Dziś w nocy bawi się Andaluzja. Puchar dla Sevilli

Gdyby wierzyć bukmacherom, powinna dziś minimalnie wygrać Benfica. To portugalski zespół przystępował do spotkania jako wielki przegrany zeszłej edycji Ligi Europy, tracąc bramkę w doliczonym czasie gry w spotkaniu z Chelsea. Sevilla natomiast była tą drużyną, która wie, jak zdobywać ten puchar. Zrobili to przecież dwa lata z rzędu, w sezonach 2005/06 i 2006/07 (wówczas Puchar UEFA). Według nas szanse na zwycięstwo były wyrównane. Żadna z drużyn nie znalazła się w finale z przypadku. Dzisiejszego wieczoru nie mogło być jednak dwóch zwycięzców, więc nieprzespaną noc mają zafundowaną mieszkańcy Andaluzji.

01-640x120

Sevilla Benfica Lizbona 4:2 karne (0:0,0:0,0:0)

0:1 – Lima

1:1 – Bacca

1:1 – Cardozo

2:1 – Mbia

2:1 – Rodrigo

3:1 – Coke

3:2 – Luisao

4:2 – Gameiro

* * *

Pierwsza połowa pokazała, że mecz toczy się o dużą stawkę i obu drużynom zależy na kolejnym trofeum w swojej gablocie. Tym bardziej, że jest to puchar rozgrywek europejskich, a nie krajowych. Ekipy z Półwyspu Iberyjskiego już od początku spotkania dały nam znać, że nie przyjechały do Włoch po to, aby się pieścić. Żeby nie pozostać gołosłownym – w pierwszym kwadransie sędzia Felix Brych pokazał dwie żółte kartki.

Czterdzieści pięć minut pierwszej odsłony spotkania było typowym rozeznaniem sytuacji przez oba zespoły. Sytuacje były, ale nie na tyle groźne, żeby wyjść na prowadzenie. Gdy sędzia nie podyktował karnego dla Benfiki gdzieś w okolicach 45. minuty, co po niektórzy przypomnieli sobie, że Felix Brych to ten sam sędzia, który zaliczył gola strzelonego przez Stefana Kiesslinga w pamiętnym meczu Leverkusen z Hoffenheim. Przypominamy, że został on zdobyty przez dziurę w bocznej siatce.

Gdy zawodnicy zeszli do szatni, chyba każdy z nas myślał, że widowisko będzie lepsze. Wysoki piłkarski poziom był, ale tyłków z siedzeń nam nie porwało. Statystyki prezentowały się następująco:

Na drugą połowę zdecydowanie lepiej wyszedł portugalski zespół, pod wodzą Jorge Jesusa. Już po pierwszych kilku akcjach Benfica mogła objąć prowadzenie, ale Sevilla pokazała dobrą grę w obronie. Przez chwilę mogliśmy się poczuć jak w 1973, kiedy spotkanie Anglii z Polską na Wembley bardziej przypominało obronę Jasnej Góry, niż mecz. Jak się okazało ta chwila oblężenia bramki Beto była potrzebna, aby gracze Sevilli odnaleźli się w nowej taktyce – grze z kontry. Na Twitterze zaczęto wróżyć zespołowi z Portugalii podobny rezultat, jak ten z Chelsea.

Ofensywnie usposobiona Benfica przeciwko taktyce rodem ze Stamford Bridge, ewentualnie, jak kto woli, z Narodowego. Tylko naszej reprezentacji jakoś średnio to zawsze wychodziło. Swoją drogą, ciekawe czy Adam Nawałka był dzisiaj na Juventus Stadium aby podpatrzeć, jak się gra z kontry? W każdym razie, w takim klimacie mecz już toczył się aż do 90. minuty. I znów, sytuacje były, ale nikt nie chciał zagwarantować swojej drużynie pucharu w regulaminowym czasie. Tymczasem Krzysztof Stanowski znalazł winnego całej tej sytuacji:

O dogrywce rozpisywać się nie będziemy, bo jedynym co warte wspomnienia to sytuacja Baccii. Miał „setę”, ale w decydującym momencie przestrzelił. I to bardzo. Wartym odnotowania jest jeszcze fakt, że stadion Juventusu nie należy do ulubionych przez graczy Benfiki. Nie zdobyli oni na nim bramki ani w półfinale, ani w finale. Łącznie 210 minut bez gola.

Karne to zawsze loteria. Tutaj tak naprawdę szansę wynoszą 50:50. W 2007 roku w finale spotkały się Sevilla z Espanyolem i właśnie w karnych lepszy okazał się lepszy zespół z Andaluzji, wygrywając 3:1.

Dzisiejszy konkurs „jedenastek” to według nas obraz nędzy i rozpaczy ze strony Benfiki. Brawa dla nich za cały mecz, ale to co zrobili Cardozo i Rodrigo… Po prostu przegrali puchar. Co ciekawe, obaj byli lewonożni i strzelali na dwa tempa. Zdecydowanie takie strzały są bardziej wyczuwalne dla bramkarza. Tak się po prostu nie robi.

Sevilla wygrywa w tych rozgrywkach po raz trzeci. Zasłużenie, choć strasznie szkoda nam Benfiki. Bardzo możliwe, że zespół ze stolicy Portugalii nie będzie miał w przyszłym roku trzeciego podejścia. Drużyna Jorge Jesusa ma zadanie na przyszły sezon do odrobienia –  popracować nad karnymi.

Za nami bardzo ciekawa edycja Ligi Europy. Poziom był często wyrównany, a drużyny w nim występujące pokazywały się z dobrej strony. Za rok finał na Stadionie Narodowym w Warszawie. Mimo iż szanse na to, że któraś z polskich drużyn na nim zagra, są bliskie zeru, to jesteśmy pewni, że przyjadą dwie dobre ekipy, które pokażą kawał dobrej piłki. Byleby tylko strzelali więcej goli, niż te dzisiejsze.

PAWEŁ WILAMOWSKI

Pin It