Cztery lata w życiu człowieka mogą zmienić wiele. Cztery lata w futbolu – to już wieczność. Z anonimowego grajka możesz zmienić się w gwiazdę. Z bohatera muraw w pionek zepchnięty w czeluście zapomnienia. Drużyna może sięgnąć nieba, by 36 miesięcy później nieśmiało pukać do bram piekła.
Holandia na mundialu w RPA wyszarpała miano drugiej reprezentacji świata. Dwa lata później nie wyszła z grupy na własnym kontynencie. Brązowi Chorwaci anno domini 1998, ośmieszając w drodze po medal Pomarańczowych oraz Niemców, do Belgii i Holandii w ogóle się nie zakwalifikowali. Podobnie jak Turcy, spadkobiercy krążka Chorwatów, na turniej sprzed ośmiu lat. Każde mistrzostwa od 1962 roku przynoszą nowe rozdanie. Po chilijskich rozgrywkach żaden czempion nie obronił tytułu. Dzisiaj, gdy skomercjalizowany futbol toczy się szybszym torem, czterolecie mocno może zmienić układ sił na piłkarskiej mapie. Czas w sporcie to płochliwa bestia, którą ujarzmili nieliczni. Pobawmy się zatem w jasnowidzów i spróbujmy przewidzieć, jakie innowacje w hierarchii futbolu wprowadzi brazylijski turniej.
Wydaje się, że okres między mundialami najgorzej potraktował Holandię. W ostatnim dwudziestoleciu upragniony medal nie zdobyła generacja Ajaxu 95′ – pokolenie dzieciaków, później mężczyzn wychowanych w filozofii Michelsa i Cruyyfa, traktujących futbol jako sztukę – lecz ich gorsi sukcesorzy. Rzemieślnicy pozbawieni artyzmu, czasem wręcz odpychający surowym pragmatyzmem. Ale zabójczo skuteczni. Oranje w RPA nie cieszyli oka. Ofensywę zastąpiły kontry, a podwójna garda przeważyła nad szturmem od pierwszych sekund. W kluczowych momentach decydowały błyski wielkich nazwisk. Te w większości ciągle są w kadrze. Nazwiska jednak nie grają, ale ludzie, którzy je noszą. A ci się zmienili. Wesley Sneijder już nie jest najlepszym zawodnikiem – lub przynajmniej środkowym pomocnikiem – świata. Klaas-Jaan Huntelaar ostatni raz ukłuł w kadrze w grudniu 2012 roku. Dirk Kuyt dogrywa karierę w Turcji, zaś Rafael Van der Vaart, ze słabiutkiego HSV, turniej obejrzy w telewizji. Obronę, podstawę każdej poważnej drużyny, tworzyć będzie niedoświadczony, rotterdamsko-amsterdamski kontyngent, wsparty jednoosobowymi posiłkami z Anglii w osobie Rona Vlaara. Zresztą, wychowanka Feyernoordu. Holandia przed mundialem prezentuję się więc jako bezkształtna masa, w której Robin Van Persie oraz Arjen Robben, jedyni prezentujący taką samą jakość co na poprzednim czempionacie, muszą dowodzić na polu bitwy szeregowcami lub zramolałymi, starymi oficerami. Ale kto inny niż Luis Van Gaal ma z taką ekipę szansę na sukces? Generał, który 19 lat temu zamienił szereg rekrutów w najlepszą klubową drużynę Europy, teraz, nim osiądzie na stare lata w Anglii, może ziścić swój najbardziej spektakularny projekt. A każdy głos zwątpienia i lekceważenia będzie stanowił paliwo dla zagadkowej Mechanicznej Pomarańczy autorstwa Meenera Van Gaala. (To van Gaal jest genialny czy my jesteśmy głupi? – czytaj TUTAJ ).
