W dobie futbolowej rewolucji, gdy co najmniej połowa piłkarskiej Europy komponuje właśnie kolejne hymny pochwalne ku czci Diego Simeone, który w swoistej grze o tron ubiegł dotychczas miłościwie nam panujący katalońsko-kastylijski duet, kuchennymi drzwiami, bez wielkiego szumu wokół siebie na europejskie salony próbuje dostać się dawno nie widziany jegomość.
Chluba Północy
Kto planował kiedyś wakacyjną podróż do Hiszpanii pociągiem pamięta pewnie, że do kraju da się wjechać tylko na dwa sposoby – albo na południu przez Portbou, albo przez Irun na północy. Tertium non datur. Większość wybiera pierwszą opcję, wiadomo – Barcelona kusi swoją architekturą, sławą i drużyną znaną w bodaj każdym zakątku świata. Decydując się na drugą opcję, dotrzemy do miasta równie mocno znienawidzonego przez generała Franco, a reprezentowanego przez klub, który śmiało można ochrzcić mianem „Dumy Kraju Basków”.
Czytaj także: Kolejny Polak we Włoszech!
Po 16 sezonach przerwy na boiska Ligi Mistrzów wraca Athletic Bilbao. To znaczy, wreszcie ma szansę na powrót, ponieważ podopiecznych Ernesto Valverde czeka jeszcze ostatnia runda eliminacji do Champions League. I chociaż ostatni krok może nie należeć do najłatwiejszych, za wcześnie by skreślać szanse Basków na powrót na europejskie salony.
Na ten moment pewne udziału w decydującej batalii są Arsenal, Porto, Bayer, Napoli oraz wspomniany Athletic, który w tym zaszczytnym gronie legitymuje się najsłabszym wynikiem w rankingu UEFA. Spośród dziesięciu ekip, które powalczą jeszcze o przepustkę do ostatecznych starć, lepszym wynikiem od hiszpańskich „Lwów” pochwalić się może tylko rosyjski Zenit, który w przypadku awansu wyrzuci Basków z grona drużyn rozstawionych, zapewniając nam już w sierpniu dwumecz godny fazy pucharowej tych rozgrywek. Ewentualne potknięcie wicemistrzów Rosji otworzy jednak przed zespołem z Bilbao wszystkie bramki na autostradzie do Champions League – w najgorszym wypadku będą mogli trafić na Lille czy Kopenhagę, w najlepszym – zmierzą się z Grasshoppers Zurych bądź wicemistrzem Cypru. Kogokolwiek by nie wylosowali, to raczej rywalom powinny drżeć nogi na myśl o zbliżającym się wyzwaniu.
Geneza rebelii
Ostatni raz w Champions League Baskowie pojawili się w sezonie 1998/99, po tym jak chwilę wcześniej wywalczyli ostatnie jak na razie wicemistrzostwo Hiszpanii. Trzon drużyny stanowili wtedy tacy gracze jak Joseba Etxeberria, autor 11 trafień, Ismael Urzaiz, Bittor Alkiza, a bramki strzegł Imanol Etxeberria. Próżno szukać w dzisiejszym składzie kogokolwiek z tamtych czasów – Iker Muniain bawił się wtedy w piaskownicy, Susaeta mógł znajdować się w tłumie na premierze disneyowskiego „Herkulesa”, natomiast Ander Iturraspe martwił się pewnie klasówkami z matmy. Tak, wiele się zmieniło od tamtych czasów, ale jedna rzecz pozostała niezmienna – filozofia klubu, który stawia na piłkarzy z baskijskimi korzeniami. Z wychowankami i lokalnym wsparciem nie potrzeba obcokrajowców – „Con cantera y afición, no hace falta importación”.
Czytaj także: Kiedyś gwiazdy Premier League, teraz telewizji!
Oprócz oczywistych plusów tego myślenia, jakimi są chociażby olbrzymie przywiązanie kibiców i silna identyfikacja klubu z regionem, polityka ta ma zasadniczą wadę – mocno ogranicza obszar poszukiwań wzmocnień, a tych trzeba będzie dokonać przed walką na trzech frontach. Konieczność dokonania transferów szczególnie widoczna jest w ataku, gdzie raz, że jest Artiz Aduriz a potem długo, długo nikt, a dwa – zarówno on, jak i Kike Sola z Gaizką Toquerą nie należą do najmłodszych. Sztuką będzie też utrzymanie w składzie Aymerica Laporte, za którego fortunę gotowe są wyłożyć Bayern i Barcelona, dlatego zasadne jest pytanie, czy Lezama kryje w sobie kolejne diamenty, które czekają na oszlifowanie.
Nie można też nie docenić zasług Ernesto Valverde – człowieka, który potrafił z powrotem zmienić ligowego średniaka w postrach Primera Division. Ceniony szkoleniowiec, który w przeszłości święcił sukcesy z Espanyolem i Olympiakosem Pireus do perfekcji opanował sztukę rotacji składem i upłynnił grę swoich podopiecznych. Athletic uczynił z nowego San Mames niemalże niezdobytą twierdzę, która padła łupem tylko dwukrotnie – raz dla Atletico i raz dla Espanyolu. Smakiem obejść musiała obejść się reszta ligowej stawki, z Barceloną i Realem na czele. Znakomita postawa Athleticu nie mogła ujść uwadze mediów i gdy stało się jasne, że Gerardo Martino pożegna się z Camp Nou, nazwisko Valverde co chwilę przewijało się w gronie potencjalnych następców Argentyńczyka.
Piłkarska rewolucja trwa w najlepsze. Zdetronizowany został duet Barcelona – Real, a z Ligą Mistrzów pożegnały się skompromitowane Manchester United czy Milan, które na salonach zostały zastąpione przez inne uznane marki jak Liverpool i Roma. Cały kontynent z niedowierzaniem kiwa głową i zastanawia się, czy uda im się dopełnić obraz zmian. W Europie nadszedł czas piłkarskiej Wiosny Ludów. Czas na Basków!
BARTŁOMIEJ KRAWCZYK
Fot. www.worldfootball.net