Broken Hart – jak szwedzki żart stał się rzeczywistością

Jednego możemy zazdrościć Anglikom, nie licząc Premier League. Języka. A właściwie – jego plastyczności. Żaden dialekt tak doskonale nie nadaje się się do gierek słownych. Żaden nie ma tak chwytliwych idiomów, zabawnych przeinaczeń. Gdy rodziło się „Royal Baby”, The Sun zmieniło chwilo nazwę na „The Son”. Nie gorsze przekształcenia są związane tematyką piłkarską.

W 12 miesięcy z Lwa Jaszyna do Marcina Cabaja. Tak najkrócej można opisać przypadek Joe Harta.

A jeszcze rok temu było inaczej. Wyspiarskie media radowały się. Wreszcie, po 20 latach bramkarskiego marazmu, Ojczyzna Futbolu wychowała golkipera najwyższej klasy. Najlepszego specjalistę od łapania piłki w Premier League, posady – nie tylko tej zresztą – zdominowanej przez Polaków, Hiszpanów, Holendrów i Czecha Cecha. Nawet amerykańska kolonia jakościowo przewyższała tubylczy zaciąg. Aż przyszedł on. Po bezbarwnym Robinsonie, ciapowatym Greenie, przestarzałym Jamesie, Joe Hart jawił się jako kozak. Pozytywny, utalentowany, pewny siebie świr. Badass. Anglik miał ogromną zasługę w pierwszym od 44 lat mistrzostwie dla Manchesteru City, również w kadrze narodowej zachowując odpowiedni poziom. Dlatego to on był jednym z głównych celów słownych przepychanek skandynawskich mediów. Przed meczem Anglii ze Szwecją, podczas Euro 2012, tamtejsze gazety prześcigały się w propozycjach tytułów na dzień po batalii w grupie D .

„Sportbladet” na przykład wieszczyło czterobramowy triumf Ibry i spółki. Przygotowano następującą czołówkę: Broken Hart . Genialne w swej prostocie. Można by rzec – uderzające w serce.

Ale Hart nie złamał się. Jeszcze nie wtedy, Anglicy ograli Szwedów, odpadając dopiero po karnych z Włochami. Gdyby nie bramkarz, zapewne mecz skończyłby się po 90 minutach. Obserwowałem go wówczas i myślałem: w końcu Angole mają porządnego golkipera. Ostatnia newralgiczna pozycja zapełniona. W głowie tworzyłem już obraz Wayne’a Rooneya wnoszącego Puchar Świata. Realnie kibicowałem Wyspiarzom w gdańskiej strefie kibica. Akurat strasznie lało, więc wyjątkowo pod namiotem. Tym najbardziej obleganym, z piwem rzecz jasna, między wszelakimi kibicami z całego kontynentu. Jako jeden z niewielu dopingowałem Synów Albionu. Podwładnych Elżbiety II było raptem kilku. Dominowali szaleni, rudzi, bezzębni, życzący Brytolom wszystkiego najgorszego Irlandczycy i Włosi obstawieni armią poklaskujących wokół zakochanymi w nich Polkami, liczącym na gorący romans z ciemnookimi przybyszami z południa. Mając tak liche poparcie, Anglicy nie mogli triumfować. Hart jednak wygrał. Wygrał miejsce w bramce, wlewając jednocześnie milionom swoich rodakom nadzieje na stabilizację między słupkami kadry.

Niestety, od Jaszyna do Cabaja jeden krok.

A właściwie kroków dziewięć. Dziewięć aktów tragedii rodaka Szekspira. Dziewięć błędów skrupulatnie wyliczonych przez Daily Mail, The Sun, The Guardian. I innych. Bezlitosna ścieżka zdrowia Joe Harta. Southampton, West Ham, Szkocja, Cardiff, Aston Villa, Bayern Monachium, Chelsea. Siedem meczów. Dwa więcej błędów. O co najmniej jeden za dużo. Nawet dla tak spokojnego człowieka jak Manuel Pellegrini.

Postawiony pod ścianą Chilijczyknie miał wyboru – posadził ulubieńca na ławce. Costel Pantilimon, po ponad 24 miesiącach laby, otrzymał szansę debiutu w Premier League. 7:0 z Norwich każe przypuszczać, że Rumun prędko bramki nie opuści. Menedżerowi City pozostaje ewentualnie wariant madrycki – Hart mógłby, na wzór Casillasa, grywać w pucharach. To jednak za mało, by optymalnie przygotować się do mistrzostw świata w Brazylii.

Anglikom ponownie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Łatwo przyzwyczaić się do dobrego, gorzej z przystosowaniem do nowej rzeczywistości. Rozpieszczeni niegdyś równą forma Harta Synowie Albionu znów zdali sobie sprawę z bramkarskiej mizerii. Mundial za pasem, a następców będącego w słabej formie 26-latka brak. Na Wyspach szkolenie bramkarzy kuleje niemal tak bardzo jak poziom ich drużyn juniorskich. O tym opowiadał jeszcze w 2005 roku na łamach swojej biografii Jerzy Dudek, któremu słabość brytyjskich golkiperów unaocznił Rafael Benitez. Szło to mniej więcej tak (cytat z pamięci):

Kto broni w Hiszpanii? Sami Hiszpani. W Niemczech? Niemal wyłącznie Niemcy. A w Anglii? Może w co drugim zespole. To nie przypadek.

„W co drugim zespole ”. To było osiem długich lat temu. Dziś wielu Anglików marzy, by ich rodak regularnie bronił w choć co trzecim. Bo kto ewentualnie mógłby zastąpić w kadrze Joe Harta?

Grający trzy poważne mecze w roku Frasier Forster z Celtiku?

Wpuszczający średnio dwie bramki na mecz John Ruddy ?

Skompromitowany, występujący na zapleczu Premier League Robert Green ?

Wielkie nadzieje wiązana z Jackiem Butlandem, domniemanym złotym chłopcem, sensacyjnie powołanym na Euro 2012, później pierwszego bramkarza Wielkiej Brytanii podczas igrzysk w Londynie.

Hart, Butland – obsada bramki, zadawałoby się, na lata. Pewność zmieniła się jednak w iluzję, wizje świetności w fatamorganę. Butland przepadł, nie mogąc wygrać rywalizacji z Asmirem Begoviciem. Obecnie jest na zesłaniu w Barnsley., jednej z gorszych drużyn Championship.

A Hart, jak to z sercem czasem bywa – został złamany. Na jak długo?

TOMASZ GADAJ

Pin It