Nie ma drugiej takiej drużyny na świecie. W 2013 roku Bayern Monachium wygrywa wszystko. W Bundeslidze, w Pucharze Niemiec i w Lidze Mistrzów. To bez znaczenia, czy przychodzi mu zmierzyć się w Londynie z Arsenalem, czy też ugościć u siebie słabiutkie Greuther Fuerth. Za pewnik można przyjąć, że podopieczni Juppa Heynckesa zakończą bój swoim triumfem. Jeżeli więc ktoś z czytających planuje w najbliższym czasie wizytę w STS-ie, to podpowiadamy: szukajcie meczu z udziałem Bayernu i bez wahania stawiajcie na jego zwycięstwo. Bez „podpórki”.
Bayern Monachium to na dzień dzisiejszy drużyna tak potężna, że po wyjazdowej wygranej 1-0 z Hoffenheim wypada napisać, że był to jeden z najsłabszych meczów monachijczyków w ostatnim czasie. Niby wygrana, niby jedenasta na wyjeździe w tym sezonie ligowym, niby kolejny mecz bez straty gola, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że przyszli mistrzowie Niemiec chcieli pokonać Hoffenheim najmniejszym nakładem sił.
O Bayernie nie ma sensu pisać zbyt wiele, bo nie jest kwestią czy zdobędzie tytuł, tylko kiedy to się stanie. Jeżeli passa zostanie podtrzymana i zespół z Monachium nadal będzie wygrywał wszystkie mecze, to może zostać ukoronowany jeszcze miesiąc przed zakończeniem rozgrywek, bez względu na wyniki drugiego Dortmundu. Natomiast sam mecz pomiędzy Bayernem a Borussią zapowiada się podobnie jak ostatnie Gran Derbi – niby starcie gigantów, ale raczej o pietruszkę. 4 maja już na pewno będzie po wszystkim, a to wówczas dojdzie do meczu na szczycie Bundesligi.
Zastanawiająca jest za to postawa Hoffenheim. „Wieśniacy”, po pięciu latach spędzonych w Bundeslidze, sami proszą się o degradację. Wiosną, podczas której mieli rozpocząć marsz w górę tabeli, zapracowali na miano najgorszej drużyny rundy rewanżowej. Co więcej, przyzwoicie punktuje ich główny rywal w walce o utrzymanie – Augsburg, który zresztą okazał się lepszy w bezpośrednim starciu. Przewaga nad Hoffenheim wynosi już 5 punktów.
Co musi sobie myśleć Eugen Polanski? Przeprowadził się do Sinsheim z Moguncji, mając w zamiarze regularną grę i większe zarobki. Tymczasem Mainz punktuje cały czas solidnie, a Hoffe kroczy ku drugiej lidze. W najgorszych koszmarach nie mógł spodziewać się takiego obrotu spraw.
A może to sprawka Franciszka Smudy? Trener, który jeszcze niedawno kojarzył się z cudami, dziś może być obwiniany za rzucanie klątw. Wszyscy „importowani” przez byłego selekcjonera kadry narodowej, przeżywają bowiem trudne chwile. Boenisch szukał klubu miesiącami, a jak już na chwilę się obudził, tak teraz stracił miejsce w składzie Bayeru. O Matuszczyku nie ma co wspominać, bo on na dobre wrósł w poziom drugiej Bundesligi. Niebawem jego los może podzielić właśnie Polanski. I tylko szkoda, że panowie Eugen i Franciszek nie spotkają się na szczeblu 2. Bundesligi. Nie spotkają, bo Smudy nawet na tym poziomie już wtedy nie będzie – jego Regensburg zmierza jeszcze niżej. W Niemczech były selekcjoner reprezentacji Polski raczej nie doczeka się przyśpiewki „Smuda Franz, er macht den Glanz”.
MICHAŁ MITRUT