Skończyła się „Rodzina Borgiów”. Do nowych odcinków „Gry o Tron” i „Jak poznałem Waszą Matkę” pozostało jeszcze wiele dni. W sezonie ogórkowym, wśród piłkarskiej widowni, najchętniej odbierana była telenowela „Bale w Realu”. Na razie jednak emisję zawieszono. W jej miejsce puszcza się za to tasiemca pt. „Odejście Wayne’a Rooneya”.
***
Nie wiadomo, kiedy ujrzymy finał tej historii. Ani jaki będzie jej koniec. W przypadku Rooneya motyw ucieczki zza wysokich trybun Old Trafford to już recydywa. Pierwszy akt rozegrał się niespełna dwa lata temu. Wtedy nastąpił happy end. Anglik pozostał w czerwonej strefie Manchesterze. Poniekąd dzięki kibicom otwarcie manifestującym swoje zamiary wobec przejścia napastnika do City. Poniekąd dzięki twardej ręce Sir Alexa Fergusona. Czy takową David Moyes posiada? Nie wiadomo.
Teraz przyczyną jest ambicja. Podrażniona ambicja, spowodowana strąceniem Rooneya z piedestału snajpera nr 1 przez Robina Van Persiego. To również, ale bardziej niemożność pogodzenia się z utratą pozycji lidera. I ta tendencja będzie się chyba pogłębiać. Choć ciągle lepiej mieć Anglika za swojego sojusznika niż wroga – zdaje się, że to, co najlepsze, już pokazał. Czasem jeszcze genialnie poda. Zdarzy się cudownie uderzenie. Klasa. Niemniej, mimo świeżej metryki – napastnik liczy sobie bowiem ledwie 28 wiosen – biologicznie ma lat znacznie więcej. Przedwczesny start wielkiej kariery, liczne urazy, daleki od ascetycznego tryb życia. Te wszystkie małe kawałki dają niezbyt optymistyczną wizję. Wizję, sporządzoną na podstawie długich obserwacji Rooneya. Wynika z nich, że wychowanek Evertonu z sezonu na sezon będzie zdobywał już coraz mniej goli. Na pierwszy plan wysuną się asysty lub kluczowe podania. Zamiast starć z rosłymi obrońcami, czekać go będą katorżnicze prace w środku pola. Nic w tym dziwnego. Wszakże Dwight Yorke wspaniałą przygodę z futbolem kończył jako człowiek od czarnej roboty.
Tak naprawdę płacz po Rooneyu byłby zasadny po sezonie 2009/2010. Lat najlepszych w jego karierze. Nawet kontuzjowany, stanowił śmiertelne zagrożenie chociażby dla Bayernu Monachium. Gdyby nie wspomniany uraz i kłopoty z powrotem do formy, to może trzy lata temu piegowaty liverpoolczyk, miast drobnego Argentyńczyka, dzierżyłby złotą piłkę. Był jak buldog, którego Sir Alex Ferguson, z zawadiackim uśmiechem, spuszczał ze smyczy, by ten rozszarpywał defensywy kolejnych wrogów. Zabójca jednak w pewnym momencie uspokoił się. Przyszedł czas charta. Holenderskiego psa myśliwskiego. Może nie tak efektownego jak buldog, lecz skuteczniejszego. A wściekłe czworonogi nie lubią wylegiwać się w cieniu.
Tę podrażnioną ambicję stara się wykorzystać Jose Mourinho. Stary lis puszcza oko w kierunku Rooneya. Mami go wizją regularnej gry. Bycia liderem w tak ważnym przecież sezonie – poprzedzającym mundial w Brazylii. Prawdopodobnie ostatnich mistrzostwach świata 28-latka jako postać nr 1 kadry narodowej. Menedżer Chelsea ma zapewne jednak w nosie sukces bądź klęskę Synów Albionu. Wyrywając United Rooneya, zasiałby ferment w bądź co bądź aktualnym mistrzu Premier League. Unaoczniłby również słabość Davida Moyesa. Ferguson wiele lat potrafił temperować charakterek snajpera, natomiast Szkot poległby w przeciągu kilku miesięcy. Bo na cóż „The Blues” Wayne Rooney? Jest skuteczny Demba Ba. Jak pokazuje niwa reprezentacyjna, ciągle potencjał drzemi w Torresie. Wreszcie powracający z zesłania Romelu Lukaku oraz niemiecki zaciąg w postaci Andre Schurrlego. A więc piłkarzy rozwijających się, a nie schodzących powoli ze sceny. Wznoszących się, nie opadających. Mourinho, przekabacając Rooneya, wygrałby jednak nie tylko dobrego wciąż zawodnika.
Wygrałby przede wszystkim poprzez zniwelowanie potencjału i tak już kadłubkowego, bo pozbawionego dyrygenta, United. Jeden rywal mniej w drodze po koronę.
***
Najświeższe wieści są dobre dla kibiców „Czerwonych Diabłów”. Rooney wziął udział w treningu pierwszej drużyny, a jutrzejszy mecz ze Swansea rozpocznie prawdopodobnie na ławce. Już kilka godzin później Mourinho ponownie wspomniał o kolejnej ofercie za gracza z Old Trafford?
Przypadek?
To wszystko usunie się w cień. Już za kilkanaście godzin bowiem startuje królowa piłkarskich lig. Rozgrywki ojczyzny futbolu. Dwa słowa – Premier League. Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy!
TOMASZ GADAJ