Gdy Ja n Urba n ogłosił wczoraj skład na popołudniowe spotkanie z Widzewem, w środowisku pojawiały się ambiwalentne głosy. Połowa pukała się w czoło, bo jak to, mamy Saganowskiego i Dwaliszwilego, a gramy Mikitą? Z drugiej zaś strony, głosy – zdaje się rozsądku: młodzież głodna gry, chcąca za wszelką cenę udowodnić swoją przydatność do zespołu, walcząca o jak największą liczbę minut, a w dodatku prezentująca umiejętności podobne do swoich starszych kolegów z drużyny. Grając na dwóch frontach trzeba przecież rotować składem, a wczoraj ten zabiegł wyszedł trenerowi Legii wyśmienicie.
***
Pisząc we wstępie o młodzieży, rzecz jasna miałem przede wszystkim na myśli trójkę, no, może czwórkę, jeśli doliczymy Furmana (to również rocznik ’92, ale Dominik ma znacznie silniejszą pozycję w drużynie od pozostałych): Cichocki, Żyro, Mikita. Ten ostatni, uchodzący od wczoraj za mega talent ma już co prawda 20 lat, ale naturalnie wolimy takie wejścia do ekstraklasy w tym wieku, niż debiuty siedemnastolatków uciekających przed piłką. Poza wspomnianymi piłkarzami, w wyjściowej jedenastce znalazło się także miejsce dla Jakuba Rzeźniczaka, Tomasza Brzyskiego i Michała Kucharczyka, a więc graczy przymierzanych raczej jako tych wchodzących z ławki. Z kolei ze składu z meczu z New Saints, na boisku znaleźli się tylko Radovic, Kuciak i Pinto (o którego kiepskiej postawie szerzej za chwilę). Na środku obrony obok Cichockiego zagrał Tomasz Jodłowiec, który wydaje (lub wydawał) się być naturalnym następcą kontuzjowanego Inakiego Astiza, ale o „Jodle” na podstawie meczu z Widzewem za dużo powiedzieć nie można, po prostu zagrał na swoim stałym, niezłym poziomie.
Jak pokazało boisko, personalne decyzje Jana Urbana sprawdziły się niemal w stu procentach. Niemal, bo przeciętnie w obronie spisał się Cichocki, a zdecydowanie najsłabszym piłkarzem Legii był… Pinto, czyli piłkarz, od którego wymagano wprowadzenia do drużyny nowej jakości. Tymczasem Portugalczyk słabo radził sobie na tle beznadziejnego Widzewa, zostając w cieniu zdecydowanie młodszych kolegów. No właśnie, kto wśród gospodarzy mógł podobać się najbardziej? Oczywiście Kucharczyk i Mikita. Ten pierwszy, zdaje się w końcu doszedł do formy, która sprawiła, że kilka lat temu zaczęło się o nim robić głośno, z zimną krwią wykorzystując dwie, bliźniaczo podobne okazje do zdobycia bramki. Naprawdę, te z pozoru proste sytuacje, spory procent napastników występujących w ekstraklasie starałby się wykończyć atomowym strzałem na oślep, a „Kucharz” zrobił to z dużym spokojem, wręcz po profesorsku. Skrzydłowy Legii po świetnym meczu z mistrzami Walii, wczoraj tylko potwierdził swą wysoką dyspozycję i wydaje się być pewniakiem do gry po prawej stronie pomocy. Co do Mikity – nie mam w zwyczaju zachwycać się piłkarzem po jednym meczu, nie robiłem tego rok temu, gdy Lovrencics aplikował Ruchowi bramkę „z fałsza” i nie zrobię tego teraz. Po prostu widać, że chłopak ma papiery na granie, choć moim zdaniem na pozycję środkowego napastnika jest jeszcze nieprzygotowany, przede wszystkim fizycznie. Widać to było doskonale na boisku, gdy najlepszymi zagraniami popisywał się odpowiednio z pozycji „dziesiątki”, a także ze skrzydła, notując dwie ZNAKOMITE asysty. Mikita nieco zadziwił też w pomeczowym wywiadzie udzielonym dziennikarzowi nc+, z niesłychaną pewnością siebie mówiąc, że dokładnie takiego „wejścia smoka” się spodziewał i zna swoją wartość na boisku. Coś czego dawno u młodzików nie słyszałem. Zupełnie jakby nie był Polakiem. Cichym, skromnym, wiecznie poza podium, cieszącym się z dwudziestego czwartego miejsca na olimpiadzie Polakiem. Niektórzy powiedzą, że to sodówka, ale mnie się to podoba. Brawo.
Nie zapominajmy jednak o drugoplanowych bohaterach wczorajszego meczu. Z bardzo dobrej strony pokazał się Rzeźniczak, który udowodnił, że podobnie jak Jędrzejczyk z powodzeniem może występować zarówno na środku, jak i po prawej stronie defensywy. Świetną asystą popisał się Tomasz Brzyski, a Michał Żyro po udanym występie na Deyna Generali Cup wczoraj imponował przede wszystkim celnymi centrami. No właśnie, taki to już piłkarz ten Żyro. Nie jest demonem szybkości, jego drybling też stoi na średnim poziomie (przede wszystkim z racji wzrostu), ale dograć piłkę to on potrafi jak mało kto. Taki Kamil Kosowski dzisiejszych czasów, tylko nieco bardziej dynamiczny. Jeśli razem z Kucharczykiem wytrzymają psychicznie, będą mocnymi punktami Legii w tym sezonie. Co do Cichockiego – jego słabsza postawa we wczorajszym meczu nie może rzecz jasna o niczym przesądzać, ale powinna dać Janowi Urbanowi do myślenia. Być może szkoleniowiec Legii nieco za szybko wprowadził go do pierwszego jedenastki, może zjadła go trema, bo wydaje się, że umiejętności – przynajmniej na poziomie ekstraklasy, ten chłopak ma. Całkowicie zawiódł za to Helio Pinto, który nie dość, że z przodu dawał drużynie tyle, co kot napłakał, to jeszcze zawinił przy bramce Staronia. Pozostaje mieć nadzieję, że proces adaptacyjny Portugalczyka będzie trwał krótko, bo takiego Pinto nie chcemy więcej oglądać.
Trener Urban ma teraz nie lada ból głowy. Co prawda środowy mecz z New Saints należy traktować raczej w formie sparingu przy pełnych trybunach, ale jeśli obecna sytuacja utrzyma się jeszcze przez jakiś czas, może okazać się, że w decydujących meczach walki o Ligę Mistrzów, na ławce Legii pozostaną tacy piłkarze jak Dwaliszwili, Pinto czy Radovic. Ale dla Urbana to nie problem, bo już w zeszłym sezonie, sadzając na ławce Ljuboję, pokazał, że u niego nie będzie świętych krów. I bardzo dobrze. Niech grają ci, którzy na to zasługują. Nawet jeśli mają po 20 lat i nieznane nazwisko.
WIKTOR DYNDA