114,1 km – o dziesięć mniej niż rywale – a w starciu z Schalke pierwszy strzał oddali dopiero w 80. minucie, sprawia, że Holender w swoich analizach może mieć sporo racji. HSV potrafi utrzymać się przy piłce, mieć jej posiadanie na poziomie 60 procent w czasie meczu, ale ma ogromny problem ze stwarzaniem JAKICHKOLWIEK sytuacji bramkowych. Lekiem na całe zło ma okazać się wypożyczony z Benfiki skrzydłowy, Ola John, ale i on w dotychczasowych dwóch meczach zawiódł. Do tego dochodzi najgorsza defensywa w całej lidze – 44 stracone gole w 19 meczach, mimo że tyły zabezpieczają teoretycznie niezłe nazwiska – Rene Adler, Djourou, Heiko Westermann, Marcell Jansen czy Dennis Diekmeier.
CZYTAJ TAKŻE: Mario Mandżukić – Bawarczyk z przypadku
Na dziś HSV zajmuje siedemnaste, przedostatnie miejsce w tabeli. Za sobą ma już tylko beniaminka z Brunszwiku. W sobotę podopiecznych van Marwijka czeka mecz z mającą również zerowy dorobek punktowy w tym roku Herthą Berlin. Czy ostatnia deska ratunku w postaci dodatkowych treningów trochę na siłę wprowadzonych przez Holendra przyniesie spodziewany efekt? Jedno jest pewne – z dwojga pikujących drużyn, na porażkę może sobie pozwolić tylko zespół ze stolicy. HSV musi rozpocząć drogę powrotną do bezpiecznego miejsca w tabeli. Spadek bowiem, oznaczałby w Hamburgu katastrofę.