Od dwóch dni nie mogę usiedzieć na miejscu. Nerwowo skaczę po wszystkich stronach internetowych, szukając kolejnych informacji na temat składów, ustawienia, nastrojów. Nie mogę spać. Serce bije szybciej. W głowie wyobrażam sobie kolejne bramki Błaszczykowskiego, Lewandowskiego i Klicha. Nie dopuszczam do siebie myśli, że możemy z Ukrainą przegrać.
Wszystkie rozmowy ze znajomymi kręcą się wokół jednego – a właściwie dwóch – Ukraina i Anglia. No bo przecież wygramy. Bo przecież na Wembley zagramy o wszystko. A jak w Londynie gramy o mundial, to przecież w 1973 roku…
Chciałbym tak napisać. Chciałbym czuć dreszczyk emocji przed meczami kadry. Patrzę na kolegów, którzy już od tygodnia rozprawiają o tym czy Mariusz Lewandowski nadaje się do kadry, czy nie. Czy Wojtkowiak umie jeszcze kopać, czy może już zapomniał, a powołanie dla niego to tylko pokaz bezradności Fornalika.
Stoję z boku i słucham. Niewiele mówię. Myślami jestem gdzie indziej. Gdzieś w 2001 roku, kiedy kadra Engela jechała z Norwegów 3:0 i wywalczyła awans na mundial.
Pamiętam, że przed tym meczem zachowywałem się tak jak moi znajomi dziś. Dyskutowałem, analizowałem, chłonąłem wszystko co tylko dotyczyło tej kadry. W dniu meczu leciałem rano do kiosku i kupowałem wszystkie gazety, żeby tylko przeczytać wszystkie przedmeczowe analizy i wypowiedzi.
Później w szkole debatowałem z kumplami czy ma grać ten czy tamten. A przedmeczowe odliczanie zaczynałem dzień wcześniej myśląc – już tylko 24 godziny i wszystko będzie jasne.
A dziś? Dziś nie kupiłem gazety, nie przeczytałem żadnego tekstu w Internecie, nie sprawdziłem przewidywanych składów.
Do meczu zostało kilka godzin, a ja w ogóle się tym nie przejmuję. Ta kadra jest mi obojętna. Nie wywołuje u mnie żadnych emocji. Nie ma charakteru, nie ma stylu, nie ma przywódcy. Nie ma niczego, co mogłoby porwać tłumy.
W 2001 roku byli tacy piłkarze jak Świerczewski, Hajto, Wałdoch, Dudek, Koźmiński, Bąk, Krzynówek, Kałużny… Wszyscy nie dość, że dobrze kopali piłkę – choć nie tak jak Lewy, Błaszczykowski i Piszczek – to jeszcze byli jacyś. Mieli charakter. Walczyli. Zostawiali na boisku serducho, a jak kamera na zbliżeniu pokazywała Świerczewskiego, to w jego oczach widać było pasję. Zaangażowanie. Ten facet wychodził na boisko w koszulce z Orzełkiem, po to by gryźć trawę.
A teraz co widzę?
Nic. Pustka. Zblazowanie. Może Błaszczykowski, może Boruc, może Wasyl (którego w tej kadrze nie powinno być). Ale reszta nie porywa. Nie daje emocji. Nie daje nadziei. Nie sprawia, że czekam na mecz kadry z wypiekami na twarzy.
Oczywiście spotkanie z Ukrainą obejrzę. Ale nie będę – tak jak dawniej – nerwowo obgryzał paznokci, przeklinał po każdej nieudanej akcji, a przy niepewnym wyniku odwracał się tyłem do telewizora. Nie, tego nie będzie. Dziś siądę ze znajomymi, otworzę piwko, pogadam z nimi, pośmieję się, może zaklnę kiedy stracimy bramkę. A może nawet tego nie zrobię? Nie wiem. Zobaczymy.
Wiem, że ta kadra jest mi obojętna. To smutne, ale tak właśnie jest.
Chcę wierzyć, że to w piłkarzach leży przyczyna takiego stanu rzeczy, bo jeśli nie, to znaczy, że jestem stary i piłka przestała mnie kręcić.
A takiej opcji nie chcę do siebie dopuścić.
ŁUKASZ GRABOWSKI
fot. klops.pl