Skoro jesteśmy przy zagadkach. Jeśli zagadka, to Sfinks. Niektórzy Sfinksem nazywają Vicente del Bosque, który ma zgoła odmienny problem niż Luis Van Gaal. Holender ma pod sobą żądnych przygód młodziaków. Hiszpan zaś nasycone gwiazdy. Jak zmotywować piłkarza, który wygrał wszystko? Jak sprawić, by wlewana do ucha trucizna z obietnicą sukcesów była skuteczna, skoro ofiara doskonale zna jej smak? Zeszłoroczny Puchar Konfederacji zdiagnozował konieczność wprowadzenia nowej krwi do wypompowanej La Furii Roja . Półwysep Iberyjski to obecnie kraina najbardziej żyzna w zdolnych graczy. Problem w tym, że gospodarz pola nie wykorzystuje całkowitego potencjału żniw. Czy konserwatywny del Bosque okaże się na tyle odważny, by w razie konieczności usunąć w cień piłkarzy, którzy zapewnili mu nieśmiertelność? Wątpliwe. To raczej typ Luisa Felipe Scolariego – sztywnego generała, stawiającego ideę ponad ludźmi. Nawet jeśli ci ludzie noszą przydomek Ronaldinho. Dlatego opiekun Hiszpanów dalej będzie stawiał na rezerwowego Realu Madryt. Na coraz bardziej człapiących pomocników Barcelony. Na coraz słabszego El Nino . Z nielicznymi tylko innowacjami kadrowymi , wymuszonymi raczej zdrowiem niż rozsądkiem. Dla uspokojenia wygłodniałych krytyków. Tylko, czy sprawdzona formuła przetrwa południowoamerykańską nawałnicę? Kontynent gospodarzy już 12 lat czeka na kolejne trofeum Silvio Gazzingi. Puchar Konfederacji uzmysłowił światu, że te roszczenia mogą być jak najbardziej zasadne.
Największym objawieniem w RPA był Urugwaj. Na kartach mundialu zapisała się kolejna piękna historia. Historia państwa mniej zaludnionego niż województwo mazowieckie, o jednocześnie wielkiej piłkarskiej tradycji. Kraju będącego jednym z ojców założycieli mistrzostw, lecz ponad pięć dekad czekających na kolejny medal. Ten był blisko w 2010 roku. Urusów dzieliły od niego centymetry, jakich brakowało Diego Forlanowi w ostatniej minucie spotkania o brąz przeciwko Niemcom, gdy podkręconym strzałem z wolnego obił poprzeczkę Manuela Neuera. Najlepszy piłkarz poprzednich mistrzostw do Brazylii pojedzie trochę w charakterze pomnika. Symbolu. Cienia dawnego grajcara, odcinającego dzisiaj kupony sławy na końcu świata. Końcu geograficznego i piłkarskiego. W Japonii. Jego miejsce zajmie Edinson Cavani, który cztery lata temu dopiero wchodził do kadry. Dziś to on zastąpi 35-letniego lidera jako partner Luisa Suareza, być może najlepszego napastnika świata. Poza tym Oscar Washington Tabarez dysponuje raczej dość mizernym potencjałem ofensywnym w drugiej linii. Cristian Rodriguez oraz Gaston Ramirez, chociaż ich kluby zanotowały udany sezon, w swoich zespołach byli postaciami drugoplanowymi, by nie rzec – marginalnymi. Tendencję spadkową widać było całą ekipą w eliminacjach, gdzie dwukrotnych mistrzów świata zdystansowały Chile oraz Ekwador. Urugwaj o akces na turniej musiał bić się z Jordanią. To jednak żaden argument. Przed wyjazdem do Afryki, Diego Godin i spółka też musieli toczyć baraże. A potem wypadli najlepiej z przedstawicieli Ameryki Południowej. ( TUTAJ czytaj o klubie, który wyłoży 100 milionów euro za wielką gwiazdę Urugwaju!).
Hiszpania, Holandia, Urugwaj. Trzy z czterech najlepszych drużyn ostatniego mundialu będą musiały dać z siebie o wiele więcej niż poprzednio dla utrzymania status quo. Co najmniej powtórzenia brązu pewni wydają się być Niemcy, nawet jeśli do Brazylii zabiorą tylko jednego klasycznego napastnika. Euro 2012 pokazało, że do uzyskania pełnej puli tradycyjna 9 nie jest w ataku niezbędna. A tych nietradycyjnych snajperów, podobnie jak znakomitych pomocników, fenomenalnych obrońców oraz pewnych bramkarzy u naszych sąsiadów dostatek.
