Futbol połączy zwaśnione narody?

- To jeden z najważniejszych meczów w karierze każdego z naszych piłkarzy – mówił po meczu z Litwą Safet Susić.

Trener reprezentacji Bośni i Hercegowiny miał rację. Ale ten dzień to historyczna chwila, nie tylko dla samych zawodników, lecz przede wszystkim dla pogrążonego w konfliktach narodu.
„Smoki” lecą do Brazylii! – krzyczały pierwsze strony bośniackich dzienników. Sarajewo oszalało. Bośnia i Hercegowina po raz pierwszy w historii zakwalifikowała się do finałów Mistrzostw Świata.
Ludzie się cieszą, ale w głowach nadal pozostaje lęk przed kolejną wojną domową. Wystarczy iskra, by cała, misternie budowana od osiemnastu lat wieża, znów legła w gruzach. By życie straciły kolejne setki tysięcy niewinnych osób…

Od szalików po kałachy
Futbol już raz podzielił Bałkany. To właśnie mecz Dinama Zagrzeb i Crvenej Zvezdy Belgrad na stadionie Maksimir w Zagrzebiu uznawany jest za symboliczny początek walk o niepodległość licznych narodów Półwyspu Bałkańskiego.
13 maja 1990 roku starcie zawodników przeistoczyło się w regularną wojnę kibiców, która później pochłonęła całe terytorium. Fani drużyn, którzy przyszli na stadion z szalikami, wychodzili z niego z bronią, którą zabijali za wolność.

Po rozpadzie Jugosławii pewne było, że konflikty narodowościowe zakończą się krwawą wojną. Chorwaci i Serbowie zamieszkujący terytorium dzisiejszej Bośni i Hercegowiny za nic w świecie nie chcieli zgodzić się na trwanie nowego państwa. Chcieli wrócić do swoich, chcieli znów podlegać Belgradowi i Zagrzebiowi. Plan się jednak nie powiódł.

Dzisiejsza Bośnia to pokłosie podpisanego 21 listopada 1995 roku układu w Dayton, który zakończył najbardziej krwawy od czasów II wojny światowej konflikt zbrojny. Jednak zlepek Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej nie jest najpewniejszym tworem. Wciąż trwają waśnie pomiędzy narodami. Nie są już oficjalne, ale nie da się ukryć, że wystarczy chwila nieuwagi europejskich organizacji i wszystko może wrócić do stanu pierwotnego. Futbol także znów upadnie na dno i tym razem na odrodzenie może potrzebować, nie dwóch, lecz kilkunastu dekad.

Futbol szczęściem dla mas
O być albo nie być na mistrzostwach świata w 2014 roku decydował ostatni mecz eliminacyjny. Bośnia i Hercegowina oraz Grecja szły łeb w łeb do samego końca. Grupę skończyły z jednakową liczbą punktów na koncie. Zdecydował bilans bramkowy. To BiH okazała się lepsza w pakowaniu piłki do siatki rywala i to właśnie „Smoki” polecą ziać ogniem do Rio.

Po ostatnim gwizdku arbitra prowadzącego starcie z Litwą, na ulicach stolicy Bośni – Sarajewa do białego rana bawiło się ponad 50 tysięcy wiernych kibiców reprezentacji. Hektolitry wypitego piwa, fajerwerki i śpiewy pozwoliły choć na chwilę oderwać się od problemów dnia codziennego. Zapomnieć na kilka godzin o bezrobociu sięgającym 43 procent, upadającej gospodarce, która nie może wyrwać się z kryzysu i wszechobecnej biedzie. Ludzie znów mogli być szczęśliwi. Poczucie chwilowego bezpieczeństwa dał im właśnie futbol, który może w końcu połączy zwaśnione od wieków narody…

Architektem sukcesów kadry narodowej jest jeden z najlepszych piłkarzy w historii kraju i była gwiazda Paris Saint-Germain – Safet Susić. Bośniak ze słabej defensywy i znakomitych zawodników ofensywnych stworzył machinę, która może strzelić bramkę każdemu, kogo spotka na swojej drodze.
Grecja, Słowacja, Litwa, Łotwa i malutki Liechtenstein poczuły już ukłucia Edina Dzeko, czy Vedada Ibisevicia, których w klasyfikacji najlepszych strzelców eliminacji zdołał wyprzedzić tylko Robin van Persie. BiH ostrzy już jednak korki na wielkich piłkarskiego świata i szykuje się na największą batalię od czasów wojny domowej. Batalię, nie tylko o zajście jak najwyżej w mundialowej drabince, ale przede wszystkim o szczęście dla ludzi, którzy wierzą w pokój na Bałkanach.

KUBA CZYŻYCKI

Pin It