Polskie boiska tylko dla nielicznych obcokrajowców były przystankiem na drodze do silniejszych lig i większych pieniędzy, a ilość zagranicznego szrotu jaka przewinęła się przez Ekstraklasę w XXI wieku jest zatrważająca. Młodzieżowi reprezentanci Kanady, „utalentowani” Brazylijczycy, wiecznie młodzi chłopcy z Afryki, królowie strzelców ligi maltańskiej, liczne zaciągi graczy z Bałkanów, czy przepłacani byli reprezentanci krajów wszelakich. Ułożenie jedenastki największych pomyłek transferowych polskich klubów, było niemożliwe – za duża konkurencja. Oddając hołd kunsztowi rodzimych skautów, dyrektorów i trenerów, potrafiących rozpoznać dobrego piłkarza po tym jak wchodzi po schodach, wybieramy jedenastki wstydu w klubach rodzimej ligi. Na początek: Wisła Kraków!
USTAWIENIE: 3-4-3
BRAMKA
IVAN TRABALIK – Słowak trafił do „Białej Gwiazdy” w listopadzie 2001 r., decyzją trenera Smudy wybrany z dwójki testowanych wtedy bramkarzy. Jego konkurentem był Radostin Stanew, który niedługo później wzmocnił warszawską Legię, a stamtąd przeniósł się do Rosji. A Trabalik? Po kilku miesiącach wyprowadzał się spod Wawelu ze swoją kartą zawodniczą w dłoni. Statystyk najgorszych nie miał – wystąpił w 15 oficjalnych meczach Wisły (w tym 9 ligowych), w których puścił 14 bramek. Znacznie większa w tym zasługa jego postury, niż bramkarskich umiejętności – przy 201 cm wzrostu, ważył około 110 kg. Nic więc dziwnego, że napastnicy mieli problem, żeby kopnąć obok faceta zajmującego niemal całą bramkę. – Niektórzy z graczy sięgali mi głową do piersi. Kiedy cieszyliśmy się z goli, to obwieszali się mnie ze wszystkich stron i wyglądałem jak ich ojciec – śmiał się w wywiadach. W Krakowie do dzisiaj wspominają, jak potężny Słowak próbował się złożyć, żeby wsiąść za kierownicę swojej Skody Felicii. Równie nieporadny był jednak w bramce, więc po sezonie pożegnano go bez żalu. Trafił do Ziliny, z którą zdobył nawet mistrzostwo Słowacji. Mimo, że w tym roku stuknie mu czterdziestka, to nadal pojawia się między słupkami, występując w barwach swojego macierzystego klubu, MFK Dolny Kubin.
OBRONA
MICHAEL THWAITE – Do Wisły w 2006 r. ściągał go Dan Petrescu, znający Australijczyka z jego występów w Nationalu Bukareszt. Pamiętany głównie dzięki licznym komplikacjom towarzyszącym jego transferowi – rumuński klub uważał, że Thwaite nie miał prawa odejść na mocy prawa Bosmana i nie chciał wydać jego certyfikatu. Thwaite był mocno zdeterminowany by odejść, bo nie dość, że oddalała się jego szansa na wyjazd na Mistrzostwa Świata do Niemiec, to w Krakowie czekał na niego kontrakt opiewający na 200 tys euro netto rocznie. Polskim wzorem został przez Rumunów zesłany do rezerw i na Mundial nie pojechał. W końcu FIFA rozstrzygnęła sprawę na korzyść Wisły, ale zanim Thwaite nadrobił braki po pół roku bez gry, Petrescu już w Krakowie nie było. Ani u Dragomira Okuki, ani Adama Nawałki, czy w końcu Macieja Skorży, nie udało mu się przebić do składu. Albo przeszkadzały mu kontuzje, albo długie wyjazdy na zgrupowania reprezentacji. – Jeszcze dwa miesiące temu grałem przeciw Urugwajowi na wypełnionym 65 tysiącami stadionie. Wiesz, piękny stadion w Sydney, w drużynie przeciwnej Alvaro Recoba, te sprawy. A teraz przeszedłem twarde lądowanie. Tydzień temu musiałem biegać po czwartoligowym polskim boisku, na którym dzień przed meczem pasły się krowy – mówił Thwaite w rozmowie z portalem „Interia.pl”. Kontrakt z Wisłą rozwiązał w styczniu 2008 r., po ledwie sześciu ligowych meczach w jej barwach. Dziś gra w Perth Glory i jest poważnie brany pod uwagę jako kandydat do wyjazdu na Mundial w Brazylii.
