Przez Ekstraklasę przewinęła się znakomita gromada piłkarzy, bądź, jak wspomniał Wojciech Pawłowski w jednym z wywiadów dla naszego portalu , kandydatów na nich. Innymi słowy – przebierańców. Każdego roku do Polski sortem wieziona jest niezliczona liczba obcokrajowców, z czego tylko niewielu utrzymuje solidny poziom, a takie perełki jak Dani Quintana czy Miroslav Radović zdarzają się niezwykle rzadko. Trafiają się jednak również tacy, którzy zwyczajnie nas zachwycają. Tak po prostu. Potrafią nieźle grać w piłkę, jednak kupują nas głównie swoją osobowością. Do tego grona z pewnością należy bohater naszego dzisiejszego artykułu.
Joel Tshibamba, bo o nim mowa, papiery na wielkie granie miał od dziecka. Chyba że wzorem swoich afrykańskich kolegów je sfałszował. Nie wnikamy, chociaż kombinowanie z paszportami jest dosyć popularną formą szybszego dojrzewania na czarnym lądzie. Sam zainteresowany pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga, a dokładniej Kinszasy, lecz tak naprawdę urodził się w… Zairze. Tak bowiem nazywała się DRK pod dowództwem Mobutu Sese Seko. Nazwa ta obowiązywała przez blisko 26 lat. Pomieszanie z poplątaniem.
Szybko zdecydował się na wyjazd. Podobnie jak Grzegorz Sandomierski , lecz polski bramkarz rozegrał przynajmniej kilka ważnych spotkań w swoim kraju, zanim rozpoczął podbój Europy. Tshibamba wyjechał w ciemno do Holandii, gdzie właściwie rozpoczął swoją piłkarską karierę. Początkowo występował w drużynach juniorskich NEC Nijmegen, a gdy stał się pełnoletni, przeniesiony został do pierwszego zespołu. W debiutanckim sezonie rozegrał 9 meczów i zdobył 3 bramki. W Polsce, w dodatku mając w pamięci wiek Joela, który niewątpliwie był jego zaletą, z miejsca zostałby uznany za gwiazdę. Takie standardy nie obowiązują jednak w kraju tulipanów. Wypożyczenie do FC Oss (5 goli w 14 występach) i transfer do Arki Gdynia – z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu spraw. ( TUTAJ czytaj wywiad z Grzegorzem Sandomierskim).
Pomorski klub uznany został królem zimowego polowania. Joel Tshibamba rozwiązał umowę z Nijmegen, w którym nie miał szans na regularną grę i trafił do Polski. Kraju słynącego z niezwykłych osobowości: Mikołaja Kopernika, Marii Skłodowskiej Curie oraz Piotra Świerczewskiego posiadającego obfite kontakty.
W Arce z pewnością nie zawiódł. Nie narzekał na aklimatyzację, dzięki czemu w ciągu 12 spotkań zanotował 5 trafień. Zrobił na tyle dobre wrażenie, że zainteresował się nim Lech Poznań, do którego finalnie przeszedł po półrocznym pobycie w Gdyni. Poznaniacy walczyli o niego wraz z warszawskimi drużynami – Polonią oraz Legią. Działacze „Kolejorza” na gwałt potrzebowali napastnika, kiedy to z drużyny odszedł Robert Lewandowski. Swoją drogą, nie wieszczono mu wtedy wielkiej kariery…
W tym samym czasie do poznańskiej ekipy dołączył również Artur Wichniarek . Kongijczyk wraz z byłym napastnikiem Arminii Bielefeld miał stworzyć duet napastników siejący spustoszenie wśród ligowych bramkarzy. Właśnie, miał. Plany te brutalnie zweryfikowała rzeczywistość, kiedy Tshibamba podczas rocznego pobytu w Lechu – a podpisał czteroletni kontrakt – zdobył zaledwie jedną bramkę. Nie mówiło się już o wielkim talencie, a raczej o nieudolnej polityce transferowej „Kolejorza” oraz przygodach pozaboiskowych Joela. Nie wszystkie kończyły się szczęśliwie, wszak uczestniczył on – w roli poszkodowanego – w wypadku drogowym, kiedy to kierowca Tira zajechał mu drogę. Jego auto zostało zgniecione niczym kartka papieru przez impulsowego pisarza, a on sam wyszedł z tej kolizji niemalże bez szwanku. Jednym obrażeniem okazał się złamany nos. ( CZYTAJ TUTAJ szokujący wpis eksperta – mistrzem będzie Lech!)
Przygoda Kongijczyka z Polską nie trwała długo. W styczniu 2011 roku napastnik został wypożyczony do greckiej Larisy. Zaledwie kilkanaście dni wystarczyło mu, aby zdobyć swoją pierwszą bramkę w nowym klubie – uczynił to w wygranym 2:1 meczu z Iraklisem Saloniki. Następnie podpisał ze swoim nowym klubem czteroletni kontrakt, by – podobnie jak w przypadku Lecha – nie wypełnić go. Chociaż w tym wypadku sam zainteresowany w żadnym stopniu nie zawinił, wręcz zachwycał formą. W ciągu pierwszych dziewięciu spotkań zanotował siedem trafień, jednak Grecy zdecydowali się go najpierw wypożyczyć do Krylji Sowietow, by następnie rozwiązać z nim kontrakt z powodu problemów finansowych klubu. Wcześniej, chcąc podreperować swój budżet, ukarali Tshibambę grzywną w wysokości 12 tysięcy euro z powodu… zniknięcia z klubu na 10 dni. Odszedł bez słowa, niczym ludzie w zadżumionym mieście. ( TUTAJ czytaj o wielkich upadkach piłkarskich polskich piłkarzy – mieli być gwiazdami, a skończyli na dnie).
Ostatnio o Joelu zrobiło się cicho. Spowodowane jest to w głównej mierze faktem gry dla beniaminka duńskiej ekstraklasy, FC Vestsjaelland. Przy całym szacunku dla nich – niezbyt rozpoznawalnego klubu. Po drodze zaliczył również Henan Jianye, chiński klub, gdzie swego czasu występował Emmanuel Olisadebe. Może warto zatem dać mu drugą szansę w Ekstraklasie? Joel Tshibamba ciągle będący w sile wieku z pewnością okazałby się wzmocnieniem przynajmniej dla kilku zespołów grupy spadkowej.
Chcielibyście ponownie obejrzeć Tshibambę na polskich boiskach?
ŁUKASZ KLINKOSZ
fot. Łukasz Laskowski/ PRESSFOCUS