Dzisiaj rano wpadł mi w ręce wczorajszy Przegląd Sportowy, a w nim perełka, której znaleźć się nie spodziewałem – wywiad z Tomaszem Hajto. To, że „Gianni” przynajmniej jedną nogą stoi we własnym świecie, wiadomo nie od dziś, ale jeszcze do niedawna wydawało się, że choćby minimalny kontakt z rzeczywistością zachował. Poniedziałkowy PS rozwiewa te złudzenia – były reprezentant Polski mentalnie ściga się z minotaurami, karmi jednorożce tęczą oraz pije piwko z otyłymi krasnalami. Teraz tylko pozostaje czekać, kiedy zbije sobie piątkę z największym wygranym Euro 2012, Frankiem Smudą.
***
Sam tytuł wywiadu („Liga słaba, ale ciekawa”) w żaden sposób nie zapowiada późniejszych konfabulacji byłego opiekuna Jagiellonii. Zresztą i pierwszych kilka odpowiedzi nie jest specjalnie kontrowersyjnych czy idiotycznych – ot, po prostu styl Hajto. Zabawa zaczyna się, gdy „Gianni” zaczyna mówić o obcokrajowcach w TME, a później jest tylko lepiej. Głupota goni głupotę, a poziom żenady dzielnie dorównuje hitom typu „Pamiętniki z wakacji” czy „Ukryta prawda”. Zresztą, czy ten obrazek nie wydaje się wam realny?
Bo mniej więcej taki przekaz płynie ze słów TH.
„Powiem tak: Legia miała trzy porażki w całym sezonie, Lech siedem, Śląsk dziewięć i Jagiellonia dziewięć. Co mam powiedzieć? A że te pięć porażek przytrafiło się nam akurat z rzędu?”
Nie no, co racja, to racja. Jaga była mocna, a Kulesza nie zna się na swojej robocie. Ktoś to w końcu musiał powiedzieć. A tak poważnie – ok, faktycznie piłkarze z Białegostoku schodzili pokonani dziewięć razy, jednak szkoda, że Hajto przytacza wyłącznie te statystki, które działają na jego korzyść. Bo wprawdzie Śląsk przegrywał dziewięć razy, ale za to trzynastokrotnie wygrywał, co zapewniło mu najniższy stopień podium.
A Jaga? Otóż podopieczni „Gianniego” zwyciężali w ledwie ośmiu spotkaniach, dokładnie tak samo, jak uratowany przed relegacją przez Polonię chorzowski Ruch, zepchnięte z miejsca spadkowego właśnie przez „Niebieskich” Podbeskidzie i Widzew, który swoją grą rozpaczliwie prosił się o 1.ligę, ale już nie zdołał roztrwonić przewagi z rundy jesiennej. Efekt tak rzadko zdobywanych trzech punktów? Dziesiąta lokata w tabeli.
Jest różnica między Śląskiem i Jagiellonią? Jest i to taka, jak między Marcinem Gortatem i Cezarym Trybańskim – niby obaj grali w NBA, ale koniec końców to jednak dwa zupełnie inne przypadki. O brak podobieństw do Legii i Lecha nawet nie ma sensu pytać.
Idźmy dalej.
„Patrząc jednak z perspektywy całego sezonu, graliśmy stabilnie.”
No tak, przecież najważniejsze są dwa, równe skoki. Nie ważne, czy spadamy na bule, czy lądujemy daleko poza punktem K, istotne, by była powtarzalność. No i faktycznie, w minionym sezonie dało się ją u Jagiellonii dostrzec.
- pięć porażek z rzędu
- 45 straconych bramek (druga najgorsza obrona w TME)
- osiemnaście razy jako pierwsi tracili gola (usypianie czujności przeciwnika?)
- w szesnastu meczach piłkarze Jagi byli karani trzema żółtymi kartkami i więcej (piłka może przejść, zawodnik już nie)
- w dwunastu spotkaniach zawodnicy z miasta urodzenia pięknej Izabelli Scorupco w ogóle nie potrafili trafić do bramki rywala, a w dziewięciu grach udało im się to zaledwie raz (czwarta najgorsza skuteczność w lidze)
Można powiedzieć – chujowo, ale stabilnie, nieprawdaż?
„Prowadziliśmy 2:0 i gdybyśmy wygrali, moglibyśmy zająć czołowe miejsce, nawet czwarte. Potem przytrafiła się porażka z Lechem, też nie słuszna. (…) I kto wie, jak dalej potoczyłby się sezon? Może nadal pracowałbym w Jagiellonii?”
Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem. GDYBY Lech wygrał z Legią na Łazienkowskiej, to BYŁBY mistrzem Polski. GDYBY Bełchatów nie zremisował, a wygrał z Jagiellonią, to w 1. lidze GRAŁBY Ruch Chorzów. GDYBY Ljuboja wyszedł z Enklawy godzinę wcześniej, to dzisiaj wciąż BYŁBY w Legii. Gdyby i byłby – słowa klucze. Panie Hajto, fajnie, że opanował pan tryb przypuszczający, ale w normalnym świecie ocenia się za to co jest, a nie to, co mogłoby być. Ja też mógłbym pobiec szybciej od Bolta, ale akurat nie mam ochoty. Czy mimo to dostanę medal?
„Miałem pomysł na grę tego zespołu. Do dziś niektóre mecze ludzie wspominają z wypiekami na twarzy. Historyczne wygrane.”
Hmm, ciekawe które? Ok, Jaga ograła Lecha i Legię, ale przy tym dostała dużo bardziej spektakularne lania. 0:5 z Koroną, 0:3 z Widzewem, 0:4 z Podbeskidziem, 1:4 z Polonią, 0:3 ze Śląskiem i w rewanżu z Legią. Można się spodziewać, że na wspomnienie tych porażek twarze fanów z Białegostoku faktycznie oblewają się ceglastym rumieńcem, jednak chyba nie o to „Gianniemu” chodziło. A czy tamte dwa zrywy mogą przesłonić generalnie wyjątkowo mierny, przeplatany głównie remisami i porażkami sezon? Nie i nie powinny. To tak, jakby pięć z wf-u albo religii zacierały armię pał z matematyki, polskiego czy biologii.
Aha, historyczne zwycięstwa. Sprawdziłem. Hajto prowadził Jagiellonię w 43 meczach ligowych, z których wygrał zaledwie trzynaście. Z tego tylko jedną wiktorię można, i to od biedy, nazwać epokową – osiemnastego sierpnia tamtego roku Jaga po raz pierwszy podczas swojego istnienia pokonała Podbeskidzie Bielsko-Biała. Jednak, czy jej kibice faktycznie tamto 2:1 będą wspominać latami? Za piętnaście-dwadzieścia lat jakiś Jan Kowalski będzie opowiadał synowi czy wnukowi: -”Eh, zwycięstwo z Podbeskidziem, to był mecz. Wiesz, byłem wtedy na trybunach.”?
Trudno to sobie wyobrazić. Tym bardziej, że na wiosnę „Górale” wrzucili im cztery i raczej zmazali inauguracyjne wrażenie.
Ponadto wreszcie stało się jasne, dlaczego Hajto zatrudnił Lukę Gusicia, Ľuboša Hanzela czy Kim Min-kyuna:
„Musimy nauczyć się jednego: jeżeli obcokrajowcy przyjeżdżają do Polski, muszą nauczyć się języka. To żadne gwiazdy, tylko osoby, które do lepszych lig się nie nadają.”
To takie proste! Hajto doskonale wiedział, że żadnego dobrego piłkarza z zagranicy do Białegostoku nie ściągnie, więc miast na umiejętności piłkarskie, baczniejszą uwagę zwracał na zdolności lingwistyczne. Na zasadzie – może i chłop nie będzie potrafił prosto kopnąć piłki, ale przynajmniej się dogadamy. Pragmatyczność godna pochwały.
No i warto wspomnieć jedną rzecz, a propos Kim Min-kyuna, facet nie tylko nie mówił ani słowa po polsku, ale nie rozmawiał nawet w języku angielskim i to mocno utrudniało jakąkolwiek z nim komunikację. No, ale Hajtowy wiedział co robi.
A na końcu wyjaśniło się, co było najtrudniejszego w pracy w Białymstoku.
„ Może za mało grał (Smolarek przyp. red.) w poprzednim sezonie, ale musiałem sobie radzić z dwoma gwiazdami jak na polskie warunki, czyli nim i Frankowskim. Wcale nie było to łatwe. Wcześniej Jagiellonia to był Frankowski. W ostatnim sezonie już nie tylko.”
Teraz to jego półtoraroczna kadencja w Jagiellonii wygląda zupełnie inaczej. Aż DWIE gwiazdy w szatni! Chapeau bas, panie Hajto, gdyby nie pan, ze stadionu przy ulicy Słonecznej nie pozostałby nawet kamień na kamieniu. I wyniki nie wyglądają już tak blado. Świat się pomylił, a Kulesza pana skrzywdził.
A tak poważnie – jeśliby dwa mocne charaktery w zespole są tak wielkim problemem, to np. Henryk Kasperczak za pracę w Wiśle urzędowo powinien dostać opiekę psychologa i dodatek zdrowotny do emerytury. Przypomnę – w skład tamtej „Białej Gwiazdy” wchodzili m.in. Żurawski, Frankowski, Kosowski, Kalu Uche, Stolarczyk, Głowacki czy Kuźba.
Zamykając temat, chciałby zadedykować naszemu „poszkodowanemu” tę oto scenę (oglądać od 1:32):
***
fot. legia.net
cytaty z Przeglądu Sportowego