Parę godzin temu na naszych łamach mieliście już okazję do przeczytania relacji z finału Pucharu Polski ( TUTAJ ), jednak postanowiłem nieco rozszerzyć temat. Poza aspektami stricte piłkarskimi skupię się także na całej otoczce związanej z tym widowiskiem, którym uraczyli nas piłkarze Zawiszy i Zagłębia.
Już od kilku tygodni wiedzieliśmy, że na Stadionie Narodowym nie pojawi się ani zorganizowana grupa kibiców Zawiszy, ani solidaryzujących się z nimi fanów Zagłębia. Współczynnik atrakcyjności tego meczu, bez względu na to, co później robił PZPN, już wtedy zmalał do absurdalnie niskich rozmiarów. Związkowi działacze, w obawie przed kompromitacją postanowili więc przeprowadzić akcję promocyjną, która miała przyciągnąć szarych ludzi z ulicy na Stadion Narodowy, by – uwaga – oglądać starcie Zawiszy z Zagłębiem. Mission impossible, wydawałoby się, ale ceny wejściówek po kilkanaście złotych, czy też w ogóle rozdawanie biletów za darmo wśród młodzieży, przyniosło jakiś rezultat. Optycznie kibiców było bowiem całkiem sporo, ale tego, czy wiedzieli oni w ogóle jaki mecz oglądają, pewien już nie jestem. O atmosferze na trybunach z oczywistych powodów nie wspomnę.
Swoje zrobili też komentatorzy – niestety nie wiem, jak wyglądało to w Orange Sport, bo z powodu transmisji w HD wybrałem TVN Turbo, ale mam nadzieję, że ci, którzy wybrali Andrzeja Iwana i Leszka Bartnickiego żałują swojej decyzji mniej niż ja. Duet Krzysztof Zabijak-Maciej Terlecki misję przedstawienia finału Pucharu Polski między Zawiszą Bydgoszcz a Zagłębiem Lubin w jak najlepszym świetle, zaliczyli na piątkę z plusem. Ich pracodawcy z pewnością będą zadowoleni z ich roboty, ale postronni obserwatorzy futbolu, tacy jak ja i jakieś 99 procent społeczeństwa, poziomem prezentowanego przez wspomnianą dwójkę komentarzu mogli być tylko zażenowani. Komentatorzy TVN za cel obrali sobie dwie rzeczy: opowiadać o wspaniałej, mimo bojkotu, frekwencji na Narodowym i o absolutnie fenomenalnym widowisku, które na boisku prezentują nam obie, mało medialne – co też nie pozostawało bez znaczenia – drużyny.
Jak było naprawdę – chyba każdy rozsądny człowiek widział. Frekwencja była przyzwoita tylko i wyłącznie z powodu wspomnianej akcji PZPN, ale atmosfera na trybunach przypominała raczej tą z meczu Politycy-Dziennikarze TVN. Poziom sportowy niezły był może przez pierwsze 15 minut, a przez kolejne 105 – beznadziejny, zupełnie jak podczas połowy meczów Ekstraklasy. Komentujący to spotkanie w TVN chyba naprawdę uwierzyli, że ranga spotkania i miejsce jego rozgrywania pozytywnie wpłynie na piłkarzy, którzy przecież przez te kilka dni od czasów ostatniej kolejki ligowej nie zmienili się ani trochę. Ot, zagrali na swoim stałym, niskim poziomie, co panowie Zabijak i Terlecki nieporadnie usiłowali nam wyperswadować.
Mniej więcej w 20. minucie meczu można było odnieść wrażenie, że trenerzy Lenczyk z Tarasiewiczem wręcz umówili się, by ostateczne rozstrzygnięcie przyszło w rzutach karnych, by sztuczne i napompowane do granic możliwości wydarzenie stało się choć trochę emocjonujące. W konkursie jedenastek faktycznie nerwów trochę było, jedni strzelali nieporadnie, inni nonszalancko i w efekcie z pucharu może cieszyć się Zawisza. Ale – bądźmy szczerzy – zasłużył na grę w europejskich pucharach tak samo, jak Start Otwock. I z podobnym skutkiem w nich pewnie wystąpi.
Całości tego mało atrakcyjnego obrazu dopełnił sędzia Jarosław Przybył, który postanowił dać zawodnikom pograć i w efekcie pierwszą żółtą kartkę pokazał w 97. minucie, mimo że powinien był to zrobić znacznie wcześniej. Jeśli za zagrania takie jak w drugiej połowie, gdy Curto złapał za twarz Wójcickiego wychodzącego do kontry, nie daje się indywidualnych kar, to znaczy, że próba, jak to mawiają komentatorzy TVN „nie niszczenia widowiska przez sędziego”, daje efekt odwrotny od zamierzonego.
Pierwszy finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym okazał się całkowitą klapą. Mimo to – jestem przekonany – jutro będziemy w mediach słyszeć o fantastycznym piłkarskim widowisku, które przyciągnęło na trybuny tysiące rodzin. I co najważniejsze – na trybunach tych było w końcu bezpiecznie. Nie dajmy się jednak omamić. W meczu Zawiszy z Zagłębiem nie było nic wyjątkowego, poza tym, że na livesports wynik mogliśmy sprawdzić w rubryce Puchar Polski, a nie Ekstraklasa.
Jeśli za rok finał rozgrywek, które premiują zwycięzcę do gry w Europie ma wyglądać podobnie, to lepiej rozegrać go gdzieś cichaczem, przy kilkunastu tysiącach widzów.
WIKTOR DYNDA
Fot. Pressfocus