Garbarnia Kraków to zespół, który w wyobraźni większości kibiców widnieje wyłącznie na czarno-białych fotografiach i kojarzony jest z początkami polskiego futbolu klubowego. Jest w tym oczywiście trochę racji, lata świetności ta drużyna ma już bowiem dawno za sobą, jednak kłamstwem byłoby stwierdzenie, że dziś Garbarni nie ma już na piłkarskiej mapie Polski. Obecna sytuacja mistrzów kraju z 1931 roku nie jest co prawda tak świetlana jak kiedyś, za to przeszłością tego klubu i związaną z nią ilością anegdot można by obdzielić niemal cały skład dzisiejszej ekstraklasy.
***
O niezwykłych historiach, przemilczanych ciekawostkach i wielkich sukcesach klubu opowiadał nam największy specjalista w tej dziedzinie, człowiek związany od najmłodszych lat z Garbarnią. Przedstawiamy dziś pierwszą część wywiadu z Jerzym Cierpiatką.
***
Kibicuje Pan Garbarni od dzieciństwa. Dlaczego wybrał pan akurat ten zespół?
Od urodzenia mieszkam przy ul. Słomianej, zdecydowanie wcześniej od wybudowania os. Podwawelskiego. Było stąd bardzo blisko starego stadionu, który zlokalizowano, gdzie teraz stoi Hotel Forum. Mój dziadek chodził na mecze, tata tak samo, sąsiedzi… Na stadionie panowała świetna atmosfera, grali świetni zawodnicy. Garbarnia była bardzo mocna, wówczas drugoligowa, ale ze ścisłej czołówki tej klasy. Klimat, atmosfera, urok stadionu z drewnianą trybuną – wszystko to dopełniało całości i stąd wzięło się moje przywiązanie do Garbarni.
Pamięta pan swoje pierwsze mecze w roli kibica?
Tak, ale musimy sięgnąć do absolutnie zamierzchłej przeszłości, czyli do przełomu lat ’50 i ’60. Słabo pamiętam rok 1959, kiedy Garbarnia, po rocznym pobycie w trzeciej lidze, wracała w triumfalnym stylu do drugiej ligi. W pierwszym meczu u siebie poniosła porażkę z Tarnovią, a potem wygrała praktycznie wszystko, poza kilkoma remisami, włącznie z dodatkowym turniejem, bo taka była wtedy formuła rozgrywek. Na koniec sezonu rozgromiła wicemistrza kraju, Polonię Bytom, co było taką kropką nad i. Dużo lepiej pamiętam wczesne lata ’60, dramatyczny mecz z Wawelem Wirek, wygrany w końcówce 3:2, 7:1 z Lublinianką, czy pogrom zgotowany Legii Krosno. Był też taki słynny mecz ze Śląskiem Wrocław (5:3), kiedy obecny prezes Jerzy Jasiówka zdobył aż cztery bramki.
W historii Garbarni miało miejsce wiele wyjątkowych, przełomowych spotkań.
Tak jest, na pewno jednym z takich był mecz z Wisłą Kraków z 1964 roku, który miał miejsce bezpośrednio po pierwszym w historii spadku Wisły do drugiej ligi. Ponad 20 tysięcy na stadionie, nieprawdopodobne tłumy, dramatyczny mecz, wynik 3:3. 18-letni Robert Gadocha zdobył bramkę dla Garbarni w ostatniej minucie. Następny taki spektakularny sukces to 1966 rok i spotkanie z Górnikiem Zabrze, który wówczas był bezkonkurencyjny na arenie krajowej, a zapisał również ładną kartę w europejskich pucharach. Górnik przyjechał tutaj jako mistrz Polski w listopadzie ’66 i, mimo dwukrotnego prowadzenia, ostatecznie przegrał 2:3 w Pucharze Polski. Garbarnia odpadła wtedy z Pucharu bardzo pechowo, w ćwierćfinale, po rzutach karnych z Rakowem Częstochowa, który później doszedł aż do finału.
