Co dalej z Widzewem?

- Katastrofa, partacze, przebierańcy- słyszę narzekania łódzkich kibiców po pierwszych meczach Widzewa. Ale czego Wy się spodziewaliście? Daliście się nabrać na niedojrzałe deklaracje Bartłomieja Pawłowskiego o europejskich pucharach? Myśleliście, że Widzew, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,  powtórzy passę z rundy jesiennej? Spodziewaliście się, że skoro w turnieju towarzyskim pokonał Kopenhagę, Molde, Tromso to nagle, z drużyny środka tabeli, stanie się czarnym koniem ekstraklasy i pokrzyżuje szyki faworytom? Mam nadzieję, że to tylko moje domysły, bo inaczej proponuję udać się do najbliższego psychiatry. Raz na zawsze trzeba zrozumieć: Widzew nie jest silniejszy niż w zeszłym sezonie i nie osiągnie wiosną nic szczególnego. OK, pozyskał nowych zawodników, ale jakie to ma znaczenie, jeśli jeden jest w wyśmienitej formie (np. Bartłomiej Pawłowski), a drugi upada coraz niżej (np. Marcin Kaczmarek). Pora zdjąć różowe okulary, spuścić powietrze z balonu i przyzwyczaić się do szarej rzeczywistości. Zawsze może być gorzej! I kto wie, czy nie będzie…

Oczywiście nie jest to powód, dla którego mamy odpuścić sobie krytykę. W mediach wysłuchuję: „Widzew przegrał, ale zagrał przyzwoicie”. Czyżby? Otóż dokładnie obejrzałem dwa pierwsze spotkania łodzian i policzyłem ile czasu, tak naprawdę prezentował się „do przyjęcia”. Rachunki wyszły następujące:

- Śląsk Wrocław: 11 minut (do strzelenia pierwszej bramki) + 30 minut (od początku drugiej połowy do ostatniego kwadransa, kiedy Śląsk przycisnął) = 41 minut

- Ruch Chorzów: 18 minut (do straty pierwszej bramki) = 18 minut

- Łącznie: 59 minut

59 minut nie najgorszej gry na 180 możliwych. W całokształt wpisują się rażąca nieskuteczność i „wielbłądy” w defensywie. Dwa pierwsze mecze Widzew przegrał na własne życzenie. Przegrał, bo nie wykorzystał stuprocentowych okazji i nie zagrał należycie w obronie. Strat nie doliczyliby się najlepsi matematycy. Uległ, ponieważ po zdobytym golu albo osiadał na laurach, a po straconym coraz bardziej zatracał jakość, nie walczył, nie miał pojęcia, co to konsekwencja i wyciąganie wniosków. Co z tego, że strzelił bramkę, wypracował parę okazji, jak nikt nie będzie o tym pamiętał? To wynik idzie w świat, to punkty decydują o miejscu w tabeli! Co z tego, że trochę się starałeś, jak i tak zawaliłeś?

Doprawdy trudno wytłumaczyć zachowania niektórych piłkarzy, którzy aż się prosili, by dostać baty za popełniane błędy:

Milos Dragojević – I co, że zaliczył parę interwencji, jak tak naprawdę częściej udowadnia jak bardzo ma dziurawe ręce? Nie komunikuje się z partnerami, nie potrafi złapać prostych uderzeń. A z Ruchem zaliczył hit hitów. Do rozpędzonego Macieja Jankowskiego wystartował jak rakieta, pokonał 30 metrów i niczym Sławomir Szmal wystawił ręce do góry zatrzymując lob. Efekt: czerwona kartka, do widzenia, rzut karny, Ruch 2 Widzew 0.

Dino Gavrić – Chorwat przez pół roku nie powąchał murawy, a w Widzewie rozwodzono się nad jego uniwersalnością. Nominalnie grał jako stoper, ale Phibel i Abbes są na razie nie do wygryzienia. W związku z tym pozostała gra na lewej flance. Już w sparingach Gavrić nie wypadał tam za dobrze. W lidze zagrał 45 minut ze Śląskiem, z Ruchem siedział już na ławce. Na inaugurację rundy wiosennej zaprezentował się mizernie. Śląsk cały czas, z dobrym skutkiem, przeprowadzał ataki jego stroną. Do akcji ofensywnej włączył się może raz. Z niecierpliwością czekam na powrót Kuby Bartkowskiego. Może nie jest jakoś ofensywnie usposobiony, ale defensor powinien być z niego solidny, tym bardziej że wreszcie ma z kim rywalizować.

