Gdy wychodził w pierwszym składzie reprezentacji Anglii na Euro 2012, stanowił żywy dowód na degrengoladę wyspiarskiego futbolu. Człowiek, który we wszystkich rozgrywkach strzelił ledwie 12 goli, miał decydować o sile ataku drużyny samozwańczo kreującej się na jednego z faworytów turnieju. Co dziwniejsze, Danny Welbeck ciągle wzbudza dickensowskie wielkie nadzieje, choć bliższe prawdy byłoby oczekiwanie sromotnego zawodu. W porywach – solidności.
Taka postać jeszcze 15 lat temu w angielskiej kadrze nie miałaby prawa istnieć. Brak choćby dziesiątki bramek w lidze, grając dla aktualnego mistrza Premier League? Kadra C, w przypadku ogromu kontuzji, przy wielkim szczęściu, od czasu do czasu B. Gdyby Danny miał szczęście, może Alan Shearer pozwoliłby mu wypolerować swoje korki, speszony Owen wysłałby go po piwo, Teddy Sheringam zamówił u młokosa fajki, a Andy Cole zaś gazetkę, żeby na ławce rezerwowych nie było za nudno. Tymczasem 15 czerwca 2012 roku Roy Hodgson, wobec Wayne’a Rooneya pokuty za eliminacyjne grzeszki, oddelegował do gry duet Andy Carroll – Danny Welbeck. Nie atak grozy, lecz napad śmiechu. Obaj co prawda ukłuli Szwedów, ale ciężko tak zestawioną ofensywę uznać za mogącą zdobyć szczyty.
Minął rok, a z niezrozumiałych przyczyn Anglik ciągle występuje w kadrze oraz, o ile jest zdrowy, dosyć często w Manchesterze United. Reprezentacje jeszcze jako tako daje się wytłumaczyć brakiem alternatyw. Poza Rooneyem i Danielem Sturridgem drużyna Albionu ma w pierwszej linii spaloną ziemię, a królowa Elżbieta zapewne mocno nadszarpnęłaby windsorskie funduszy choćby za naszego Roberta Lewandowskiego. Dziwi jednak forowanie Welbecka w United kosztem Javiera Hernandeza lub szukanie mu na siłę miejsca na skrzydle. Wychowanek Czerwonych Diabłów bocznym pomocnikiem nigdy nie był i nie będzie. Wszystko wskazuje na to, że skutecznym napastnikiem też nie.
Mowa tu o rzekomym snajperze, który przez pięć sezonów gry w dorosłej piłce, licząc wszystkie rozgrywki, zdobył 41 bramek. Grając dla najlepszej angielskiej drużyny, w kadrze zaś mając do pomocy tuzy pokroju Gerrarda czy Lamparda. Choć Welbeck liczy sobie już 23 lata, ciągle posiada ochronny klosz właściwszy raczej nastolatkom niż piłkarzom zawodowo dojrzałym, jak on. Ktoś powie, że mała liczba goli to efekt rzucania go po pozycjach. Że walczy w obronie. Że jest wszechstronny. To niewątpliwe atuty, lecz powinny być one jedyne dodatkiem do podstawowego atrybutu klasowego gracza pierwszej linii – skuteczności. Sławomir Peszko tez jest chwalony za szybkość, choć szybkość to elementarny czynnik w skoku przez płotki, a nie w futbolu. Podobnie z gibkością Welbecka. Niezbędna w gimnastyce, w piłce nożnej ledwie atut. Wspomniany kilkukrotnie Rooney też nie leniuchuje w defensywie, a worek z bramkami ma okazalszy. Nawet Samuel Eto’o, w konfiguracji Jose Mourinho wystawiany na boku, sprawiał lepsze wrażenie w Interze Mediolan anno domini 2010.
Welbeck ma rzecz jasna nie tylko wady. Jest całkiem szybki, ma dosonały balans ciałem, potrafi niekonwencjonalnie rozegrać akcję. Od wielkiego dzwonu strzeli ładną bramkę, jak przeciwko Szwecji. Ale to wszystko. Brak dryblingu i niemal kompletny brak celownika. To trochę za mało jak na, choćby jednego z kilku, zbawicieli angielskiej piłki. Z jakiegoś jednak powodu nie przeszkadza to Royowi Hodgsonowi, Davidowi Moyesowi, a wcześniej Alexowi Fergusonowi, obdarzać go niezrozumiale dużym kredytem zaufania. Kredytem blokującym w składzie miejsce bardziej uzdolnionym, zwyczajnie lepszym jednostkom. Czy Danny miałby etat w składzie jakiejkolwiek innej ekipy z pierwszej dziesiątki Premier League? Trzeba by wytężyć umysł, by takową znaleźć. Co jeszcze bardziej ukazuje, z jak dużym zjazdem mamy do czynienia w przypadku Manchesteru United.
