Cyfra 7 w numerologii cechuje się bogatą symboliką. Zazwyczaj kryje się za nią wielka, zaszczytna rola. Siódemka jest utożsamiana z pełnią, doskonałością i szczęściem. Jest w niej coś magicznego, co przeczy racjonalnemu podejściu do matematyki.
ZOBACZ KOSMICZNEGO GOLA ZLATANA
Widać też, że fascynacja tą cyfrą i przypisanie jej wspaniałości i doniosłości ma często miejsce w futbolu. Niepisanym prawem potencjalnie kluczowy zawodnik przychodzący do drużyny pragnie koszulki najczęściej z dziesiątką czy omawianą siódemką. Z jednym z najlepszych napastników, jakich było mi dane oglądać, było nieco na opak. Raul Gonzalez otrzymał numer 7 jako młodzik i gołowąs, a na sukces i status najpierw kluczowego gracza, a później legendy dopiero zaczynał konsekwentnie pracować.
Pierwsze kroki na ścieżce kariery Raul kierował w stronę malutkiego klubiku z przedmieść Madrytu – San Cristobal, a później rywala Realu Madryt – Atletico. W drużynach juniorskich osiągał imponujące wyniki. Nic jednak z kariery młodego napastnika w Atletico nie wyszło, bo ówczesny prezes Rojiblancos w ramach cięć budżetowych zredukował system szkolenia i zlikwidował szkółkę, w której grał Raul. Rad nierad młodzieniec odszedł do młodzieżowej drużyny Realu, a dzięki rewelacyjnym występom szybko został włączony do pierwszej drużyny.
Raul zadebiutował w Realu Madryt w wieku 17 lat w meczu z Realem Saragossa 29 października 1994 roku. Tydzień później zdobył pierwszą bramkę na Santiago Bernabeu przeciwko – o ironio! – Atletico. Siedemnastoletni napastnik zaczął stopniowo podbijać serca fanów, którzy widzieli w nim nowego Emilio Butragueno. Ten znajdował się już u schyłku swojej kariery, a namaszczony przez niego Raul biegał po boisku z jego numerem, wywiązując się z powierzonych mu zadań znakomicie. Wkrótce Raul stał się pełnoprawnym graczem pierwszej drużyny. Charakterystyczna dla hiszpańskiego napastnika umiejętność odnalezienia się w polu karnym, spryt i skuteczność bezwzględnego egzekutora przynosiły obfite bramkowe plony.
Kolejne sezony przynosiły kolejne sukcesy. Real Madryt w ciągu 15 lat pobytu El Siete (siódemki) w Madrycie zdobył sześć mistrzostw, cztery zwycięstwa w Superpucharze Hiszpanii, trzy triumfy w Lidze Mistrzów, Superpuchar Europy i dwa Puchary Interkontynentalne. Dwukrotnie był królem strzelców ligi. Dodajmy do tego jego rekordy: lider w klasyfikacji najlepszych strzelców Ligi Mistrzów i klubowych rozgrywek europejskich w ogóle; najwięcej występów w historii Realu Madryt, najwięcej bramek w barwach Realu… To jednak tylko garść suchych statystyk, które mogą powiedzieć tylko część prawdy o Raulu.
Ta druga część to osobowość Raula i tzw. senorio . El Siete od zawsze sprawiał wrażenie zwykłego, skromnego chłopaka z własnymi marzeniami. Sam we własnych pamiętnikach wspominał, że nie wierzy w otaczającą go rzeczywistość. Bał się choćby odezwać do Emilio Butragueno, który darzył go braterską serdecznością i szacunkiem. Koniec końców nastolatek wygryzł Sępa z wyjściowej jedenastki i na dobre przejął po nim strzeleckie rzemiosło. Z zachowaniem Raula ściśle wiąże się pojęcie senorio. To wybrany przez społeczność piłkarzy Realu Madryt kodeks zasad moralnych i etycznych, którymi piłkarz powinien się kierować nie tylko na boisku, ale również w codziennym życiu. Te cechy to pokora, sprawiedliwość, pracowitość, odwaga, wierność czy serdeczność. Na senorio wzorowali się m.in Juanito czy właśnie Butragueno, który w mediach sprawiał wrażenie osoby ciepłej i serdecznej; podobnie było z Raulem, którego sympatią darzyli nawet najbardziej fanatyczni fani Barcelony. Nigdy nie można było mu zarzucić gwiazdorzenia, symulowania czy chamskiej gry. Był swoistym dżentelmenem hiszpańskiej piłki, a podczas Gran Derbi wraz z Carlesem Puyolem stali na straży ostrej, choć zawsze sprawiedliwej, równej walki pomiędzy oboma zespołami.
Po przyjściu do Realu Cristiano Ronaldo rola Raula stała się w zespole tylko drugoplanowa. Przyszedł ktoś, o kim mówiono w kontekście następcy legendarnej siódemki. Napastnik grał coraz rzadziej, ze strzeleckich obowiązków wyręczał go portugalski crack. Kiedy w następnym roku przyszedł Jose Mourinho, Hiszpan zdecydował się odejść do Niemiec w imię regularnych występów. W Schalke stał się ponownie czołowym zawodnikiem ekipy, nastąpiło odrodzenie najlepszego Raula, jakiego pamiętaliśmy. Z piłkarzem – w niemałym wzruszeniu – pożegnało się całe madridismo, a sam napastnik poprzysiągł sobie wspierać Real i być blisko madryckiej ekipy. Po wygaśnięciu kontraktu z Schalke Siódemka na ostatnie lata kariery obrał kurs na Katar, gdzie pomaga w popularyzacji futbolu za sprawą swojego wizerunku. W sierpniu bieżącego roku rozegrany został nawet sparing z Al-Sadd – drużyną, której barw broni teraz El Siete.
Czy ma jakieś znaczenie fakt, że kiedyś we wszystkich klasyfikacjach, w których Hiszpan wiedzie prym, ktoś na pewno go wyprzedzi? Nie. Raul zostawił po sobie coś więcej, niż statystyki, sukcesy czy setki strzelonych bramek. Jest wizytówką i symbolem Realu, pomnikiem senorio , kwintesencją tego, czego dzisiejszym zawodnikom (nawet tym najpopularniejszym i najlepszym) często brakuje – skromności, pokory, wyhamowania, uczciwości czy poświęcenia dla ukochanych barw. Wspaniałości tego piłkarza – mówię z pełną świadomością patosu – nie uhonoruje wystarczająco żaden mecz pożegnalny, żadne kwiaty czy słowo ‚ dziękuję ‚. Real Madryt nie pożegnał godnie Raula, ponieważ nie istnieje żadna godna forma jego pożegnania.
Trzeba być wielkim piłkarzem, by móc podpisać się numerem bez konieczności przedstawiania się.
MARIUSZ JAROŃ
fot.: fanpop.com