Natura nie znosi próżni. Futbol również. Kto zatem wystąpi przed szereg, w razie obniżonej formy dotychczasowych hegemonów? Niesiona falą presji i entuzjazmu, podsycona triumfem w Pucharze Konfederacji Brazylia to naturalny, wręcz zobligowany do złota kandydat. Nic nie sprawiłoby jednak większej radości Argentynie ponad wygranie trofeum na ziemi ich największych rywali. Albicelestes potwornie silny atak mieli już w RPA. Teraz jednak lwami nie dowodzi trenerski baran w osobie Diego Maradony, lecz inny lew, czy raczej El Mago , jak media lubią nazywać Alejandro Sabellę. Nie robią tego bez powodu. Nawet bez Carlosa Teveza ojczyzna tango może straszyć rywali Sergio Aguero, Gonzalo Higuanem czy Ezequielem Lavezzim. I wreszcie – Lionelem Messim, dla którego, zważywszy na jego eksploatację oraz coraz wątlejsze zdrowie, nadchodzący turniej będzie ostatnią szansą na odegranie wielkiej roli w dziejach reprezentacji Argentyny.
Il Mondiale 90′ miał Kamerun. Turniej w USA - Szwecję. Francja 1998 narodziła legendę Chorwacji. Czempionat w Azji zaś Turcję. I wreszcie, 36 miesięcy, temu Urugwaj. Nie licząc wydartego z medalowych beniaminków turnieju w Niemczech, każde święto futbolu ma swojego czarnego konia. Może więc, zamiast przewidywalnych rozwiązań pokroju Brazylii i Argentyny, świat zadziwi Kolumbia? Jose Nestor Pekerman, który zawiódł niegdyś rodaków Maradony, teraz stracony czas może nadrobić z Jamesem Rodriguezem i Freddy’m Guarinem. Jacksonem Martinezem oraz Mario Yepesem. Juanem Cuadrado i Cristianem Zapatą. Nawet bez Radamela Falcao. Jak pokazał niegdyś Inter, uniezależnienie się od, choćby najwybitniejszej jednostki, niekoniecznie musi osłabić wartość ważniejszą – drużynę. (Wielka gwiazda Kolumbii nie jedzie na mundial – czytaj TUTAJ ).
Na palcach jednej ręki doliczyć się można reprezentacji personalnie silniejszych od Belgii. Ci zuchwalsi upatrują nawet w Czerwonych Diabłach kandydatów do złota. Brak w tej drużynie słabych punktów. Miękkiego podbrzusza, w które byłaby możliwość zadania śmiertelnego ciosu. Wyrównane formacje zbudowane z wybitnych, acz nie nasyconych piłkarzy. Równowaga na linii-atak pomoc. Biologia, powodująca, że ta drużyna będzie tylko lepsza. Na mistrzostwach świata jednak równie ważna co umiejętności, jest też odporność psychiczna. A czy niedoświadczona kadra i jeszcze mniej doświadczony w trenerce selekcjoner ją mają? To już inna sprawa. Belgia byłaby idealnym kandydatem na spektakularne rozczarowanie, szekspirowską tragedię. Lecz Walonowie i Flamandczycy maja szczęście, że to ich gracze, a nie pisarze, kreślą historię futbolu. ( TUTAJ czytaj, skąd w Belgii tak wielu fantastycznych piłkarzy!).
Jest też gratka dla przesądnych. W 1966 roku Eurowizję wygrała Austria, mistrzostwo Hiszpanii zdobyło Atletico, Puchar Europy powędrował natomiast do Realu Madryt. Kto później wygrał mundial, wie każdy fan piłki nożnej. Mało prawdopodobne? Fakt. Ale czy ktoś cztery lata temu przypuszczał, że Eurowizję wygra kobieta z brodą? Pamiętajcie, cztery lata to wieczność. Szczególnie w futbolu.
TOMASZ GADAJ
fot. risetto.pl