Barcelona dobra, Real zły. Tyle wiedzą znawcy piłki hiszpańskiej i tyle im wystarczy…
Już kiedyś pokusiłem się na tych łamach o coś w rodzaju recenzji , co jeden z zawodowych pismaków ocenił, że recenzją nie jest. Ale się nie łamię i uderzam ponownie. Tym razem na czynniki pierwsze rozbiorę dzieło brytyjskiego dziennikarza Sida Lowe’a pod wiele mówiącym tytułem „Fear and Loathing in La Liga” .
Trochę filmowego odjazdu od piłki na początek. Tytuł książki nawiązuje oczywiście do głośnego filmu „Fear and Loathing in Las Vegas”, w Polsce znanego pod tytułem „Las Vegas Parano”. W tym mocno pokręconym dziele Johnny Depp zagrał Huntera S. Thompsona, autora książki, na której podstawie ten obraz powstał. Thompson był dziennikarzem sportowym, hurtowo spożywającym używki, i to nie jakieś dropsy czy czekoladki, tylko meskalinę, LSD i tym podobne. Ogólnie chłop miał klawe życie.
Podczas któregoś z ostatnich pobytów w UK odjąłem sobie od ust i ostatnie 20 funtów wysupłałem na tę oto pozycję. Sid Lowe pisać potrafi. Jak kto lubi – co poniedziałek w sieciowej wersji „Guardiana” pisze o La Liga.
No, ale wracając do sedna – co z tego że Barça ma niejasne interesy z Katarczykami i że kasuje po 4 euro 50 eurocentów za butelkę wody na Camp Nou? Jest czymś więcej niż klubem, a kto twierdzi inaczej, jest pogrobowcem generała Franco, sympatykiem José Mourinho, czyli nazywając rzecz po imieniu – faszystą, rasistą i ksenofobem.
Ale jak już wspomniałem, Sid Lowe, mimo że pisze dla gazety lewicowej (to żaden wstyd, wiem coś o tem), nie sięga po wyświechtane stereotypy typu „wojskowi strzelali gole dla Los Blancos, wszyscy katalońscy patrioci zostali uwięzieni, łącznie z przodkami Messiego”.
A tak bardziej poważnie – najlepsze fragmenty książki traktują o latach 1936-39, gdy – jak pisze autor – mieliśmy „dwie Hiszpanie”. Coś jak w Polsce teraz.
I tak, by obalić pewne mity: Madryt nie był bazą frankistów, jak zwykła uważać barcelońska gimbaza. Zamiast tego stolica Hiszpanii była celem najbardziej zażartych ataków wojsk generała F. Sytuacja była na tyle poważna, że wówczas Real Madryt w ogóle zaprzestał rozgrywania meczów, a jego prezydent (republikanin) Rafael Sánchez Guerra został przez Franco uwięziony po zdobyciu miasta.
Stolica Katalonii leżała z dala od walk, więc FCB w czasie wojny domowej grał w lidze katalońskiej i śródziemnomorskiej, potem odbył tournée po Ameryce Północnej.
W początkowym 15-leciu dyktatury Barça miała więcej od Realu sukcesów, pięciokrotnie wygrywając mistrzostwo Hiszpanii, przy zerowym dorobku Królewskich.
Lista rozmówców autora jest imponująca: Alfredo Di Stéfano, Zinedine Zidane, Luis Figo, Johan Cruyff, Michael Laudrup, Andrés Iniesta. Słyszałem niedawno, że ten ostatni podczas zgrupowań rezerwuje sobie prawo wyjścia do burdelu raz dziennie, ale w książce nic o tym nie ma. W Gdańsku w lipcu go zabrakło, więc nie było jak sprawdzić. Mnie też nie było, więc tym bardziej.
Lowe korzysta z archiwów, by opisać, jak zmarł Josep Sunyol, prezydent Barcy w roku 1936, czy jakim cudem Di Stéfano znalazł się w Realu, a nie w Katalonii w roku 1953. Są też ciekawostki o tym, jak Barça (niechcący i nieświadomie) odegrała kluczową rolę w morderstwie Lwa Trockiego, oraz o związkach Królewskich z Beatlesami w latach 60. i z Almodóvarem w latach 80.
Co więcej, autorowi udaje się na jednej stronie zmieścić zjawiska tak skrajnie przeciwstawne, jak ETA i Michael Owen. Brawo!
Książka traci na tempie pod koniec, gdzie mamy zwyczajowe bla bla bla na temat przekomarzania się José Mourinho z Pepem Guardiolą, czyli ekstłumacza z ekschłopcem do podawania piłek. Ale to szczegół. Książkę polecam każdemu, sam przeczytałem ją z zainteresowaniem, chociaż liga hiszpańska jest dla mnie nudniejsza nawet od francuskiej.
Wniosek? Barça i Real to ani nie przeciwieństwa, ani nie śmiertelni wrogowie (jeśli odrzucimy tani marketing dla gimbazy) – są to dwie strony tej samej monety, które żyć bez siebie nie mogą. Dlatego będą zawiedzeni polscy Katalończycy, którzy w lipcu na PGE Arenie skandowali „¡Independencia!”. Żadnej niepodległości nie będzie, gdyż Barça (i Katalonia) za dużo by pieniążków na tym straciła.
Tak przy okazji – jak podaje Nonsensopedia, „Wedle legend wykrzyknik powstał poprzez obrócenie literki „i” do góry nogami! Czym sobie «i» zasłużyło na tak surową karę!?”.
Aha, zapomniałbym o najważniejszym zdjęciu z tej książki…
MACIEJ SŁOMIŃSKI