Bełchatów minimalnie lepszy w festiwalu nieporadności w Szczecinie i już tylko trzy punkty dzielą go od zachowania ligowego bytu. Ekipa Kamila Kieresia jest już tylko jeden kroczek od tego, co po rundzie jesiennej wydawało się niemożliwe.
Pogoń Szczecin – GKS Bełchatów
0:1
Mateusz Mak 72′
***
Stawka tego pojedynku była niesamowicie wysoka, klasyczny przykład spotkania o ,,sześć punktów”. Ewentualne zwycięstwo Pogoni pozwoliłoby tej drużynie odskoczyć na sześć oczek od Podbeskidzia i dziewięć od Bełchatowa, co właściwie zagwarantowałoby utrzymanie w T-Mobile Ekstraklasie. Dla GKS-u była to zaś szansa na trzecie kolejne zwycięstwo i wywarcie jeszcze większej presji na wyprzedających go rywalach.
Ciężar gatunkowy tej potyczki sparaliżował jednak oba teamy, przez co byliśmy świadkami naprawdę fatalnej pierwszej połowy. Radosław Janukiewicz i Emilijus Zubas mogli z nudów zasnąć w bramce, bo nieporadność formacji ofensywnych ,,Portowców” i Gieksy aż biła po oczach. Można było mieć przed meczem nadzieję, że nawet jeśli zabraknie jednym i drugim umiejętności to przynajmniej na boisku będzie iskrzyć, bo przecież tak powinna wyglądać walka o utrzymanie. Jednak brakowało nawet tego. Niestety. - Można powiedzieć, że mecz jest trochę nijaki – w sam środek tarczy trafił swoją wypowiedzią w przerwie Maciej Wilusz.
Druga część gry była o wiele ciekawsza, na co miała wpływ o wiele ambitniejsza postawa szczecinian. Gospodarze przycisnęli swoich przeciwników i coraz ciekawiej robiło się pod bramką Zubasa. Chociaż może to zbyt dużo powiedziane, bo piłkarze Pogoni najgroźniejsi byli głównie po stałych fragmentach gry. Stworzenie sytuacji bramkowej po składnej akcji przychodziło podopiecznym Dariusza Wdowczyka z dużo większym trudem, a gdy już sobie taką dogodną szansę stworzyli to nie wykorzystał jej Edi Andradina.
Na nieszczęście ,,Portowców” sprawdziło się stare piłkarskie porzekadło o niewykorzystanych sytuacjach. Świetne podanie Kamila Poźniaka wykorzystał Mateusz Mak i widmo spadku sparaliżowało dalsze poczynania graczy Pogoni. Tylko fantastyczna postawa Janukiewicza uchroniła gospodarzy przed blamażem na oczach własnych, i tak już nieźle rozeźlonych kibiców. Przy puszczonej bramce golkiper szczecinian nie miał większych szans, ale w pozostałych sytuacjach spisał się bez zarzutu. Dodatkowy plus za obroniony rzut karny, chociaż strzał (podanie?) Łukasza Madeja obroniłby każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o staniu między słupkami. Na notę Janukiewicza zapracował również drugi z braci Maków – Michał. Stwierdzamy z pełną odpowiedzialnością, że zawodnik Gieksy wybitnym snajperem nigdy nie zostanie, bo nie wykorzystanie żadnej z dzisiejszych okazji powinno go automatycznie skreślać z ekstraklasowego poziomu. Jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości – nie, Mateusz na pewno nie jest i nie będzie tym lepszym z braci Maków.
Dzisiejsze rozstrzygnięcie w Szczecinie sprawia, że walka o ligowe utrzymanie będzie w ostatnich kolejkach tego sezonu pasjonująca. Odważni, którzy postawili po jesieni pieniądze na utrzymanie Podbeskidzia lub Bełchatowa zacierają ręce, bo te, wydawać by się mogło, surrealistyczne rozwiązanie wydaje się coraz bardziej realne.
mp