Borussia Dortmund nigdy nie była polska

Mieliście kiedyś wrażenie, że w Waszej codziennej przestrzeni pojawia się czegoś zdecydowanie za dużo? Tak dużo, że zaczyna Was to irytować. Jak co rano, przeglądając najważniejsze informacje z kraju i ze świata, zawsze natykałem na frazy „Lewandowski” i „Borussia”. Na początku, owszem, uczucie miłe. Jednak wraz z rozwojem Borussii Dortmund z Polakami w składzie, to wszystko zaczęło męczyć. Każde natknięcie się na wiadomość o BVB powodowało podobną irytację do tej, kiedy cały czas wydzwania telefon.. .

HDP-RGOL-640x120

Szokujące jest to, jak szybko Borussii Dortmund przypięto łatkę „polskiego” klubu. Śmiemy twierdzić, że wśród widzów piłki nożnej w Polsce niemiecki klub zdetronizował nawet Barcelonę i Real Madryt w ilości sympatyków. Wbrew obiegowej opinii Borussia nigdy nie była bliska naszemu krajowi. Na idealnym wizerunku żółto-czarnych na przestrzeni lat pojawiło się wiele rys, które wręcz sugerują, że chyba już bardziej „polski” był Bayern Monachium, choć to przecież „nasz” największy rywal. W kibicowaniu zagranicznemu klubowi nie widzimy nic złego, absolutnie. Rozumiemy też mechanizmy działające w świadomości obserwatora piłki nożnej. Borussia Dortmund to, przynajmniej do tej pory, widowiskowo grający klub, który posiada piękny, wielki stadion. W dodatku ma w składzie Polaków, a my przecież tak bardzo potrzebujemy sukcesu. Do tego klub ma fajne żółto-czarne koszulki. Drużyna  wbiła się w świadomość ludzi, i tak zastanawiamy się, czy wielkie zainteresowanie mediów to wyczucie koniunktury i liczenie na dużą klikalność, czy rzeczywiste traktowanie BVB jako klubu, który jest najbardziej „polski” z tych zagranicznych.

CZYTAJ TAKŻE: Borussia Dortmund. Wybryk natury czy nowa potęga?

Po każdym słabszym meczu pojawia się lament – po spotkaniu z Augsburgiem widać to idealnie. Po znakomitym meczu ego w Polsce rośnie do niebotycznych rozmiarów. Wystarczy, że Lewandowski strzeli gola z karnego – naprawdę wystarczy.

Zakochanie w Borussii Dortmund jest bardzo widoczne wśród polskich dziennikarzy. Do historii polskiej korespondencji sportowej przejdzie relacja meczu rewanżowego Ligi Mistrzów pomiędzy BVB a Malagą, kiedy rozgorączkowany Sergiusz Ryczel krzyczał do mikrofonu, że to MY musimy strzelić gola. Abstrahujmy już od tego, że Malaga ma w Polsce kibiców w bardzo śladowej ilości, jeśli w ogóle ma, jednak w tym fachu są pewne zasady. W meczach komentator ma być bezstronny i komentować mecz w sposób neutralny, chyba że to reprezentacja Polski lub polski zespół w europejskich pucharach. To, że w Dortmundzie gra trzech Polaków nie jest żadnym argumentem przemawiającym za polskością tegoż zespołu.

Borussia Dortmund nigdy nie była polska, Legia Warszawa nigdy nie była serbska, a Olimpia Elbląg rosyjska. Przydzielanie klubom obcych narodowości to jawny przejaw nieznajomości realiów klubowej piłki w Europie.

Ogromny cios w Roberta Lewandowskiego i wszystkich polskich piłkarzy wymierzył Hans Joachim Watzke, mówiąc, że Polak nie może zarabiać najwięcej w Borussii Dortmund. Te słowa pokazały, że inwektywy wobec Polaków są wciąż aktualne. Wyobrażacie sobie sytuację, w której działacz Manchesteru City mówi podobne słowa w kontekście swojego piłkarza z Czarnogóry albo z Bośni? W Borussii Dortmund zawsze były podziały ze względu na narodowości.

Kilka razy spotykałem się z władzami klubu w sprawie mojego nowego kontraktu. Początkowo rozmowy nie były łatwe. To miało na mnie wpływ, bo nie byłem doceniany tak, jakbym sobie to wyobrażał (…) Usłyszałem coś takiego, że Polak nie może zarabiać najwięcej w Dortmundzie. Powinniśmy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami i nie możemy czuć się gorsi na Zachodzie.

Robert Lewandowski w Cafe Futbol

W 2010 roku Robert Lewandowski startował w klubie z poziomu „zero”. Przyszedł ze słabej ligi, a kibice woleli swojego ulubieńca – Lucasa Barriosa. W mediach Polak przedstawiany był jako człowiek niezdarny. „Lewandoofski” od słowa „doof”, co z niemieckiego oznacza „ograniczony”. Barrios myślał, że przybył kolejny frajer do usadzenia na ławie. Czas pokazał, jak bardzo Paragwajczyk się mylił. Nieprzyjemności w Dortmundzie spotkały też Kubę Błaszczykowskiego, kiedy przechodził do Bundesligi z Wisły Kraków. Mladen Petrić nie chciał mieszkać z nim w pokoju z obawy o swój portfel. Kuba poskarżył się władzom, ale te z początku w całej sprawie zachowały bierność.

CZYTAJ TAKŻE: Borussia Dortmund w kryzysie!

Wbrew temu co przedstawiają polskie media, Polak nigdy nie był ważny dla tego klubu. To była zwykła umowa – „wy mi płacicie, ja gram i strzelam bramki”. Po ogłoszeniu transferu „Lewego” do Bayernu nie obyło się bez głosów oburzenia wiernych fanów BVB (to ci, którzy na Facebooku uparcie wypisują „BVB <3″). Robert Lewandowski swoją decyzją zamanifestował swoją wartość w imieniu wszystkich polskich piłkarzy. Tym bardziej dziwimy się Polakom, którzy w internecie wypisują słowa „traitor” albo „verräter” – komiczne, sami przyznacie. Ci ludzie chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że to sytuacja bez precedensu – Polak pokazał klubowi, że nie jest jego niewolnikiem, zawsze było na odwrót.

Sprawa jest o tyle poważna, że biedny, sfrustrowany polski kibic postanawia szukać azylu i odrobiny polskości w zagranicznym klubie. W obliczu braku awansu do Ligi Mistrzów od przeszło 18 lat – to zrozumiałe. Tak samo w kontekście corocznej wtopy polskich klubów na arenie międzynarodowej. Teraz trzeba pomyśleć, jak tutaj zmienić front na „polski” Bayern… Od lipca w połowie tak „polski” jak Borussia Dortmund.

KAMIL ROGÓLSKI

Fot. Bvb.de

HDP-RGOL-640x120

Pin It