SERGE BRANCO – Ten transfer od początku zapowiadał się na katastrofę. Co prawda do Ekstraklasy przychodził mistrz olimpijski (w barwach Kamerunu na Igrzyskach w Sydney), zawodnik z doświadczeniem w Bundeslidze i lidze rosyjskiej, jednak z okresu w którym grał na w miarę przyzwoitym poziomie, została mu tylko częstotliwość zmian fryzury. Chwilę przed przyjściem do Wisły nie zaliczył testów ani w Utrechcie, ani w Dundee United, ani w Bursasporze, czy w końcu w Panioniosie Ateny. Branco w Wiśle to pomysł duetu Stan Valckx – Robert Maaskant, specjalizującego się w grzebaniu w „luksusowych” piłkarskich śmietnikach. – Serge to wszechstronny piłkarz. Może grać jako defensywny pomocnik lub boczny obrońca. Ma też wielkie doświadczenie – chwalił swój nowy nabytek holenderski trener. Kameruńczyk kontrakt podpisał na rok, a co miesiąc jego konto miało zasilać 60 tys zł. Szybko okazało się jednak, że to parodysta, szukający kogoś kto nabierze się na jego CV. W Wiśle zagrał w czterech spotkaniach, po czym trafił na bezrobocie. Na odchodne zdążył jeszcze oskarżyć o rasizm rzecznika prasowego „Białej Gwiazdy”, Jarosława Krzoskę, z czego zresztą szybko się wycofał. Latem ubiegłego roku podpisał kontrakt w drugiej lidze Kuwejtu.
KEW JALIENS – Od razu zaznaczę – znaleźliby się w XXI w. w Wiśle gorsi obrońcy niż Jaliens. W końcu „Biała Gwiazda” kontraktowała przecież m.in. Michaela Lameya, czy wypożyczała Vlastimila Vidlickę albo Pablo Alvareza. Na żadnym z nich nie straciła jednak tyle co na Jaliensie. To miał być absolutny transferowy hit naszej Ekstraklasy, bo też niewielu zawodników z takim CV miało okazję zagrać wcześniej w Polsce. W przypadku Holendra podejrzewano, że coś musi być z nim nie tak, skoro decyduje się na grę w Ekstraklasie, nikt jednak nie potrafił powiedzieć co. Pod Wawel trafiał niedawny reprezentant Holandii, uczestnik Mistrzostw Świata w Niemczech, gość z ponad 400 występami w Eredivisie. Kulawy ani niedowidzący nie był, przesadnie stary też nie (32 lata), kontuzje go omijały, w lidze występował w miarę regularnie. W wywiadach powtarzał, że „Wisła to dla niego szansa aby grać o mistrzostwo innego kraju niż Holandia oraz możliwość występów w Lidze Mistrzów”. Nikt jednak nie spodziewał się, że Jaliens mentalnie karierę zakończy w momencie składania podpisu pod 2,5 – letnim kontraktem. Na stadionach naszej ligi oglądaliśmy faceta, który wyglądał jakby dopiero uczył się grać w obronie. Byłego reprezentanta Holandii, którego w pojedynku biegowym odstawiali Bartosz Ślusarski, czy Fabian Pawela, mającego zwrotność na poziomie Marka Wasiluka. W barwach „Białej Gwiazdy” wystąpił 46 razy, z czego udane występy można policzyć na palcach obu rąk. Raczej nie tego spodziewano się po zawodniku, który miał wprowadzić Wisłę do Ligi Mistrzów. Aktualnie kopie w australijskim Newcastle Jets. Sądząc po tytułach prasowych, tam też sądzą, że sprowadzili do siebie „gwiazdę”.
