Podobnie jak w zeszłym sezonie zajęcie czwartej pozycji w tabeli T-Mobile Ekstraklasy może pozwolić na start w eliminacjach do Ligi Europy. Żeby tak się stało Legia musi dziś przypieczętować zwycięstwo w Pucharze Polski, a Śląsk Wrocław – finalista krajowego pucharu – musi zająć trzecie miejsce w lidze. Scenariusz całkiem prawdopodobny. Jednak jak pokazuje doświadczenie – w naszej lidze wszystko jest możliwe. Przyjmijmy jednak, że kończy się tak, jak pisaliśmy wcześniej − czwarte miejsce da przepustkę do europejskich rozgrywek. Kogo chcielibyśmy w nich zobaczyć?
Kandydatów jest sporo, ale wybierać musimy mniejsze zło. Niestety. Poziom naszej ligi na tle Europy jest wręcz żenujący. I o ile dwie pierwsze drużyny T-Mobile Ekstraklasy (Legia i Lech) – przynajmniej organizacyjnie – nie odbiegają od europejskich standardów, to reszta polskich zespołów wyraźnie od tego towarzystwa odstaje. Gdybym jakimś cudownym sposobem stał się doradcą prezesa Zbigniewa Bońka, to doradzałbym mu, żeby wykorzystał swoje kontakty w UEFA i przekonał Michela Platniego, aby nasze dwa miejsca w LE zamienić na bezwarunkowe rozstawienie pozostałych dwóch ekip we wszytkach rundach eliminacyjnych. Szkoda tracić czas na kolejny oklep. Wiem, nierealne. Warto jednak trochę pofantazjować.
Przejdźmy do konkretów. Legia i Lech są już poza zasięgiem. Do rozegrania pozostało jeszcze pięć kolejek, więc do zgarnięcia jeszcze 15 punktów. Mało to i dużo zarazem. O miejsca 3. i 4. teoretycznie walczy jeszcze osiem drużyn. Tak naprawdę jednak ostatnie mecze pokazały, że większości tych zespołów występ w Europie się nie należy. Można by dogłębnie przeanalizować wszystkie zainteresowane ekipy – szkoda jednak mojego i Waszego czasu. Nie ma to najmniejszego sensu. Musimy sobie w końcu uświadomić, że jesteśmy futbolowym zaściankiem Europy. Rosja i Ukraina są za nami lata świetlne, a Czesi, Słowacy i Białorusini są daleko, daleko przed nami. Patrzeć tylko jak Litwini wprowadzą do Ligi Mistrzów swojego mistrza.
Powróćmy jednak do głównego wątku. Kto by nie zajął tego czwartego miejsca, więcej niż dwóch meczów w eliminacjach LE nie zagra. Pojawiają się już pierwsze opinie twierdzące, że nikomu za bardzo nie chce się walczyć o to „zaszczytne” miejsce. Wiadomo – europejskie puchary to krótsze urlopy, długie podróże do piłkarsko egzotycznych dla nas krajów oraz − a może przede wszystkim − ewentualna kompromitacja, o której dłuższy czas będą pisać i debatować. Nic przyjemnego.
Nie mniej jednak ktoś będzie musiał to miejsce zająć. Obecnie najbardziej odpowiednim kandydatem wydaje się być Piast Gliwice. Beniaminek z Górnego Śląska rozgrywa bardzo dobry sezon, a zwieńczenie go zajęciem pozycji dającej udział w eliminacjach do Ligi Europy byłoby ogromnym sukcesem. Piłkarze trenera Marcina Brosza są bardzo bliscy tego osiągnięcia. Ba, mogę skończyć nawet na „pudle” – przecież do trzeciego Śląska Wrocław tracą tylko dwa punkty. Do tego dochodzi jeszcze bezpośredni mecz, który „Piastunki” zagrają z aktualnym mistrzem Polski u siebie oraz bardzo dobry terminarz. Nic tylko grać i wygrywać.
Taki obrót spraw byłby ukoronowaniem znakomitej pracy jaką w Gliwicach odwalają zarówno szkoleniowcy jak i włodarze klubu. Zaufanie, którym obdarzono trenera Brosza pokazuje, że warto stawiać na jednego szkoleniowca w dłuższej perspektywie. Piast nie ma może jakiegoś niesamowitego stylu czy pomysłu na grę. Nadrabia to zaangażowaniem, determinacją oraz sporą ilością szczęścia.
Klub ma też przyzwoity stadion, jest prawidłowo zarządzany – wypłaty i premie wypłacane są na czas. Zespół z Gliwic nie ma żadnych długów, ma za to wielu oddanych kibiców. „Piastunki” mogą powtórzyć wyczyn Odry Wodzisław Śląski z sezonu 1996/1997, kiedy to jako beniaminek zajęła trzecie miejsce w lidze i zagrała w ówczesnym Pucharze UEFA. Długo tam oczywiście nie pograli. Miejmy nadzieję, że gliwiczanie powtórzą wyczyn beniaminka sprzed kilkunastu lat. Za dużo na pewno nie ugrają, ale przygody w pucharach nikt im nie odbierze. Oby tylko nie skończyli jak wodzisławianie…
Jakub Kowalewski