BezKrólewie w Polonii

00028H7P62TXAJWX-C116-F4 W Polonii Warszawa dzieje się źle. To żadna tajemnica. Piłkarze nie dostają pieniędzy, właściciel ma klub w głębokim poważaniu, a Komisja Licencyjna już grozi „Czarnym Koszulom” palcem i daje jasno do zrozumienia, że jeśli sytuacja się nie poprawi, to zgody na grę w T-Mobile Ekstraklasie nie będzie. Dlatego dziś postanowiliśmy napisać dwa słowa o Józefie Wojciechowskim i Ireneuszu Królu.

***

Ekscentryczny, szalony, nieprzewidywalny, wesoły, oryginalny i obrzydliwie bogaty. Pozbawiony dystansu do siebie, sztuczny, nieobecny, niewypłacalny, nieświadomy, bezczelny i biedny. Prezes i prezes. Wojciechowski i Król. Dzieli ich wszystko, od zasobności portfela począwszy, a na sposobie bycia skończywszy. Łączy jedno – Polonia Warszawa.

Musimy przyznać, że tęsknimy za Józefem Wojciechowskim. Ten facet dodawał trochę luzu tej nudnej jak pizda lidze. Jego bon moty przeszły na trwałe do historii naszej ekstraklasy, a wymyślony przez niego Klub Kokosa rozprzestrzenił się wśród pozostałych drużyn szybciej niż wszelkie nowinki taktyczne. Przede wszystkim jednak gość miał kasę. Grube miliony, które chciał inwestować w piłkę. I gdyby tylko dobrał sobie lepszych podpowiadaczy, to dziś przy Konwiktorskiej pewnie zaczynaliby się zastanawiać kogo jeszcze trzeba kupić, żeby awansować do Ligi Mistrzów, a nie myśleli o tym, czy w lipcu Polonia będzie jeszcze istnieć.

Król jest totalnym przeciwieństwem Wojciechowskiego. Oprócz parodystycznych wypowiedzi o przelewach z Wiednia, nie powiedział nic ciekawego. Nie płaci na czas, a właściwie to w ogóle. W ciągu niespełna pół roku zniszczył wszystko to, co dostał w spadku po Wojciechowskim. W sumie chyba nikt nie wie, łącznie z Królem, po co mu ta Polonia była. Bardzo szybko wyszło na jaw, że Król jest nagi i najprawdopodobniej zapisze się w historii klubu zupełnie odwrotnie niż pewien król w historii Polski. O Kazimierzu Wielkim mówiło się, że zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną, a o obecnym prezesie „Czarnych Koszul” będzie można powiedzieć coś zupełnie innego – zastał solidne fundamenty, a zostawił spalone, jałowe pole.

Ale skoro mamy porównywać sposób bycia obu panów, to garść anegdot. O Wojciechowskim w środowisku krąży ich chyba tysiąc. Jedna lepsza od drugiej. Każda barwna. Na przykład taka: jeden z dziennikarzy przygotowuje materiał o Arkadiuszu Onyszko, kiedy wyszło na jaw, że ten nie może grać w piłkę, z powodu niewydolności nerek. Dzwoni więc do Wojciechowskiego i pyta co z tym Onyszką. – Słuchaj no, zrobimy tak, ja Cię wyślę do tej Skandynawii, opłacę Ci wszystko, a Ty mi znajdziesz na niego papiery, dobra? Przecież to nie może być tak, że on mnie tu będzie robił w konia!

Ma rozmach, prawda? Wysyłać dziennikarza na własny koszt do Danii, tylko po to, żeby ten znalazł haka na jego zawodnika. Urocze.

Anegdotka o Królu? Proszę bardzo. Ostatnio zadzwonił do klubu i zapytał się, czy piłkarze – ci sami, którym nie płaci od nie wiadomo kiedy – nie mogliby się zrzucić na autokar, którym pojadą na mecz wyjazdowy.

Całkowicie inny typ.

Tak jak wspomnieliśmy na początku, największym problemem Wojciechowskiego byli źli doradcy. Podobno jeden z panów, którzy kręcili się wokół JW za samo podpowiadanie brał, bagatela, kilkadziesiąt tys. złotych miesięcznie. Nie musimy chyba mówić, jak to jego podpowiadanie się skończyło.

No dobra, były właściciel Polonii miał jeszcze jedną wadę, nie rozumiał zasad jakimi rządzi się sport. –Weź mi wytłumacz jak to jest. Zatrudniam kilku piłkarzy, płacę im grube pieniądze, wszyscy mi mówią, że mam skład na mistrzostwo Polski, a oni mi tego mistrzostwa nie wygrywają. Jak buduję blok i zatrudniam najlepszych murarzy, to mi zrobią najlepszą podmurówkę. No nie ma innej opcji – powiedział kiedyś Wojciechowski. To chyba wystarczy za cały komentarz do tego, czy JW znał się na piłce.

A Król? Król podobno się zna. Podobno, bo nigdy jeszcze tą wiedzą nie błysnął. Czasem w prasie pojawia się informacja, że obecnie panujący właściciel Polonii lubuje się w długich dysputach o futbolu prowadzonych z prezesem Ruchu Chorzów Dariuszem Smagorowiczem. Ale gadanie o piłce, a zarządzanie klubem piłkarskim, to dwie różne sprawy. Pogadać, to możemy sobie i my, ale szczerze wątpimy, żebyśmy nadawali się na prezesów.

Byliśmy na ostatnich dwóch meczach Polonii, pogadaliśmy chwilę z piłkarzami tego klubu i zwyczajnie jest nam ich szkoda. Najpierw rządził nimi facet, który zmieniał decyzję szybciej od kobiety, a teraz prezesuje im gość, którego ich los kompletnie nie interesuje. Jak głosi miejska legenda przy Konwiktorskiej pan Ireneusz pojawił się ostatni raz 1979 roku, czyli dokładnie wtedy, kiedy Wojciechowskiego rozbolał ząb i postanowił rzucić „Czarne Koszule”.

Dziś chyba każdy kibic Polonii, tak jak my, trochę tęskni za JW. Co by nie mówić, na lepsze czasy przy Konwiktorskiej 6 trzeba będzie jeszcze długo poczekać.

ŁUKASZ GRABOWSKI

Pin It