W tym sezonie elitarne grono kandydatów do mistrzostwa Hiszpanii powiększyło się. Wzrosła także atrakcyjność finału bieżących rozgrywek Primera Division i przedostatniej fazy Ligi Mistrzów. Dziesięciokrotnie. Na ciasnym poletku, pielęgnowanym jak dotąd przed Real Madryt, Barcelonę i innych obrzydliwie prominentnych krezusów, wyrósł niespodziewanie piękny, diabelski kwiat. Ktokolwiek ośmieli się go zerwać, będzie przeklęty!
W ubiegłym sezonie ekipa Rojiblancos, choć uważana za czarnego konia rozgrywek i potrafiąca napsuć krwi Realowi w finale Pucharu Króla na jego własnym stadionie, nie była traktowana w pełni poważnie. Wiele było zachwytów nad walecznością Atletico i uporem w realizowaniu wytycznych trenera. Trenera, który na Vicente Calderon stał się ikoną i już teraz zyskał status indiańskiego Boga mimo, że w czarnym ubraniu i z groźnym wyrazem twarzy bliżej mu do Santa Muerte albo upiornego Mefistofelesa.
Sytuacja mocno się rozwinęła, i Atletico, zamiast czarnym koniem, okazuje się niemal murowanym faworytem do zgarnięcia co najmniej jednego z trofeów Liga Mistrzów/mistrzostwo Hiszpanii. Bohaterowie artykułu są jedyną niepokonaną drużyną w tej edycji Ligi Mistrzów. Niebywałym jest to, jaką siłę ma w sobie Cholo Simeone – żyjący meczem od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego. Kiedy trzeba, żywiołowo gestykuluje i karci piłkarzy za odstępstwa od taktycznej normy. Gdy w pierwszym starciu półfinałowym LM z Barceloną Diego Costa doznał urazu, Cholo zasłonił usta ręką, by media nie widziały, co chce powiedzieć kontuzjowanemu Brazylijczykowi. Zdecydowany na zejście napastnik Atletico, choć na krótko, posłusznie wrócił na boisko, przekonany gorącą motywacją szkoleniowca Rojiblancos. We wczorajszym rewanżu z Dumą Katalonii argentyński boss zwrócił się do kibiców z prośbą o gorący doping na kluczowe, ostatnie 5 minut spotkania.. Jeśli po Vicente Calderon biegało wczoraj jedenastu wojowników w biało-czerwonych koszulkach, tradycyjnym, dwunastym, byli kibice, to tym trzynastym był ucharakteryzowany na herszta cygańskiej bandy Simeone. ( TUTAJ czytaj o wielkim powrocie Atletico na salony).
Dla mnie on jest jak Mojżesz. Nie wyobrażam sobie Atletico bez niego. Na każdym meczu – czy to na Calderon, czy na wyjeździe – jest pozdrawiany przez tysiące fanów. Niegdyś wielki piłkarz, dziś wspaniały trener – żywa legenda. W czerwono-białej części Madrytu jest Bogiem.
Nacho, kibic Atletico
Czy ktokolwiek wyobraża sobie obecne Atletico bez Cholo? A może Simeone lepiej poradziłby sobie w innym klubie, lepszym, ze znacznie większym budżetem transferowym? Może jego siła jako trenera Rojbilancos tkwi w tym, że z biało-czerwonymi pasami jest głęboko zrośnięty emocjonalnie, a nie w świetnym taktycznym zmyśle?
Automatycznie nasuwa się inne pytanie, choć na tym samym podłożu. Czy nie jest czasem tak, że Atletico Simeone, jeśli zostanie pozbawione kluczowych graczy, stanie się całkowicie bezbronne? Rojiblancos bez Thibaulta Courtois, Diego Costy i Filipe Luisa musiał już sobie radzić w półfinale Pucharu Króla. Jak wiemy, w finałowej potyczce zmierzą się Real i Barcelona. W ogóle coraz częściej słyszy się porównania Atletico do Borussii Dortmund z ubiegłego sezonu – charyzmatyczny, silny trener, wybitni snajperzy (Lewy-Costa), kreatorzy gry (Gundogan-Koke), zwarta, silna linia obrony i zawadiacki styl gry, w którym kładzie się nacisk na oddawanie przeciwnikowi piłki, zabójcze kontry… I niezbyt wyrównana kadra. ( TUTAJ czytaj o następcy Lewandowskiego w Borussii!).
Dla przetrwania rewelacyjnej ekipy kwestią elementarną jest nie dopuścić do odejścia Costy czy Koke, do których łaszą się już Chelsea, Manchester, PSG i inni mocarze. Koniecznie należy wykupić Courtois, choćby i za 30 milionów euro i dalej sprowadzać zawodników walecznych, ambitnych, gotowych do jeżdżenia na dupie i poświęcenia dla dobra drużyny.
Atletico dało wczoraj Barcelonie wyjątkową lekcję futbolu, choć z reguły uczeń nie powinien się wymądrzać przed nauczycielem. ( TUTAJ czytaj o wojnie Messiego z Barceloną).
W języku hiszpańskim istnieje takie określenie jak bestia negra. Oznacza – jak łatwo się domyślić – czarną bestię, jakiegoś wyjątkowo niewygodnego i groźnego przeciwnika. Termin ten ukuł się zwłaszcza w kontekście konfrontacji Realu Madryt z Bayernem Monachium i ze względu na kłopoty, które Real niemal od zawsze miał w starciach z drużyną z Bawarii. Teraz taką czarną bestią jest Diego Simeone. Udowodnił już, że jego dzikiej bandy nie można lekceważyć, A jeśli ktoś zlekceważy, madrycka drużyna pokaże, jak potrafi być krwiożercza.
MARIUSZ JAROŃ
fot.: dailystar.co.uk