POMOC
LANTAME OUADJA - „Władzia”, jak nazywali go kibice, to już legenda Wisły i naszej Ekstraklasy. Wiecznie uśmiechnięty Togijczyk trafił do Krakowa latem 2003 r., tuż przed meczami eliminacyjnymi Ligi Mistrzów. Znów zadziałała „magia CV” – „Biała Gwiazda” ściągała do siebie byłego kapitana reprezentacji Togo, trzykrotnego uczestnika Pucharu Narodów Afryki. Żeby tego było mało, ktoś dokopał się do artykułu prasowego sprzed lata, w którym „Władzię” nazwano największym talentem togijskiej piłki (a to cholernie wysoko postawiona poprzeczka). Pod Wawelem spodziewano się więc faceta, który znacząco pomoże w walce o upragniony awans do fazy grupowej najpopularniejszych europejskich rozgrywek. Gdzieś na marginesie przebąkiwano, że Ouadję na testy przysłał znajomy trenera Kasperczaka, że od dłuższego czasu uprawia głównie turystykę, przed Polską grając m.in. w Szwajcarii, Tunezji, Chinach i Katarze, a od przeszło roku nie występuje nigdzie. Sam Ouadja zapewniał, że jest „głodny gry”, poza tym „trenował w Togo i jest w niezłej formie”. Oglądając jego boiskowe poczynania kibice snuli przypuszczenia, że założył się z kimś o to, że nie będzie kopał do przodu – do perfekcji miał opanowane za to podania do tyłu, ewentualnie do boku. Po odejściu z Wisły kontynuował zwiedzanie świata, grając m.in. w Indonezji, gdzie słuch o nim zaginął.
ANDRE BARETTO – Jeden z najbardziej zaskakujących transferów w historii Wisły. 31 sierpnia 2005 r., w ostatnim dniu okna transferowego, „Biała Gwiazda” ogłosiła, że podpisała 5- letni kontrakt ze środkowym pomocnikiem Boavisty Porto. W Krakowie spodziewano się solidnego wzmocnienia, w końcu Boavista była w tamtych czasach czołowym klubem Portugalii. Szybko okazało się jednak, że Portugalczycy musieli zatrudnić do tej transakcji mistrzów marketingu, a negocjacje podlać sporą ilością porto. Po otrzymaniu oferty opiewającej na około 500 tys. euro długo się nie zastanawiali, Brazylijczykowi kazali się spakować i odprowadzili na lotnisko. Później okazało się, że Wiślacy obserwowali Baretto przez niemal pół roku. Po tym co pokazywał na boisku można tylko przypuszczać, że ktoś w sekretariacie Wisły podbijał delegacje za słoneczne wczasy w Portugalii, a nie za wyjazdy skautów. Baretto w barwach „Białej Gwiazdy” rozegrał sześć spotkań, po czym wsadzono go w samolot powrotny, co pół roku wypożyczając go do innego portugalskiego klubu. Kontrakt z Wisłą rozwiązał z końcem 2008 r. Dziś gra w ojczyźnie, w klubie w którym się wychował – Bangu AC.
ISSA BA - Kolejny przykład, że CV z ciekawym wpisem i dobrze zmontowany filmik może zawrócić w głowie polskim działaczom. Ba rozegrał blisko 150 spotkań we francuskiej Ligue 2, w której prezentował się ponoć na tyle dobrze, że trafił do Auxerre. Grywał też w reprezentacji Senegalu, z którą pojechał nawet na Puchar Narodów Afryki. Znacznie ciekawszą ma jednak kartotekę policyjną. Niedoszły „gwiazdor” Wisły wpadł bowiem pewnego razu na genialny plan wywiezienia kochanki z Senegalu do Francji na papierach własnej żony. We wszystkim połapali się jednak celnicy na lotnisku w Dakarze i cały misterny plan poszedł w …, a Issie przyklepano zakaz opuszczania kraju. Z wpadki Senegalczyka chętnie skorzystało Auxerre, które rozwiązało z nim kontrakt, moment do ataku wyczuła też jego żona, ujawniając na łamach prasy kulisy ich współżycia. Okazało się, że mężem był równie kiepskim co piłkarzem – więził swoją małżonkę w mieszkaniu, zabierał jej dokumenty, uniemożliwiając ucieczkę, zdarzało mu się również ją uderzyć. Polska prasa tak zainteresowała się przeszłością Senegalczyka, że mało kto zwrócił uwagę, że do naszej ligi trafia kolejny przebieraniec, dopiero co odstrzelony przez hiszpańskiego trzecioligowca. Ba rozegrał w barwach Wisły dziesięć spotkań, wszystkie do zapomnienia.
