W Paragwaju niezwykle podziwiany. Mówili o nim „La Pantera” – komentarz odnośnie znaczenia tego pseudonimu jest chyba zbyteczny. Naszym kibicom znany głównie z faktu, że grał w „polskiej” Borussii Dortmund, chociaż ona tak naprawdę nigdy nie była polska, o czym możecie przeczytać TUTAJ . Ostała się jednak mała garstka osób, która pamięta Lucasa Barriosa będącego w formie.
O tym, że występował w Borussii Dortmund już wspomnieliśmy. Swoją zawodową karierę rozpoczął jednak w zespole Argentions Juniors. Niemalże co sezon zmieniał swoją przynależność klubową, stąd też nie warto przytaczać wszystkich miast, po których podróżował i grał w piłkę sam zainteresowany. Porównanie do Michała Probierza, przynajmniej na razie, może okazać się trafne, o czym niektórzy z was mogli już wcześniej pomyśleć. Statystyki również podobne – tak jak „polski Guardiola” prowadził statystycznie co drugi klub z mniejszym lub większym sukcesem, tak i Paragwajczyk pochodzenia argentyńskiego trafiał do siatki dosłownie w co drugim klubie.
Czytaj także: Messi miał odejść z Barcelony!
Lucas Barrios swoją formę ustabilizował dopiero w Colo-Colo. Widać że chilijskie klimaty dobrze mu służyły, bowiem wcześniej występował w tamtejszej Cabreloi, gdzie strzelał średnio 2 bramki na 3 mecze. Całkiem niezła średnia. Ale to, co wyprawiał w Colo-Colo to istna poezja – zdobył 49 goli w ciągu 53 spotkań, oraz dwa mistrzostwa Clausura, w 2007 oraz 2008 roku. Ktoś powie, że liga słaba i w Europie taki zawodnik z pewnością by sobie nie poradził. Cóż, z pierwszym argumentem ciężko walczyć, w końcu w chilijskiej ekstraklasie wielu światowych potęg nie ma. Barrios obronił się za to kilka miesięcy później, kiedy to trafił do Bundesligi. Dokładniej do Borussii Dortmund.
Do BVB sprzedany został w lipcu 2009 roku za 4,2 mln euro. Aby zadebiutować w pierwszym składzie wystarczył mu zaledwie miesiąc, natomiast po kolejnym mógł cieszyć się z pierwszej zdobytej bramki w barwach nowego klubu. W Dortmundzie wiedzieli, że mają do czynienia z zawodnikiem kompletnym, który w czasach swojej świetności strzelał jak opętany. W końcu „La Pantera”. Juergen Klopp zamierzał jednak znaleźć mu rywala, perspektywicznego atakującego, więc zajrzał do polskiej ligi. Tę historię wszyscy już dobrze znamy. Na Signal Iduna Park trafił Robert Lewandowski. ( TUTAJ czytaj o Ebim Smolarku, który był pierwszą polską gwiazdą w Dortmundzie).
Początkowo Polak nie potrafił w pełni odnaleźć się w wielkim niemieckim futbolu, jednak z każdym kolejnym występem, przeważnie wchodząc z ławki rezerwowych, przekonywał do siebie nowego szkoleniowca. Punktem kulminacyjnym jego kariery była kontuzja Barriosa. Paragwajczyk zerwał mięsień dwugłowy uda, w związku z czym, zamiast piłki, w głowie miał tylko gabinety lekarskie. W ciągu sześciu spotkań w ogóle nie pojawił się na boisku. Murawę powąchał dopiero w siódmym meczu, ale tylko przez kilkanaście minut. Właśnie w momencie, kiedy Barrios wrócił do optymalnej dyspozycji, wystrzelił Lewandowski. Chociaż to za dużo powiedziane. Grał dobrze, ale marnował sporo sytuacji. Jak dalej było – każdy wie. Nie każdy natomiast pamięta, jak swoje oblicza zmieniał Paragwajczyk.