Marcin Kaczmarek – Jesienią nie do ruszenia, teraz zapchajdziura (przynajmniej na razie).  Doświadczony pomocnik przegrał rywalizację z młodym Bartłomiejem Pawłowskim i chyba nie jest zadowolony. W jednym i drugim meczu był cieniem samego siebie. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, gdyż defensywa to nie jego powołanie. Nigdy mu tam nie szło. Z Ruchem nie zatrzymał strzału Macieja Jankowskiego, po którym padł pierwszy gol.

Mariusz Stępiński – Trener Mroczkowski mu zaufał i powierzył funkcję etatowego napastnika.  Póki co nowa rola przerasta 17-latka. Nieważne, że dochodzi do okazji, co jest przecież nienadzwyczajnym obowiązkiem napastnika. Ważne to, że marnuje okazję za okazją, podejmuje bardzo niedojrzałe decyzje (nie podaje do kolegów na czystych pozycjach), pragnie wejść z piłką do bramki.  Tak kariery nie zrobi. Ciągle ma mleko pod nosem. Ale dobrze! Niech zbiera chłopak doświadczenie. Jeszcze wyjdzie na ludzi.

Nad resztą póki co nie będę się pastwił. Ogólnie napiszę, że defensywie brakuje pewności, zdecydowanie trzeba ją bardziej poukładać i nauczyć, co znaczy asekuracja (Phibel i Abbes nie są w równej formie, Broź zapomina się czasem wrócić z ofensywy). Brakuje też współpracy między pomocą a pozostałymi formacjami. W ataku jawi się wielka nieskuteczność, a Stępiński jest najlepszym przykładem. Na pochwały paru zasługuje, ale z doświadczenia wiem, że nie można z tym przesadzać, a już na pewno nie w tym momencie.

Za mecz ze Śląskiem bura należy się trenerowi Mroczkowskiemu (na końcu go trochę pochwalimy).  Przy stanie 1:1 zdał sobie sprawę ze słabej formy rywala i postawił wszystko na jedną kartę. Zdecydował się osłabić tyły poprzez zdjęcie defensywnego pomocnika Krystiana Nowaka i wprowadzenie nominalnego napastnika Mariusza Rybickiego. Potem wpuścił jeszcze kolejnego napastnika – Mehdi Ben Dhifallaha. Efekt był taki, że odsłonięty Widzew pozwolił przeprowadzić kontrę na olbrzymim obszarze i Waldemar Sobota zadecydował o porażce. Zabrakło zawodnika, który mógłby w drugiej linii zniwelować ofensywne zapędy.

I jeszcze słowo o kwestii, której nie sposób pominąć. Od kilku dobrych tygodni ważą się losy sprowadzenia Denisa Kramara i Marcina Robaka. Obaj chcą grać w Widzewie, obaj rozmawiali już z klubem, obaj doszli do porozumienia w pewnych sprawach. Wydawało się, że do całkowitej finalizacji brakuje tylko parafek na kontraktach. Niestety na razie nic z tego, bo w klubie nie ma środków na pokrycie wynagrodzeń. To po prostu skandal! Przecież zarząd dobrze zna sytuację finansową klubu, dopiął budżet na trwający sezon ze świadomością bycia w stanie upadłości układowej. Oznacza to, że wszelkie wydatki powinny być wcześniej zaplanowane i przewidziane. Dlaczego zatem działacze podejmowali jakiekolwiek negocjacje, skoro wiedzieli, że w kasie nie ma pieniędzy na kolejne pensje? Bali się spojrzeć prawdzie w oczy i od razu przyznać: „Przepraszamy, nie stać nas”. Woleli pójść na prowadzące donikąd kunktatorstwo, które najprawdopodobniej zakończy się plamą na honorze Widzewa i opinią niepoważnego negocjatora.  Jak można tak długo dawać nadzieję i zwodzić zawodników? Oni lada dzień mogą pozostać na lodzie, bez klubu! Na znalezienie pracodawcy mają czas do końca kwietnia, a przecież sezon już wystartował! Nie lepiej było od razu odmówić? Poszkodowany w całej farsie jest też trener Radosław Mroczkowski, który z Kramarem i Robakiem wiązał wielkie plany. Nakarmiono go wielkimi obietnicami, pustymi jak sklep za PRL, a on im uwierzył i trochę się przejedzie. To rozsądny i pracowity szkoleniowiec, miał plan jak poukładać zespół. Gdyby wiedział, jak to się skończy, coś by wykombinował. Teraz wszystko może legnąć w gruzach. Cacek, Walczak, Młynarczyk, Gensieniec…

DANIEL KAWCZYŃSKI

Pin It