To zadziwiające, jak wielki problem z środkowym napastnikiem ma w swojej karierze trener, którego ekipy zdobywają mnóstwo bramek pole karne rywala okupując zwykle od pierwszej do ostatniej minuty. Pep Guardiola od samego początku swojej pracy szkoleniowej przesłuchał spore grono świetnych piłkarzy, ale wymarzonej dziewiątki do swojego przedstawienia wciąż nie znalazł. W swej pogoni zaczyna być już trochę śmieszny i przypominać kojota, który im bliżej jest strusia, tym większym kowadłem dostaje.
Rozpoczęło się od Samuela Eto’o. Napastnika, którego klasy nie zwykło się podważać. Szybki Kameruńczyk doskonale odnalazł się razem z Ronaldinho w konstrukcji Franka Rijkaarda, a po słabszym okresie wyraźnie odżył tworząc atakującą trójkę razem z Henrym i Messim pod rządami Guardioli. Tyle że Pep od początku nie widział w byłym napastniku Mallorci właściwego człowieka na szpicę swojej tiki-taki. Kiedy Eto’o zapragnął jednej z najwyższych pensji w zespole, szybko stało się jasne, że zostanie wymieniony na lepszy model. Trenera nie przekonało świetne zrozumienie Kameruńczyka z partnerami, stwarzanie sobie doskonałych sytuacji jednym zwodem i szybka noga do piekielnie mocnych strzałów. Po najlepszym sezonie w karierze pożegnał go bez żalu, a lepszy model zwał się Ibrahimović.
Ibracadabra robił wrażenie w Holandii, dobrze wprowadził się do Juventusu, ale w Interze wskoczył na swój galaktyczny poziom. Mało która drużyna w Europie była tak uzależniona od jednego piłkarza, jak Nerazzurri od Zlatana. Mourinho w swoim stylu powtarzał, że to najlepszy kopacz na świecie, ale po przegranym w kiepskim stylu dwumeczu z Manchesterem United, musiał zdać sobie sprawę, że Szwed nie pociągnie drużyny na europejski szczyt. Massimo Moratti wyciągnął od Katalończyków Eto’o i około 50 milionów dopłaty, dzięki którym przebudował sporą zespołu. Guardiola dostał swoją wymarzoną dziewiątkę, Zlatan trafił do klubu, gdzie mógł zostać piłkarskim bogiem. Wydawało się, że razem są skazani na sukces i do dziś trudno orzec, czyja większa wina w tym, że się nie udało.
Prawie dwumetrowy Ibrahimović strzelający bramki piętą powinien idealnie uzupełnić klepki chłopaków z La Masii, ale niemniejsze od talentu piłkarskiego ego szeptało mu „jesteś najlepszy, za dobry na dokładanie nogi do popisów innych”. Guardiola wydał na niego fortunę, dał do podpisania kontrakt, którego domagał się wcześniej Eto’o, ale drużyna wciąż miała być budowania wokół Messiego, Xaviego i Iniesty. Mister nie wziął pod uwagę krnąbrnego charakteru Szweda, zupełnie jakby spędził ostatnich kilka lat w hibernacji. Nie wysilił się też na zbyt wiele prób dogadania ze Zlatanem, panowie szybko oddalili się od siebie, a na murawie coraz częściej gościł nieopierzony Bojan. W decydujących chwilach półfinału Champions League przeciwko Interowi, kiedy Barca potrzebowała jeszcze jednego gola, to właśnie młody Hiszpan o serbskich korzeniach zmienił Ibrahimovicia na pół godziny przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Po drugiej stronie szalał Diego Milito, wyciągnięty przed sezonem z przeciętnej Genoi. Bad boy z Malmo opuścił kataloński zakon Guardioli trzy miesiące później, wypożyczony, a później wykupiony na raty przez Milan.
Po tej gorzkiej sprawie, Pep postawił na pewniaka, choć niewiele tańszego od Ibry. 29-letni David Villa trafił na Camp Nou za 40 milionów euro i tym razem po prostu nie mogło się nie udać, bo jak supersnajper z Valencii miałby się nie dogadać z kolegami z reprezentacji, z którymi właśnie sięgał po złoto na afrykańskim mundialu? Barcelona funkcjonowała świetnie z Villą… ale na lewym lub prawym skrzydle, nie na szpicy. Guardiola po kilku pierwszych meczach wysłał swoją nową dziewiątkę pod boczną linię, jak wcześniej Henry’ego. Przez wymienność pozycji pod bramką rywala mógł znaleźć się każdy piłkarz Blaugrany, ale zwykle najbliżej miał Messi i to właśnie w dziesiątce Pep widział teraz idealną dziewiątkę do swojej układanki. Drużyna wygrała kolejny Puchar Europy, a Villa doznał poważnej kontuzji, nim kolejny sezon na dobre się rozpoczął i wtedy zdobywanie bramek spadło prawie w całości na barki piłkarskiego półboga z Argentyny (którego wspierać miał Alexis Sanchez, ale zdezerterował). Z tego zadania Messi wywiązał się znakomicie jeszcze bardziej ukazując światu swój talent przez ustrzelenie 50 ligowych goli. W najważniejszym momencie piłka jednak nie chciała zmieścić się między słupkami bramki strzeżonej przez Petra Cecha. W ciągu 180 minut dwumeczu z Chelsea, Leo pudłował niemiłosiernie sprawiając wrażenie początkującego napastnika. Nie strzelił nawet rzutu karnego, grzebiąc szanse Barcy na obronę europejskiej korony. Po drugiej stronie znajdował się 34-letni Dider Drogba, który z każdej swojej okazji wyciskał 120% testując Victora Valdesa nawet z 40 metrów. Kiedy trener opuszczał Blaugranę, kibice byli przekonani, że oprócz wzmocnień defensywy potrzebny jest również nowy napastnik. Bliższy typowemu egzekutorowi niż Messi.
Guardiola każdy z czterech sezonów w Barcelonie rozpoczynał z innym środkowym napastnikiem. Wiemy już, że swój drugi w Bayernie również zacznie od wymiany świetnie współpracującego z kolegami Mandzukicia na lepszy model, który widzi w Lewandowskim. Pep przystanął w swej pogoni za idealną dziewiątką, ale tylko żeby złapać oddech.
HENRYK PISZCZEK
fot. eurosport.se