„To ja powinienem grać! Jestem zdrowy, w dobrej formie, więc nie mam pojęcia, dlaczego trener posadził mnie na ławce. To musi się zmienić, bo przecież jestem najlepszym strzelcem Borussii i moje miejsce jest na boisku, a nie wśród rezerwowych”
Lucas Barrios dla paragwajskiej prasy
Wówczas polski napastnik przechodził ciężki okres, jednak otrzymał spory kredyt zaufania od trenera Juergena Kloppa. Nie zrażał go nawet fakt, że w niemieckiej prasie wypowiadano się o nim gorzej niż krytycznie. Swoje trzy grosze z każdym kolejnym słabym występem Polaka dorzucał również Barrios. Jego sytuacja z każdym kolejnym dniem stopniowo się pogarszała. W styczniu 2012 roku „La Pantera” zamierzał opuścić Dortmund. Podobno interesowały się nim takie kluby Arsenal czy nawet Real Madryt, ale gdy przyszło co do czego, to konkretnych ofert zabrakło. Barrios, chcąc ocieplić swój wizerunek w niemieckich mediach, zaczął podlizywać się kibicom Borussii.
„Zostałem w BVB z powodu fanów, którzy w ostatnim meczu z Hoffenheim uświadomili mi, że nie powinienem zmieniać klubu. Chcę znów walczyć o miejsce w składzie i nie myślę o odejściu latem”
Lucas Barrios dla goal.com
To nie słowa, a czyny określają naszą osobę. Tak było również i w jego przypadku, kiedy latem ogłosił, że jednak zmienia zdanie i zaczyna poszukiwania nowego pracodawcy. Nie padały już nazwy takich gigantów jakimi są „Kanonierzy” czy też „Królewscy”. Chodziły słuchy, że jego usługami najbardziej zainteresowana była Malaga, jednak Lucas Barrios wybrał Chiny. Wylądował w Guangzhou Evergrande, aktualnym mistrzu Chin. Razem z nim grał wówczas Dario Conca czy też Cleo. Nie, nie ta Cleo od Donatana.
Nie wydaje nam się, aby jego dziecięcym marzeniem było występowanie w chińskiej lidze. Z pewnością spotkał tam wiele gwiazd, które znajdywały się u schyłku kariery. Ale Barrios? Przecież on w momencie transferu nie skończył nawet 28 lat. Gdyby chciał pograć jeszcze w Europie, z pewnością dostałby całkiem lukratywną ofertę. No i dostał. W Chinach nie mógł on wywalczyć sobie miejsca w pierwszym składzie, w dodatku klub niekoniecznie chciał mu wypłacać należne wypłaty, stąd też przyszła oferta ze Spartaka Moskwa. Tutaj też nie ma się co rozpisywać – gra w Rosji do dziś. Ciągle bez sukcesów. ( TUTAJ czytaj o upadku rosyjskiego giganta).
Mimo że związał się ze Spartakiem umową do czerwca 2016 roku, głośno mówi się o jego możliwym powrocie do Colo-Colo, gdzie ciągle postrzegany jest jako gwiazda. W międzyczasie „Barriosa” – bo tak nazywał go Dariusz Szpakowski - chciał powrócić do Borussii Dortmund. Bezskutecznie. ( Cionek w kadrze? Internet cały w ekstrementach!) .
Ciężko pisać tutaj o upadku legendy, wszak Lucas Barrios nigdy światowego poziomu nie prezentował. Śmiało jednak możemy stwierdzić, że na naszych oczach kompletnie zgasł napastnik kompletny, który miał wszystko, aby stać się gwiazdą światowego formatu. Kiedy nadszedł kryzys, zamiast obudować się w jednym ze średniaków europejskich, wolał zgarniać petrodolary. Najpierw w Chinach, a potem Rosji.
ŁUKASZ KLINKOSZ
fot. wildeastfootball.net