Były też dwa pucharowe mecze z Ruchem Chorzów, obydwa przegrane 1:2, ale ten z 1970 roku, rozgrywany w Święto Zmarłych, miał niesamowity przebieg. To był ostatni wielki mecz Garbarni na starym stadionie. Prowadziliśmy 1:0, Ruch zdołał wyrównać, potem rzut karny zmarnował Jurek Odsterczyl i ostatecznie Garbarnia przegrała to spotkanie po dogrywce. W lutym 1973 roku nastąpiło wyburzenie starego stadionu, co było decyzją skandaliczną i bezduszną. W dzisiejszych czasach, nawet gdyby taka została podjęta, to tylko na tej zasadzie, że klub, któremu rujnuje się stadion, ma już gotowy nowy obiekt. Można powiedzieć, że to był koniec wielkiej Garbarni, bo, choć później przez wiele lat grała w trzeciej lidze i aspirowała do awansu, jednak to nie było to. W ’73 roku zdarzył się jeszcze jeden znakomity mecz, ze Stalą Mielec. Było to dosłownie kilkanaście dni po remisie Polaków na Wembley, a do Krakowa przybyli tacy zawodnicy jak Zygmunt Kukla, Henryk Kasperczak, czy Jan Domarski, nie przyjechał jedynie Grzegorz Lato. Ci, którzy zremisowali z Anglią pojawili się na stadionie Korony i przegrali z Garbarnią 0:2. Wówczas również osiągnęliśmy ćwierćfinał, gdzie Garbarze odpadli z Ruchem Chorzów. Później rozpoczęły się lata gry albo na Koronie, z którą Garbarnia była związana aliansem jeszcze w latach 50., albo na Wawelu. Tam staraliśmy się przetrwać kryzys i doczekać nowego boiska, które zostało oddane na początku września 1990 roku, a budowane było przy użyciu własnych środków i niemal bez pomocy z miasta. Dlatego ten obiekt wygląda jak wygląda, ale i tak dobrze się stało, bo w końcu mieliśmy gdzie rozgrywać te mecze i dysponowaliśmy siedzibą.
Historia Garbarni to prawdziwa sinusoida, były czasy świetności, były też długie lata posuchy. Jak na przestrzeni tych dekad określiłby pan miejsce Garbarni w krakowskiej piłce?
Niewątpliwie najsilniejszą drużynę miała Garbarnia zaraz po powołaniu ligi. Akurat w 1927 roku Garbarnia nie była jeszcze klubem pierwszoligowym, ale w ’29 awansowała do najwyższej klasy rozgrywkowej i od razu zakończyła sezon na pierwszym miejscu. Wtedy jednak PZPN podjął kuriozalną, wręcz gangsterską decyzję i po zakończeniu rozgrywek postanowił zweryfikować mecz Warty Poznań z Turystami Łódzkimi na walkower dla Warty. W ten sposób poznanianie, otrzymując przy „zielonym stoliku” dwa punkty więcej, wyprzedzili Garbarnię i zostali mistrzem Polski. Tytuł został za to zdobyty dwa lata później i tego już nie kwestionowano. Garbarnia była wtedy wielkim klubem głównie ze względu na potężne garbarskie zakłady, wszystko to świetnie funkcjonowało i klub było wtedy stać nawet na pozyskiwanie reprezentantów Polski z zewnątrz. Dało to znakomity skutek, bowiem w 1931 Garbarnia została mistrzem, a niebawem otrzymała honorową plakietę z rąk ministra spraw zagranicznych, Augusta Zaleskiego, za najlepsze reprezentowanie barw polskich na arenie międzynarodowej. Grali u nas reprezentanci Polski, połowa zawodników grała w drużynie narodowej. Karol Pazurek, Franciszek Wilczkiewicz, Tadeusz Konkiewicz, Józef Smoczek, Otto Riesner, Gustaw Bator, nieco później Adam Haliszka czy Jan Lesiak… W latach ’30, poza jednym sezonem wyjątku, Garbarnia była w absolutnej krajowej czołówce.
