Bośnia i Hercegowina – wojenni wygnańcy o krok od mundialu

Podczas gdy my – przedstawiciele blisko 40-milionowego narodu – marzymy o przedłużeniu złudnych nadziei na udział w przyszłorocznym mundialu, oni – wywodzący się z dziesięciokrotnie mniej licznej nacji – powoli szykują się do bukowania biletów lotniczych na drugą stronę Atlantyku. Ich boiskowa postawa jest namacalnym dowodem na to, że w futbolu nastąpiła diametralna zmiana miejsc i ci, którzy dotychczas robili za kelnerów, rozsiadają się wygodnie przy stole, za to dotychczas obsługiwani muszą zakasać rękawy i pobiegać z tacą w dłoniach. Panie i Panowie, możemy być świadkami epokowego wydarzenia – reprezentacja Bośni i Hercegowiny po raz pierwszy w dziejach ma realne szanse na awans do piłkarskich mistrzostw świata.

Dziewiętnaście punktów w ośmiu meczach, 25 bramek zdobytych i ledwie pięć straconych. Tylko cztery reprezentacje mogą się pochwalić większą liczbą oczek od Bośniaków, a jedynie Niemcy zdołali nastrzelać więcej goli. Jeszcze dziesięć lat temu taki wynik byłby dla „Žuto Plavich” równie nieosiągalny jak Mila Kunis dla piekarza z Wągrowca, tymczasem teraz wyłącznie kataklizm może ich pozbawić wyjazdu do Brazylii. Podopieczni Safeta Susica mają przed sobą dwa łatwe mecze z Liechtensteinem i Litwą, a druga w tabeli Grecja poza uporaniem się z tymi pierwszymi (czytaj wyjściem na boisko i wyczłapaniem zwycięstwa), musi ograć mimo wszystko nieobliczalną Słowację. Zresztą nawet gdyby i jedni, i drudzy ugrali po sześć punktów, i tak bezpośrednią kwalifikacje uzyskałby Edin Dzeko z kolegami, ponieważ w porównaniu z Grekami mają lepszy bilans bramkowy, który decyduje o kolejności miejsc w przypadku równej liczby punktów.

W zasadzie wypadałoby wspomnieć o w zasadzie pewnych barażach, jednak zapewne każdy mieszkaniec krainy nad Sawą i Neretwą wzdryga się na dźwięk tego słowa niczym Pawlak na widok Kargula, i wielu wolałoby odpuścić sobie play-offy nawet kosztem pozostania w domu, zamiast znowu żegnać się z imprezą już w przedpokoju. „Žuto Plavi” ostatnie dwie fazy kwalifikacyjne – odpowiednio do mundialu w RPA i polsko-ukraińskiego Euro – kończyli barażami i oba dwumecze zgodnie przerżnęły. Co prawda los ich nie oszczędzał, bo dwa razy przeszkodą nie do pokonania okazywała się Portugalia, jednak bólu zawiedzionych kibiców to raczej nie zmniejszyło.

Szczególnie drugie spotkanie przypominało zderzenie roweru górskiego z odpicowanym Hummerem. W Lizbonie CR7 i spółka sprali Bośniaków 6:2, brutalnie pokazując im miejsce w szeregu.

Na szczęście w Sarajewie zachowano spokój i pozwolono Susiciowi kontynuować misję przejętą od legendarnego Ciro Blażevicia, dzięki czemu teraz można chłodzić szampany. Trzeba dodać – niełatwą misję…

Nie chodzi tutaj o trudności z doborem składu, bo akurat obecnie „Žuto Plavi” są mocni kadrowo jak nigdy, lecz o różnice etniczno-religijne. W Bośni żyją głównie trzy narody – Bośniacy, Serbowie i Chorwaci, które – delikatnie mówiąc – za sobą nie przepadają, czego jaskrawe przykłady mieliśmy podczas wojny domowej w dawnej Jugosławii. Oczywiście multinarodowość znajduje odzwierciedlenie zarówno na trybunach, jak i w reprezentacyjnej szatni, więc o zwarcia nie było trudno.

Wszystko do kupy poskładał wspomniany Blażević, który po zakończeniu współpracy z zespołem BiH wspominał: – Moim największym sukcesem było, kiedy fani skandowali „Nemanja” na cześć naszego bramkarza Supicia.

Wbrew pozorom to nie byle jakie wydarzenie, ponieważ Nemanja Supić to bośniacki Serb, co oznacza, że jego wyznaniem jest prawosławie, a mecz rozgrywano w zdominowanej przez muzułmanów Zenicie. Po raz kolejny okazało się, że futbol nie tylko dzieli, ale i łączy – fantastyczna postawa golkipera w potyczce z Turcją chociaż na moment pozwoliła zapomnieć o różnicach rozrywających Bałkany od środka.

Początkowo odrzuciłem ofertę federacji bośniackiej,  ponieważ poczułem się obrażony. Zaproponowali mi dokładnie taką samą pensję jak Kodro, podczas gdy ja zdobyłem tyle tytułów, ile on ma lat na karku. Dopiero później wytłumaczono mi, że moja misja nie ogranicza się tylko do piłki, ale ma też związek z polityką i to był główny powód, dla którego podjąłem się tego zadania.

Ciro Blażević

- Blażević skonsolidował nas jako drużynę. Teraz nie ma znaczenia, czy jesteś muzułmaninem czy prawosławnym, Serbem czy Chorwatem – to słowa Edina Dzeko. Gwiazda Man City z pewnością wie, co mówi, ponieważ w kadrze świetnie współpracuje ze Zvjezdanem Misimoviciem, wespół z którym wcześniej doprowadził Wolfsburg do mistrzostwa Niemiec. Żeby było jasne – Dzeko to muzułmanin, Misimović serbski prawosławny. Można? Można.

Czas poświęcić kilka słów personaliom. Skład, który ma do dyspozycji Susić musi imponować – Begović ze Stoke, Dzeko z Man City, Ibisević ze Stuttgartu, Pjanić z Romy, Lulić z Lazio, Spahić z Bayeru Leverkusen, Salihović z Hoffenheim czy Medunjanin z Gaziantepsporu. Pierwszorzędna kapela, co zresztą widać po wynikach.

Jak to się stało, że Bośniacy mogli, a na ten przykład my nie za bardzo? Otóż odpowiedź jest prosta – oni sami nie szkolili swoich talentów. Z podstawowego składu, który wyszedł w ostatnim meczu ze Słowacją, ledwie trzech zawodników rozpoczynało kariery rodzimych klubach, a spośród nich tylko Dzeko zaliczył debiut w bośniackiej ekstraklasie. Reszta pobierała futbolowe szlify tam, gdzie akurat wylądowali ich uciekający przed wojną domową rodzice.

W ten sposób Mujdžę prosto kopać nauczyli Niemcy, Lulicia Szwajcarzy, a Pjanicia Francuzi. Teraz ten wygnany z kraju przez karabiny kogel-mogel ma szansę uszczęśliwić naród, który wciąż dochodzi do siebie po przemianach lat 90-tych. Wystarczy wygrać dwa mecze w przeciągu kilku dni i awans do brazylijskiego mundialu stanie się faktem.

MATEUSZ JANIAK

Pin It