NORBERT VARGA – 400 tysięcy euro przelane na konto Sportulu Studentesc Bukareszt pewnie do dziś staje Bogusławowi Cupiałowi przed oczami, gdy ktoś tylko próbuje go namówić na kolejne doinwestowanie Wisły. Trzeba przyznać, że jeżeli już „Biała Gwiazda” robiła gotówkowe transfery, to z właściwym jej rozmachem. Bo jak inaczej nazwać niemal pół miliona euro zapłacone za 26- letniego Rumuna, który miał problem z wykonaniem kilkumetrowego podania? Portal „wislakrakow.pl” tak wspomina Vargę: „Jako pierwszy człowiek na ziemi cierpiał na pewne nietypowe schorzenie. Gdy był w Krakowie – zawsze był kontuzjowany. Gdy był w Rumunii – zawsze był zdrów”. Jeden z symboli polityki kadrowej krakowskiego klubu, a zarazem jeden z najdroższych piłkarzy jacy uczestniczyli w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy.
ATAK
WYN BELOTTE - Podobno kanadyjski „spalony kotlet” . Podobno, bo w Polsce niewielu miało okazję go zobaczyć. Co prawda strzelił nawet dwie bramki w meczu rezerw Wisły przeciwko Piłkarzowi Podłęże, jednak, z tego co pamiętam, tamten mecz nie cieszył się zbyt dużym zainteresowaniem. Swój szczyt miał osiągnąć w wieku 17 lat, kiedy wkręcał w ziemię kolegów na podwórku w Montrealu. Pograł też trochę w młodzieżowych reprezentacjach Kanady i to chyba z całkiem niezłym efektem, bo internet pełen jest pytań o świetnie zapowiadającego się, bramkostrzelnego napastnika i jego dalsze losy. W Europie najpierw trafił do szkółki Nantes, stwierdził jednak, że jest na tyle dobry, że chce grać z dorosłymi i wyjechał do Szwecji. Tam również stwierdzono, że Wyn to jeszcze poziom juniorów, z czym ten oczywiście się nie zgadzał. Trafił do Krakowa, gdzie na „dzień dobry” zadeklarował, że chce grać z „dychą na plecach”. W Wiśle nawet jednak nie zadebiutował i po pół roku wrócił do Kanady, gdzie założył nawet swój własny fanclub – za 10 dolców wpisowego dawał swoją koszulkę i gwarantował możliwość rozmowy. Niestety, do danych jak wiele osób się skusiło, nie udało mi się dotrzeć. Kanadyjscy kibice wspominają go miło, głównie ze względu na specyficzny styl gry – zamiast za piłką, rozglądał się głównie za dziewczynami na trybunach. Szukając kogoś kto wreszcie doceni jego nietuzinkowe umiejętności trafił na Haiti, a ze względu na pochodzenie, całkiem poważnie rozważał temat gry dla tamtejszej kadry.
TEMPLE OMEONU – Podobno zanim trafił do Krakowa konkurował z Michaelem Clarkiem Duncanem o rolę w „Zielonej Mili”. Henryka Kasperczaka przekonywał do siebie przez prawie pięć miesięcy testów. Ostatecznie ujął go hat-trickiem strzelonym reprezentacji Podhala i w lipcu 2004 r. podpisał kontrakt. Włodarze Wisły zachwalali go w mediach, że jest „silny jak tur”, umie się zastawić i ma potężny strzał. Dziennikarze obserwujący treningi pisali natomiast o „bardzo wyraźnie umięśnionych łydkach” Omeonu. Jak na moje – kluczowy element, którym przekonał Kasperczaka. W barwach Wisły w meczu ligowym pojawił się raz, trzy spotkania rozegrał w Pucharze Polski, a jedno w eliminacjach Ligi Mistrzów, w którym udało mu się nawet pokonać bramkarza WIT Georgia Tbilisi. Mimo nieudanego epizodu w Krakowie, nie zraził się do Polski. Jego łydki na tyle spodobały się Orestowi Lenczykowi, że podpisał z nim kontrakt w Bełchatowie. Tam rozegrał trzy spotkania, po których wyjechał do Szwecji.
