Garść przemyśleń z trybun

trybuny

Reprezentacja Waldemara Fornalika po raz kolejny zawiodła oczekiwania milionów Polaków, w tym 56 tysięcy marznących na Stadionie Narodowym. Wśród nich było sześciu wysłanników naszej redakcji i – już dziś – większość z nich zapewnia, że dużo czasu minie zanim założą na szyję biało-czerwony szalik i znów ruszą na trybuny. Reprezentacja rzecz święta i trzeba kibicować, ale to już nie jest drużyna narodowa. To jest zespół pieśni i tańca, który dostaje łomot od każdego, kogo akurat spotka na swojej drodze. Estonia, Urugwaj, Irlandia, Ukraina? Nieważne z kim, ważne, że w plecy.

Jeżeli ktokolwiek krytykował Franciszka Smudę za styl gry jego teamu, to co można powiedzieć teraz? Kompletna KOMPROMITACJA z przeciętniakami z Ukrainy. Tak, z przeciętniakami. To był mecz ślepego z głuchym. Polska gościnność nie zna jednak granic i – na potrzeby chwili – staliśmy się głuchoniemi, tak, żeby goście mogli sobie pozwolić na chwile zapomnienia o swojej ułomności.

Atmosfera była znakomita tak do 2. minuty. Na tyle nasze orły pozwalały nam cieszyć się piłkarskim świętem. Kibice, którzy niemiłosiernie marznęli na Narodowym, zagryzali zęby z żalu, że wydali kilkaset złotych na oglądanie tych parodystów. W Polsce lubimy prześcigać się w wymyślaniu głupot, zatem już we wtorek kolejny koncert cyrku lorda Waldemara. Szykujmy się na heroiczny bój z niebezpieczną gromadą z San Marino. Powitajmy ich chlebem oraz solą i – tak jak z Ukrainą – zacznijmy spotkanie od 0:2.

Ale dość tych nieprzyjemności. Miało być o sprawach okołomeczowych. Otóż, był to najgorszy mecz reprezentacji, na jakim byliśmy. Atmosfera święta, która wzrastała z każdą minutą skończyła swój żywot bardzo szybko, a od około drugiego kwadransa rozpoczęły się gwizdy. Niestety całkowicie zasłużone. Choć dużo nie piliśmy, niewiele pamiętamy. Można by się rozpisywać o tym, jak to fajnie się kibicowało, co też się nie działo w naszym wesołym busie przed i po meczu. Ale po co? Czy to ma teraz jakieś znaczenie? I tak to będzie najsmutniejszy wyjazd, na jakim byliśmy. I warto tylko pochwalić pewnego członka naszej ekipy remontowej, który już na początku drogi, jako jeden z siedemnastoosobowej grupy zaintonował nieśmiało „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało…” Prorok jakiś, czy co?

Wróciliśmy cali i zdrowi, z lekką chrypką i małym kacem. Moralnym też… Większych odchyleń od normy nie zanotowano, poza zaśnięciem podczas ukraińskiego hymnu jednego z członków naszej grupy. Stadion ładny, gra podła, wynik porównywalny z tym na Euro.

W drodze powrotnej, doszliśmy do pewnego, niezbyt oryginalnego wniosku. Gdy nadejdzie już czas zmiany obecnego szkoleniowca (wcześniej, czy później – nieistotne) warto w końcu wziąć trenera z prawdziwym autorytetem. Takim, przed którym Lewandowskiemu i innemu Obraniakowi wstyd będzie się nie angażować. Tak niestety było wczoraj i o to można mieć największe pretensje. Bo, umówmy się – Fornalik to świetny fachowiec, może i z sukcesami, ale Ruch Chorzów to zupełnie coś innego aniżeli kadra narodowa. Zupełnie inna para kaloszy…

* * *

To tak na początek dnia. Przygotowujemy dla Was sporo innych tekstów. Będą komentarze ekspertów, trochę słów o taktyce i kilka ogólniejszych spostrzeżeń. Choć przypuszczamy, że tak jak my macie chwilowo dość piłki – zostańcie z nami.

Pin It