Czy Chelsea podoła roli faworyta?

Nieco w cieniu Ligi Mistrzów, bez echa i fanfarów, przemknęło losowanie par półfinałowych Ligi Europy. Czy słusznie? Pewnie tak, bo ani poziomem piłkarskim, ani otoczką, ani finansami swoisty „puchar pocieszenia” nawet nie zbliża się do mocarnej Champions League. Zresztą sam za siebie mówi ligowy rozkład sił w przedostatniej fazie LE: po jednym reprezentancie mają ligi szwajcarska, turecka, portugalska oraz – w tym sezonie niemiłosiernie kopana w europucharach – angielska. Czy gdyby ów rozgrywki miały znaczenie, zespoły z któregokolwiek z wymienionych krajów (no może poza Anglią) zabrnęłyby tak daleko? No nie.

Jednak – mimo różnicy jakości – należałoby rzucić okiem na to, co nas czeka w 1/2 finału, bo na pewno emocji nie zabraknie. Rezultat losowania jest widoczny na fotografii powyżej, więc – naturalnie – nie będziemy się powtarzać.

Szczególnie pojedynek drugiej pary może podnieść ciśnienie futbolowym maniakom. Z jednej strony zobaczymy papierowego faworyta, ostatni bastion Anglii na piłkarskiej mapie Europy, targaną brakiem powtarzalności oraz natłokiem meczów Chelsea, a z drugiej rewelację obecnej edycji LE, zespół z receptą na angielskie drużyny i młodymi gniewnymi, którzy śmiało pukają do wielkiego świata, czyli FC Basel. Szwajcarzy wczoraj pokazali kawał dobrego futbolu, a takie nazwiska jak Salah, Elneny czy Schär na pewno widnieją podkreślone w notesie niejednego skauta.

Z kolei Chelsea ponownie w tym sezonie w wyrafinowany sposób osiągnęła to, co chciała i mimo odniesienia trzeciej porażki w szóstym meczu  zameldowała się w półfinale. CFC rozegrała ledwie sześć spotkań, ponieważ – jak być może pamiętacie – dołączyła do rozgrywek dopiero od 1/8 finału, po haniebnym odpadnięciu z Ligi Mistrzów.

Fani „The Blues” zacierają ręce po losowaniu, bo ekipa z Bazylei była najłatwiejszym przeciwnikiem z możliwych, a dodatkową przewagą będzie pierwszy mecz w Londynie. Już teraz można w ciemno stawiać, że jeśli Benayoun i reszta zmienników nie podołają zadaniu w Szwajcarii, na Wyspach do boju ruszy „Trzech Amigos”, czyli Oscar, Mata i Hazard, a ci futbolową klasą wyraźnie przerastają graczy Basel. Wówczas jeśli podopieczni Murata Yakina nie zagrają na 150% swoich możliwości, w Amsterdamie zobaczymy zespół angielski, którego większość ekspertów typuje jako zwycięzcę całego cyklu.

Co ciekawe, Yakin raczej nie wspomina najlepiej Chelsea, ponieważ jeszcze jako piłkarz Stuttgartu spotkał się z nią w przegranym finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Czy drugiego maja będzie świętować długo wyczekiwaną zemstę? Łatwo nie będzie, lecz to tylko dodaje pikanterii całej rywalizacji. Będzie się działo.

Dużo bardziej wyrównana wydaje się być para Fenerbahce – Benfica. Portugalski zespół, podobnie jak wspomniani wcześniej klubowi mistrzowie Europy, dołączyli do walki po klęsce w Champions League i w nich upatruje się faworyta tej rywalizacji. Trzeba przyznać, że finał Chelsea-Benfica także wywołałby całe hałdy niezdrowych emocji. Przecież w poprzednim sezonie Anglicy wyeliminowali podopiecznych Jorge Jesusa z Ligi Mistrzów, czego ten nie potrafił przeboleć, mówiąc dziennikarzom: - Odpadliśmy z rozgrywek, choć graliśmy lepiej i to mnie boli najbardziej. Może się mylę, ale uważam, że Chelsea ma zerowe szanse na wygranie meczu z Barceloną.

No cóż, mylił się…

Jak będzie, przekonamy się u początku maja, natomiast jednego możemy być pewni – choć zabraknie barcelońskiej tiki-taki, fantastycznych kontrataków Realu, kapitalnego kontrpressingu Borussii czy po prostu wszechmocnego Bayernu, na murawie nudy nie znajdziemy. Liga Europy da się lubić.

Pin It