Są takie kluby w Europie, które najlepiej omijać. Z punktu widzenia polskiego klubu – Legii czy Lecha – wyjazd do Belgradu, Podgoricy czy Zagrzebia w eliminacjach europejskich pucharów może skończyć się sromotną klęską. Na bałkańskich stadionach poległ już nie jeden klub – nie jeden piłkarz po takim meczu obiecał sobie, że nigdy tam nie przyjedzie. Upał, fanatyczni kibice – to są pierwsze skojarzenia z tamtejszymi futbolem. Do Dinama, Buducnosti, Partizana i Crvenej Zvezdy, śmiało możemy zaliczyć bułgarski Łudogorec – klub, o którym mało kto słyszał. Ale jedno jest pewne – jeszcze o nim usłyszymy nie raz.
Przenieśmy się w czasie do sierpnia 2005 roku. Rozpoczynają się wtedy najlepsze dwa lata w historii bułgarskiej piłki klubowej. Aż trzy kluby kwalifikują się do fazy grupowej Pucharu UEFA: CSKA Sofia, Levski Sofia i Litex Łowecz. Dwa ostatnie kluby wychodzą z grupy w imponującym stylu. Litex odpada w 1/16 finału z RC Strasbourg, a Levski pokonuje kolejno Artmedię Petrżałkę, Udinese Calcio, co daje im kwalifikację do ćwierćfinału Pucharu UEFA. Tam trafiają na Schalke 04 Gelsenkirchen i nie dają rady. Ale pomyślcie – trzy drużyny w fazie grupowej, dwie w fazie pucharowej i jedna w ćwierćfinale. Co dla nas jest najskrytszym marzeniem, Bułgarom spełnia się od tak po prostu. Rok później Levski awansuje do Ligi Mistrzów – co ma zapewnić byt tamtejszej lidze. Brakowało naprawdę niewiele, aby współczynnik pozwolił mistrzowi Bułgarii z automatu wchodzić do Ligi Mistrzów. I… To by było na tyle.
Przyszedł kryzys, pieniądze zaczęły się kończyć Levski Sofia po awansie wydał w jednym okienku na transfery aż 3,2 mln euro, oferując jednocześnie wysokie kontrakty. Podobnie było z Litexem i CSKA, które dzisiaj walczą o przetrwanie. Bułgarska piłka klubowa teraz w ogóle nie liczyłaby się w Europie, gdyby nie Łudogorec Razgrad – dwukrotny mistrz Bułgarii – istny dominator w tamtejszej lidze.
Razgrad – małe miasto na północy Bułgarii, które zatrzymało się w czasie w latach 80. Nie jest w stanie zaoferować nic, oprócz kilku średniowiecznych ruder. Miasto zamieszkuje mniejszość turecka, dominuje przemysł rolniczy. Jedyne, z czego mieszkańcy Razgradu mogą być dumni – to klub piłkarski, który w ostatnich latach stał się prawdziwym hegemonem. Klub grał w niższych ligach, grała w nim zawodnicy 16 – 17 letni. Wszystko zmieniło się, kiedy zbijający kokosy na przemyśle Kiriył i George Domuscziew zdecydowali się inwestować w klub (rok 2007). Szybko udało się awansować na najwyższy szczebel rozgrywek(rok 2011). Łudogorec (w tłumaczeniu czarny las) już jako beniaminek zdobył pierwsze w swojej historii mistrzostwo Bułgarii, wyprzedzając CSKA Sofię o punkt. Wtedy rozpoczęło się wielkie skupowanie piłkarzy – w dużej mierze obcokrajowców. Klub rokrocznie kupuje piłkarzy za grubo ponad milion euro, konsekwentnie utrwalając potęgę. Po drodze udało się zdobyć Puchar Bułgarii. Sezon 2012/2013 to drugi rok w historii klubu w najwyższej klasie rozgrywkowej i drugie mistrzostwo kraju.
Prezes klubu Aleksandr Aleksandrow, w wywiadzie dla bułgarskiej telewizji otwarcie przyznał, że jego wielkim marzeniem jest awans do Ligi Mistrzów. Prezes zapewnił jeszcze, że to Łudogorec będzie drugim w historii bułgarskim klubem, który dostąpi zaszczytu gry w Champions League. Aleksandrow wie, co mówi, bo w kadra mistrza Bułgarii w dużej mierze składa się z piłkarzy wartych ponad 1,5 mln euro. Największymi gwiazdami są – Brazylijczyk Marcelinho i Hiszpan Dani Abalo, który niemal w pojedynkę pokonał Slovan Bratysława. Klub ma na tyle dużo pieniędzy, że jest w stanie ściągnąć wartościowych graczy z Segunda Divison czy ligi portugalskiej. Drużyna Łudogorca jest na pewno silniejsza niż Levski Sofia w sezonie 2005/2006. Pierwsze podejście do Ligi Mistrzów zakończyło się porażką w dwumeczu z Dinamem Zagrzeb w III rundzie. Teraz mają wielką nadzieję, że uda się awansować przynajmniej do fazy grupowej Ligi Europy. W obliczu kompromitacji innych bułgarskich klubów to drużyna z Razgradu ciągnie całą piłkę klubową w tym kraju do przodu.
Niewątpliwie Łudogorec to klub szczególny. Inna sprawa, że w Bułgarii mecze są jak żywcem wyjęte z filmu „Piłkarski poker” Janusza Zaorskiego. Jestem pewien, że dochodzi tam do przekrętów, niemniej jednak należy docenić klasę mistrza tego kraju. Lepiej, żeby polski klub tam nie musiał przyjeżdżać.
KAMIL ROGÓLSKI