Florentino Perez – wybitny sternik, tani efekciarz

florentino Florentino Perez po raz kolejny wykonuje podejście do zbudowania drużyny wszech czasów i zdobycia dziesiątego Pucharu Europy. Przez ostatnie cztery lata wykładał ogromne sumy na transfery. Dzięki podpisaniu kontraktu z takimi tuzami futbolu jak Ronaldo, Ozil, Alonso, Benzema i Kaka (choć ten tuzem był tylko w mediolańskiej rzeczywistości) czy sprowadzeniu Jose Mourinho na ławkę trenerską Florentino Perez chciał utworzyć mistrzowską ekipę. Niepokonaną, bezbłędną. Zwycięską. Od sprowadzenia do Realu Cristiano Ronaldo, najdroższego piłkarza globu, minęły cztery lata, podczas których być może udało się zbudować bardzo dobry team, nabierający pewności siebie i zdolny do równorzędnej walki z Barceloną, Bayernem czy Manchesterem United. Zdolny do wygrywania i zdobycia La Decimy.

Nie chcę przedłużać pełnego oczywistości i frazesów wstępu, tak więc przejdę do postawienia tezy. Uważam, że społeczność włodarzy Realu Madryt to spora grupa tanich efekciarzy, którzy nie mają pomysłu na budowę zwycięskiej, najlepszej na świecie drużyny.

Być może we własnej megalomanii uważam, iż moja teza jest wyjątkowa, oryginalna i błyskotliwa. Poskromię więc swą próżność i zgodzę się, że taka opinia jest dość powszechna – zwłaszcza wśród społeczności antypatycznych wobec Realu, ale nie tylko. Wróćmy jednak do tematu. Florentino Perez został prezesem Realu na kolejną kadencję, podczas której będzie po raz kolejny dążył do zrealizowania projektu Galacticos y La Decima. Projektu, nad którym Perez ciągle czuwa; jest odpowiedzialny za dokonywanie transakcji, zapewnianie dochodów, których źródłem są sprzedaż biletów, gratyfikacje za prawa telewizyjne i przede wszystkim marketing. Dlaczego przede wszystkim? Ponieważ, efektywnie promując wizerunek klubu, Florentino Perez chce przyciągnąć jak najwięcej kibiców na stadion i zapewnić rozgłos w mediach. A nic tak nie zwiększa popularności wśród kibiców i nic tak nie ożywia ich ciekawości, jak głośne transfery i głośne nazwiska na koszulkach, sprzedających się jak ciepłe bułeczki zaraz po transferze – zapas koszulek z nazwiskiem Cristiano Ronaldo wyczerpał się pierwszego popołudnia po wprowadzeniu ich do sprzedaży. To na koszulkach Ronaldo, Alonso czy cieniutkiego Kaki instytucja Realu Madryt zarabia krocie. Pod tym względem Florentino Perez ma potencjał, ponieważ wie, jak pomnożyć pieniążek, nie oglądając go przedtem dwa razy a przy tym zapewnić sobie przychylność i zainteresowanie kibiców – wydanie 200 milionów na transfery, by zgarnąć 500 milionów przychodu i zakończyć rok z 30 milionami ponad kreską, to dobre podsumowanie zdolności biznesowych prezesa Realu; jednak ogół władzy w klubie stanowi społeczność socios, a więc kibiców, którzy za przekazywanymi składkami finansują klub a w zamian otrzymują możliwość decydowania o losach drużyny poprzez udział w referendach czy wyborach na prezesa klubu. W zamian za realizowanie postawionych przez socios postulatów prezes klubu otrzymuje poparcie.

Ostatnio niezwykle modny stał się temat Garetha Bale’a w kontekście kolejnych wzmocnień Blancos. Bale to gracz o podobnej charakterystyce co Cristiano Ronaldo – obaj są nieziemsko szybcy, silni i świetnie wyszkoleni technicznie. Bale rozegrał znakomity sezon i udowodnił, że w ciągu kilku lat stanie się poważnym graczem w walce o Złotą Piłkę. Nie umknęło to uwadze Realu Madryt, który zakusy na sprowadzenie Walijczyka czyni bodaj od dwóch miesięcy; Nie wiem tylko, po co starać się o zawodnika, który w Realu nie jest potrzebny.