Łatka angielskiej nadziei bywa skuteczna, ale ta dawno już przekroczyła termin ważności. Mniej więcej w momencie 21. urodzin napastnika o ghańskich korzeniach. Może przedłużanie oczekiwania na rozbłysk talentu to cecha narodów wyczekujących na powrót dawnej chwały? Spójrzmy na swój ogródek – pełen kamyczków, mających kiedyś być diamentami. Nieraz przecież łudziliśmy się, że jakiś nieźle rokujący prawdziwek z naszego podwórka objawi światu nieprzeciętne umiejętności, by następnie wprowadzić nadwiślański futbol na dawną pozycję. Znajome uczucie? Ilu welbeckopodobnych Janczyków, Brożków, Małeckich przeżyliśmy?
Mistrz na treningach, pokraka w czasie meczów? Teoria prawdopodobna, lecz naciągana. A raczej rozciągnięta w czasie. Widocznie kolejni trenerzy dostrzegają w Welbecku coś, czego oko szkoleniowego abnegata, nawet z wysokości trybun, nie dostrzeże. Albo coś, co Anglik świetnie ukrywa.
Być może tylko ja tego nie widzę lub widzieć nie chcę. Gdyby bowiem nawet Welbeck młodszą inkarnacją Bobby;ego Charltona, zgarniając po drodze Złote Piłki obficiej niż Leo Messi, 23-latek po wsze czasy zostanie w mojej pamięci jako zawodnik pozbawiający Sir Alexa Fergusona szansy na puchar Ligi Mistrzów w ostatnim roku pracy. Danny – chłopak, który zepsuł mi święto futbolu. Przykazano, żeby dzień święty święcić, więc należało obchodzić go okazale. Na marcowe spotkanie Manchesteru United z Realem Madryt czekano dekadę. Mourinho kontra Ferguson. Rooney przeciwko Ronaldo. Welbeck versus Diego Lopez. Wynik mógł być tylko jeden. Rewanż oglądałem w wypełnionej po brzegi knajpce nieopodal gdańskiego uniwerku. Zainteresowanie było tak duże, że trzy krzesła musiał donieść właściciel. Dla mnie, Artura – zaprzysiężonego Czerwone Diabła – i Magdy, która w ramach solidarności oraz wrodzonej empatii również kibicowała angielskiej ekipie. Na sali, rzecz jasna, dominowali nadwiślańscy socios Los Blancos, w proporcjach do fanów United jakieś 40-60. Mniejszość niechybnie stałaby się radośniejsza, gdyby Welbeck kilkanaście minut po pierwszym gwizdku nie zachował się jak owoc związku Pawła Buzały z Bartoszem Ślusarskim. To była najważniejsza szansa w dotychczasowej – a zapewne i w całej następnej – karierze.
Anglik dołożył jeszcze zmarnowaną okazję sam na sam z bramkarzem. Dalsza historia jest doskonale znana – czerwień Naniego, ciosy Ronaldo i Modricia, awans Realu. Choć oś agresji na Welbecka osłabił nieco sędzia, to towarzyszące nam w powrocie milczenie cięło jedyne „nosz kurwa mać”. Bynajmniej nie tylko w stosunku do Cüneyta Çakıra.
Jedyna nadzieja w…Rooneyu. The Telegraph donosi, że David Moyes nakazał Welbeckowi naśladowanie starszego kolegi i pozostawanie po zajęciach, by ćwiczyć wykończenia akcji na wzór czołowego strzelca w historii United. Efekt? Dwie bramki z Aston Villą i gol przeciwko West Hamowi. Korepetycje od Wazzy to jedno. Pytanie, czy dokształcanie nie przyszło aby za późno. Bo wygląda na to, że 23-latek to zwyczajnie za niska półka jak na potrzeby mistrza Anglii. Tym bardziej – mistrza Anglii w kryzysie.
fot. thethaoso.vn
TOMASZ GADAJ