BETO - Trafił do Wisły, bo w Krakowie akurat szukano wysokiego napastnika – 188 cm okazało się wystarczające. Rzucono jeszcze okiem w jego CV, a na widok nazw „Palmeiras” i „juniorskie reprezentacje Brazylii” działaczom „Białej Gwiazdy” zaświeciły się oczy. Poszukiwania skończone, it must have been love. Dopiero w Krakowie okazało się, że Beto ma, jak to określił trener Skorża, „specyficzny sposób biegania” oraz, że nie do końca wiadomo, czy tak naprawdę jest napastnikiem. Bo jeżeli nim był, to skutecznie to maskował – w sześciu swoich ligowych występach dla Wisły nie oddał ani jednego strzału na bramkę rywali. Z Polski wyjechał z tytułem mistrza kraju, choć nie jest pewne, czy w ogóle o tym wiedział – po angielsku nie rozumiał bowiem ani słowa. Luca Toni na miarę wiślackich możliwości.
REZERWOWI
MILAN JOVANIC – Do Krakowa trafił świeżo po debiucie w reprezentacji Serbii, ale po tym co pokazywał w barwach Wisły najbardziej prawdopodobne, że załatwił mu go obrotny manager, chcąc podbić wartość swojego zawodnika.
VLASTIMIL VIDLICZKA - Szerzej znany jako „następca Marcina Baszczyńskiego”. Oczywiście – młodzieżowy reprezentant. Czecha ściągnął na wypożyczenie do Wisły jego rodak Werner Liczka, który ustawiał go później wszędzie, tylko nie na jego pozycji. Lepiej poszło mu po powrocie do Czech, gdzie grał m.in. w barwach Sparty Praga.
MICHAEL LAMEY – Kolejny kosztowny wynalazek Valckx’a i Maaskanta. Parę lat w PSV, w Ekstraklasie kto chciał, to go ogrywał.
NOURDIN BOUKHARI – Jak wyżej, kolejne „nazwisko”, blisko 70 spotkań dla Ajaxu. Kibice pamiętają go ze względu na zwycięską bramkę w derbach z Cracovią i sporą nadwagę, przez co po boisku głównie spacerował.
EDNO – Do Polski trafiał z Czech, bo Henryk Kasperczak chciał sprawdzić, czy prawdą jest krążąca tam o nim opinia, że to „najgorszy brazylijski piłkarz, jakiego kiedykolwiek widzieli”. Po czterech meczach w barwach Wisły, „Henry” przyznał naszym południowym sąsiadom rację. Jak się okazało Brazylijczykowi musiało nie służyć europejskie powietrze, bo po powrocie do ojczyzny radził sobie całkiem nieźle, występując m.in. w Corinthians i Botafogo, czy ostatnio w meksykańskim Tigres.
GEORGI CHRISTOW – Wypożyczony z Levskiego Sofia król strzelców ligi bułgarskiej miał być lekarstwem na problemy „Białej Gwiazdy” w ataku. Swój pobyt pod Wawelem skończył jednak z dwoma epizodami w lidze, a Wiślacy zamiast na transfer definitywny, zdecydowali się na skrócenie wypożyczenia.
MACPHERLIN DUDU OMAGBEMI – Z dziennikarzami i kibicami przywitał się słowami „I’m a goal machine”, w końcu trafiał do Polski jako król strzelców ligi indyjskiej. Paweł Magdoń i Jacek Kowalczyk to jednak inna półka obrońców, niż ci azjatyccy i po sezonie Dudu zniknął z Polski z jedną strzeloną bramką i medalem za mistrzostwo kraju.
Honorowe, dodatkowe miejsce na ławce rezerwowych zajmie: STANKO SVITLICA. Jeden z najlepszych transferów w historii Legii okazał się jednym z najgorszych w historii Wisły. Przez szacunek dla byłego króla strzelców naszej Ekstraklasy jego pobyt w Krakowie i dwa rozegrane dla Wisły mecze, przemilczymy.
WYRÓŻNIENIA:
Panowie, którzy nie potrafią grać w piłkę, ale mieli szczęście, bo inni nie potrafią bardziej, bądź mają barwniejszą osobowość:
JAN FREDRIKSEN, PABLO ALVAREZ, HRISTU CHIACU, ROMELL QUIOTO, BRANKO RADOVANOVIC.
Kapituła wyboru wyjściowej jedenastki wraz z jej rezerwowymi była jednoosobowa, niżej podpisany. Z wyborem można i trzeba się nie zgadzać. Na wielu pozycjach miałem wątpliwości i wybierałem intuicyjnie – niestety nie umiem stwierdzić, czy bardziej w piłkę nie umiał grać Beto, czy MacPherlin Dudu Omagbemi, czy gorszy był Issa Ba, czy może jednak Edno. To przecież wybierać jak między kiłą a rzeżączką.