Dlaczego? Śpieszę z wyjaśnieniem. Po pierwsze dlatego, że na pozycji, na której miałby grać w Realu Bale, mogą grać z powodzeniem Ozil, Ronaldo, Di Maria, Isco – gracze z najwyższej światowej półki. Także Kaka, Modrić czy Benzema mogą od biedy spełniać rolę skrzydłowego lub ofensywnego pomocnika. Po drugie, Bale przychodzi za astronomiczną sumę co najmniej 90 milionów euro i abstrahując od powszechnej opinii, że Bale absolutnie nie jest tych pieniędzy wart, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że dojdzie do pobicia transferowego rekordu Ronaldo z 2009 roku. Myślę, że wiem co może czuć Cristiano Ronaldo – zazdrość i frustrację, że klubem , którym zapłaci za kogoś więcej niż CR7, jest Real Madryt. Klub, którego sternicy wielokrotnie podkreślali wyjątkowość, niezawodność i niezastąpioność Portugalczyka. Przyjście Bale’a do Realu zaburzy hierarchię zespołu, na której szczycie są teraz niewątpliwie Ronaldo i Casillas i na szczyt której na siłę Real Madryt będzie starał się wepchnąć Bale’a. CR, który zdolny jest strzelać równie efektowne fochy, co bramki, cały czas ma świadomość, że w momencie podpisywania kontraktu z Merengues był laureatem Złotej Piłki, Złotego Buta czy zwycięzcą w Lidze Mistrzów. A Bale – przynajmniej w teorii – przychodzi jako złoty chłopiec z dwoma nagrodami dla najlepszego piłkarza Premier League. Prędzej czy później współpraca na linii Ronaldo – Ktokolwiek zazgrzyta i Portugalczyk po raz kolejny wyzna, że jest smutny, nie wyznając nikomu przyczyny swojej zgryzoty. A nikt nie ma wątpliwości, że Bale będzie nowym crackiem i gwiazdą Realu i z pewnością niechcący i nieświadomie zepchnie Ronaldo na boczny tor. Po trzecie, Florentino Perez kładzie nacisk na szlifowanie własnych diamentów z cantery – Jesego i Moraty. Morata ma zastąpić sprzedanego do Napoli Higuaina, zaś Jese to melodia przyszłości i nowy Cristiano Ronaldo, kolejny zresztą. Zadajmy sobie pytanie: jak szkolenie własnych zawodników z myślą o przyszłości komponuje się z trzydziestomilionowymi transferami Illaramendiego i Isco – zdolnych Hiszpanów, którzy tak jak Morata dobrze zaprezentowali się na mistrzostwach Europy U-21? Czy gdyby za Jese lub Moratę zapłacono takie same pieniądze, graliby więcej i otrzymywaliby więcej szans? To kibice z kozim uporem domagają się transferu Walijczyka. W głównej mierze ci sami kibice, którzy wygwizdywali Ronaldo, Higuaina czy Mourinho nie raz, nie dwa. To ci sami kibice, którzy wespół z mediami wyrzucili Mourinho z Madrytu. To kibice, którzy żądają transferu Bale’a, choć Ancelotti podkreślał, że jest zadowolony ze składu, jakim dysponuje.

Nie rozumiem dysonansu pomiędzy poszczególnymi transferami Realu. Nie rozumiem, dlaczego 30 milionów euro płaci się za piątego środkowego pomocnika. Nie mam pojęcia, w jaki sposób Alvaro Morata zastąpi Gonzalo Higuaina. Nie pojmuję projektu hiszpanizacji Realu, a więc sprowadzania do pierwszego zespołu średnich grajków (Isco, to nie o Tobie) tylko dlatego że są Hiszpanami. Moratę jeszcze w styczniu zastąpi nowy napastnik, ponieważ zarówno Florentino Perez, jak i stojąca za nim społeczność kibiców zrozumie, że z takimi piłkarzami Ligi Mistrzów się nie podbije. Nie umiem ukryć irytacji, kiedy Butragueno czy Perez stale podkreślają wartość Jesego dla Realu w przyszłym sezonie, podczas gdy za 90, 100 czy 110 milionów euro przychodzi kolejny gwiazdor, by z miejsca go wygryźć i dać mu szansę na dogrywanie pięciominutowych ‘ogonów’ w wygranych meczach.

Real Madryt, Florentino Perez i socios nie wiedzą, co robią. Wszyscy marzą o długofalowej wizji rozwoju klubu i młodych, utalentowanych zawodników, jednak ponownie w przypadku braku natychmiastowego sukcesu w przyszłym sezonie Carlo Ancelotti wytrzyma na stołku trenerskim krócej niż ja przy którymkolwiek bollywoodzkim gniocie.

MARIUSZ JAROŃ

Pin It

  • Grzenio

    Soooo true. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Perez nie straci zdolności finansowania budżetu, bo z taką polityką kadrową może dojść do finansowej katastrofy