We wczorajszym meczu z Ukrainą w naszej grze można było dostrzec wiele pozytywnych aspektów. Co więcej, moim zdaniem reprezentacja to spotkanie przegrała przede wszystkim dlatego, że była bardzo nieskuteczna.
Mieliśmy sporo sytuacji do strzelenia bramki, natomiast w tak istotnych meczach jak ten z Ukrainą, nie można być tak nieskutecznym, jak my byliśmy wczoraj. Podobało mi się też to, że drużyna naprawdę walczyła – i to od samego początku, aż do końca. Graliśmy twardo, nieustępliwie i po męsku, ale co ważne, w ramach gry fair play.
Co do „nowych-starych” twarzy w kadrze – Mariusz Lewandowski potwierdził tylko to, co wcześniej można było przypuszczać na jego temat. Mianowicie fakt, że niesłusznie został skreślony z reprezentacji, bo wczoraj był jedną z jaśniejszych postaci w naszej drużynie. Grzegorz Wojtkowiak niestety popełnił poważny błąd przy straconej bramce i w tym przypadku zasada musi być taka sama jak u napastników – jeśli ich rozlicza się ze strzelonych goli, to na obrońców patrzmy przez pryzmat popełnionych przez nich błędów. Jego indywidualna pomyłka ułatwiła Ukraińcom grę i sprawiła, że koniec końców przegraliśmy to spotkanie. A szkoda, bo poza tym występkiem, były zawodnik Lecha prezentował się nieźle.
Z kolei Sławomir Peszko grał krótko i niewiele można powiedzieć o jego występie. Potwierdził jednak istotną rzecz - wciąż nie wyleczył się z choroby, którą znamy u niego już od dawna, mianowicie nieskuteczności. Tę sytuację, którą miał w końcówce, powinien absolutnie wykorzystać. Stało się inaczej i z tego powinniśmy go rozliczać. Jeśli już mówimy o skuteczności, zawiódł nieco Robert Lewandowski, który zagrał bardzo dobry mecz, ale niestety znów zabrakło mu zimnej krwi, która charakteryzuje jego występy w Borussii Dortmund. Ale wracając do tematu – dostrzegam, że powroty do reprezentacji po dłuższej przerwie mogą wyjść zawodnikom na dobre. Tak jest teraz z Mariuszem Lewandowskim, tak było też z Arturem Borucem. Zastanówmy się więc, czy nie warto przyjrzeć się piłkarzom – może niekoniecznie tak wiekowym jak pomocnik Sewastopola – którzy po kilku słabszych występach w kadrze, zostali od niej trwale odsunięci.
Kończąc powoli temat wczorajszego spotkania, trzeba powiedzieć, że reprezentacja nie przegrała eliminacji meczem w Charkowie. Po prostu daliśmy ciała w spotkaniach wcześniejszych – zwłaszcza z Ukrainą u siebie i z Mołdawią na wyjeździe. Nie wspomnę już o remisach z Czarnogórą i Anglią zaraz po przegranych Mistrzostwach Europy, kiedy to drużyna z nowym trenerem nie była jeszcze odpowiednio zgrana i tamte wyniki można było wówczas uznać za niezłe. To właśnie marcową porażką w Warszawie i tym nieszczęsnym remisem z Mołdawią przekreśliliśmy sobie szanse awansu na przyszłoroczny mundial, bo gdybyśmy za te dwa mecze dopisali do swojego konta 5 punktów, do Charkowa nie jechalibyśmy z nożem na gardle i zawodnikom bez presji związanej z koniecznością wygranej, grałoby się łatwiej.
Co do osoby Waldemara Fornalika – moim zdaniem, powinien on zostać na swoim stanowisku. Jako selekcjoner reprezentacji pracuje niespełna półtora roku, co jest czasem zbyt krótkim, by spodziewać się po drużynie sukcesu. Nawet w klubie, gdzie kontakt z piłkarzami ma się przecież na co dzień, na efekty pracy trzeba czekać długimi miesiącami, a w reprezentacji, gdzie spotkania z zawodnikami ograniczają się do kilku parodniowych zgrupowań w ciągu roku, ten efekt, w którym zespół w końcu się „dotrze” jest przecież jeszcze dłuższy. Półtora roku to zdecydowanie za mało czasu. Fornalik od razu został rzucony na głęboką wodę, a z nowym trenerem – czy to polskim, czy zagranicznym - wrócimy do punktu wyjścia i będziemy musieli zaczynać wszystko od nowa, tym razem w eliminacjach do Euro 2016. Tymczasem z Fornalikiem na ławce, właściwie w każdym kolejnym meczu w tym roku można było zaobserwować stały postęp tej drużyny.
STEFAN BIAŁAS