Gangbang! Celtic ofiarą warszawskiego gwałtu!

Na początku był chaos. Ale taki pozytywny. Legia zaatakowała od pierwszej sekundy, ledwo w Warszawie usłyszeli gwizdek sędziego – w innych polskich miastach pewnie logowali się na Twittera albo robili sobie popcorn – a podopieczni Henninga Berga już znaleźli się pod bramką Frasera Forstera. Wiara w narodzie była od samego początku. Jednak około godziny 20:53, czyli w ósmej minucie spotkania dało się dostrzec pewne oznaki słabości i Legii, bo straciła bramkę, i kibiców, bo już nie było im tak do śmiechu. Wielki Celtic. Nie mamy z nimi szans. Z czym do Europy. Nawet GKS Bełchatów nie straciłby tak szybko bramki z Celtikiem. Ostre słowa raczej nie padały, to było przyzwyczajenie, złość, która tkwiła w nas przez 120 sekund. Miroslav Radović zebrał się w sobie, wkurzył się na Tomka Brzyskiego, który ewidentnie zawalił pierwszą bramkę (więcej siłowni, Tomek, więcej siłowni), i wyrównał.

Legia Warszawa – Celtic Glasgow 4:1 (2:1)

0:1 - McGregor 8′
1:1 – Radović 10′
2:1 - Radović 35′
3:1 - Żyro 84′
4:1 – Kosecki 91′

Naród znów ożył. Znak życia dały również śpiące żony, które na wieść, że Legia strzeliła bramkę popukały się w czoło i poszły dalej spać. Bo zły mąż ich obudził krzykiem „gooooool!”. Ciąg dalszy meczu, coraz więcej emocji, ale już raczej wszystko odbywało się po cichu. Pressing Celtiku, strzały na bramkę Kuciaka, jeden przez Słowaka obroniony. I jeszcze „Neuera” zdążył nam zaprezentować! Szkoci mieli swoje okazje, ale przeważała Legia. „Wojskowi” wyglądali tak, jakby przez cały okres przygotowawczy szykowali się właśnie na to spotkanie. Popełniali błędy, jasne, ale w porównaniu do „The Bhoys” byli perfekcyjni. To był mecz walki, ale nie taki, którym określamy spotkania Podbeskidzia Bielsko-Biała z Koroną Kielce w polskiej ekstraklasie. To był mecz walki w środku boiska, na skrzydłach, piłka obmacała chyba całą murawę. Własnie, obmacanie, te sprawy. Reklama Braverana (W)zwód za (w)zwodem ma jednak głębszy sens. Coś na wzór gwałtu, który Celtic miał dokonać na Legii. Miał, czas przeszły.

Michał Kucharczyk zasługuje na osobny akapit. Z reguły, kiedy twój kolega z drużyny znajduje się w sto razy dogodniejszej pozycji do strzelania bramki, to po prostu podajesz mu piłkę. Te zasady nie obowiązują oczywiście na szkolnych boiskach. Pamiętacie czasy szkolne, prawda? Zwłaszcza, gdy na boisku, a właściwie na prowizorycznych trybunach zauważyłeś dziewczynę, tę dziewczynę. Wtedy strzelasz bramkę nawet z zerowego konta. „Kucharidze” chyba kątem oka zauważył swoją wybrankę na trybunach i, mając wolnego kolegę z drużyny na piętnastym metrze, kropnął w obrońcę, który był od niego oddalony o kilkadziesiąt centymetrów. W wielu polskich domach atmosfera nie należała do zadowalających. Wojewoda już zamyka bloki i wszelkiego rodzaju budynki mieszkalne. „Kucharz” ma jednak mocną psychikę i się nie załamał. Drugim kątem oka zobaczył kolejną damę, tym razem właściwą, i pomógł „Rado” przy zdobyciu drugiej bramki. Serb jest fenomenalny. Klasa światowa. Narzekamy na transfery Legii, wkurzamy się, kiedy z klubu odchodzi Rafał Wolski czy Dominik Furman, ale zawsze zapominamy, jak wielkie należą się brawa za zatrzymanie Mirka w Warszawie. Jest wiele pięknych, europejskich stolic, ale on wybrał właśnie tę. Czekamy tylko na newsy o jego przypuszczalnym występie w reprezentacji Polski…

Jeszcze pod koniec pierwszej połowy Efa Ambrose zobaczył, jak sędzia wyjmuje z kieszeni czerwoną kartkę i przybliża Nigeryjczykowi jej konstrukcję. Legia dostała rzut wolny, którego w bramkę niestety nie zamienił Tomasz Brzyski. Soczyście uderzył w mur i tym samym lekko zapunktował. Bo, nie ukrywajmy, ten strzał i jeden przechwyt (po którym i tak po sekundzie stracił piłkę) był elementem, w którym wyróżnił się na tle kolegów. Nie było żenady, ale w takim meczu pewniejszy byłby chyba jednak Jakub Wawrzyniak.

Druga połowa była równie barwna w akcje ofensywne co pierwsza, jednak gracze Legii – wszak Celtic po stracie zawodnika atakować przestał – nie potrafili znaleźć drogi do bramki strzeżonej przez Forstera. Znowu sygnał do ataku dał Radović, kiedy to zabawił się ze szkockimi obrońcami jak z kolegami z sąsiedniego bloku. Ci byli oczywiście o klasę gorsi od niego. Podał piętką do Michała Żyry, który jednym ruchem zwiódł kolejną dwójkę obrońców i strzelił idealnie w wychodzącego golkipera „The Bhoys”. Wyglądało na to, że Legia nie chce tego spotkania wygrać. Ale okej, mogliśmy mu to wybaczyć, zdarza się. Zwłaszcza, że do czterech razy sztuka. Gol Michała główką z najbliższej odległości do najpiękniejszych bramek strzelonych w Warszawie na pewno nie zostanie zaliczony, ale do tych najważniejszych – czemu nie.

Legię stać było na znacznie okazalsze zwycięstwo. Strzały Żyry, Dudy czy Kucharczyka i tak pójdą w zapomnienie. O karnych Vrdoljaka będziemy pamiętać latami. Zwłaszcza, jeśli pozbawią one Legię awansu do czwartej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Gość dwukrotnie podszedł do „jedenastki” – za pierwszym razem nie trafił w bramkę, i nie, nie, piłka nie trafiła nie otarła się o kępę. Murawa była gładka. Żona znowu się obudziła. Po kilkunastu minutach sędzia znów wskazał na „wapno”. A to wszystko zasługa Koseckiego, który zaraz po wejściu na boisku zatańczył ze Szkotami tak, jakby przygotowywał się do kolejnej edycji „Tańca z Gwiazdami”. Nie wiem, czy jeszcze to kręcą, ale dla „Kosy” zrobią chyba specjalną edycję. Ale wracając do meritum. Karny, Vrdoljak próbuje się zrehabilitować. I nie trafia! Tym razem broni Forster. Żona już definitywnie się obudziła, uczestniczyła więc przy tej bramce Koseckiego. Powinno być 6:1. Co najmniej. Ale to chyba nie ma znaczenia – taki Celtic, nawet na własnym, a właściwie neutralnym terenie (lecz nadal w Szkocji) z taką Legią, nawet popełniającą masę błędów, szans nie ma żadnych.

I coś specjalnie dla Vrdoljaka. Wiara w umiejętności. Dziękuję, dobranoc. Czekamy na czwartą rundę.

ŁUKASZ KLINKOSZ

fot. Łukasz Laskowski/Pressfocus

Pin It