Lata powojenne należy podzielić na dwa etapy: pierwszy to okres, kiedy rozgrywki zostały wznowione i aż do roku ’56 Garbarnia balansowała pomiędzy pierwszą a drugą ligą. Ostatni sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej to rok 1956, choć jeszcze sezon wcześniej praktycznie do końca Garbarnia miała szansę na tytuł mistrzowski. W roku ’56 Garbarnia, wyróżniona przez Centralną Radę Związków Zawodowych, pojechała na oficjalną wizytę, można powiedzieć państwową, do Chin. Ekipę na stadionie witał wówczas ówczesny premier, Zhou Enlai, prawa ręka Mao Tse-tunga. Naszej ekipie towarzyszyła świta dyplomatyczna, a cała wizyta miała wymiar polityczny. Garbarnia rozegrała tam cztery mecze, pokazała się z bardzo dobrej strony, ale niestety sezon ligowy toczył się wedle zupełnie innych reguł. W efekcie drużyna spadła z ligi i był to ostatni sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej. Po spadku nadszedł wieloletni okres gier drugoligowych, z przerwą w roku ’59, który trwał aż do 1972 roku. Najczęściej Garbarnia była drużyną ze ścisłej czołówki, aspirująca zazwyczaj do awansu, jednak szanse zaprzepaszczała w rundach wiosennych. Drużyna, która miała świetnych zawodników nie była w stanie zrealizować planu w postaci powrotu do ekstraklasy.
Wspomniał pan o Robercie Gadosze, czy był to najwybitniejszy piłkarz w historii Garbarni?
Zdecydowanie wcześniej miał Ludwinów innych bohaterów. Postacią legendarną byłą słynący z eleganckiej gry kadrowicz Józef Browarski, świetny był Wilhelm Glajcar, swoje zasługi wnosili Zbigniew Feluś i Zbigniew Bożek, imponował pracowitością Zdzisław Bieniek (olimpijczyk z Helsinek ’52, w barwach Legii, gdzie odbywał służbę wojskową), udział w igrzyskach olimpijskich – już w Gwardii Warszawa – także odnotował bramkarz Tomasz Stefaniszyn. Inny reprezentant kraju, Henryk Stroniarz, też bronił bramki Garbarni. Robert Gadocha z końcem lat sześćdziesiątych zadebiutował w reprezentacji Polski, a w 1974 był uznany powszechnie za najlepszego skrzydłowego mistrzostw świata. Jest to jedna z najwybitniejszych w historii polskiego futbolu postaci, zawodnik, który wniósł ogromny wkład w sukcesy polskiej piłki. Gadocha z Garbarni odszedł do Wawelu, stamtąd przeniósł się do Legii i do Krakowa już nie wrócił. Do Garbarni zresztą też, od dawna nie utrzymuje żadnych kontaktów z klubem. W roku 1970 pojawił się tutaj Henryk Maculewicz, przyjrzano się mu na obozie przygotowawczym, ponieważ zaczynał tu studia. U nas zagrał tylko sezon, bo Wisła bardzo chciała go widzieć u siebie i ostatecznie stało się dobrze, bowiem tam jego kariera rozwinęła się i został on reprezentantem Polski, uczestnikiem mistrzostw świata w ’78.
Cechą charakterystyczną tamtej ludwinowskiej Garbarni było to, że skład najczęściej zaczynał się od sześciu „panów K”: w bramce występował Andrzej Kierdaj, a dalej grali Mieczysław Kurek, Marek Konopka, Andrzej Karpiel, Czesław Kwiatkowski i Andrzej Kucharczyk. Siedzący w pokoju obok dyrektor Andrzej Wełniak też przez całe lata grał w tej drużynie, dzisiejszy prezes klubu, Jerzy Jasiówka w drugiej lidze zdobył niemal sto bramek. Kapitalnym dryblingiem dysponował Jerzy Odsterczyl, Była to cała plejada znakomitych piłkarzy, najczęściej wychowanków lub znacznie rzadziej piłkarzy z mniejszych krakowskich klubów, którzy rozwijali się u nas. Nie chcę wymieniać zbyt wielu nazwisk, bowiem w takiej sytuacji zawsze rośnie ryzyko, że przypadkowo kogoś pominę. Do 1972 roku Garbarnia z pewnością należała do czołówki krajowej, jednak nie w wymiarze ekstraklasy. W pierwszej lidze grało wówczas 14 drużyn, a „Brązowi” drugoligowe zmagania kończyli zwykle na trzeciej, czwartej pozycji, w najgorszym wypadku Garbarnia była więc siedemnastym, osiemnastym klubem w Polsce.
TUTAJ znajdziesz drugą część rozmowy
Rozmawiał ADAM DELIMAT
fot. garbarnia.krakow.pl