„Nowotwór futbolu”. Tak symulowanie nazwał wiceprezydent FIFA, Jim Boyce. Współczesna piłka nożna ma co prawda większe problemy, lecz nie zmienia faktu, że ta przecząca idei sportu postawa w ostatnich miesiącach nasiliła się. I to w lidze, którą byśmy o to najmniej podejrzewali.
Oszustwo w piłce istniało od zawsze. Gdy w 1872 roku rozgrywano pierwsze oficjalne spotkanie w historii tej dyscypliny musiały zapewne minąć ledwie kilka minut, by któryś z graczy złamał przepisy. To nieodłączny element gry. Akceptowalny lub nie – jednak stały i odwieczny. Faule, niesportowe zachowanie, agresja, oszustwa. Nic jednak nie wzbudza w kibicu takiej odrazy jak symulowanie. Proceder tępione z równą siłą przez wszystkich. Kibiców, trenerów, piłkarzy. Z adnotacją do ostatnich – chyba, że nie dotyczy to ich samych.
Popularne „nurkowanie” przewijało się gdzieś przez lata, stanowiąc raczej zabawne lub – w skrajnej odmianie – groteskowe tło futbolu. Margines oddający pierwszeństwo uwagi brutalnym faulom, pięknym akcjom, wymarzonym golom. Słodkiej pokusie oszustwa ulegali w przeszłości takie postaci jak Rivaldo, Figo, czy nawet… bramkarz, Ricardo Perreira. To wszystko było na uboczu. Nic nie znaczący błysk, chwila słabości. Na poważnie zaczęło się kilka lat później, gdy piłkarski glob swoim jarzmem objął Półwysep Iberyjski, ze szczególnym uwzględnieniem Katalonii. Powstał tam jeden z najlepszych zespołów w dziejach. Maszyna zbierająca obfite w puchary żniwa. Niemniej triumfy miały też swoją ciemną stronę. Kartę poplamioną irracjonalnymi decyzjami sędziów, maniakalnym wywieraniem presji na arbitrach i wreszcie – symulowaniu. Nurkowaniu, którego 28 kwietnia 2010 roku symbolem z krwi i kości stał się Sergio Busquets. Na Blaugranę zaczęto wymyślać przeróżne aktorskie przydomki, a każda niepewna decyzja sędziego na korzyść FCB miała być podjęta z premedytacją, by ekipie Guardioli pomóc. Już wtedy piłkarski świat był praktycznie pod hiszpańską kuratelą. La Furia Roja, mistrzowie Starego Kontynentu, trzy miesiące później odbierali złote medale mundialu. Centrum futbolu ulokowało się gdzieś między Barceloną a Madrytem. Dominacja Półwyspu Iberyjskiego, trwająca od pięciu lat w reprezentacjach i co chwila wracająca w klubach, zmieniła optykę futbolu. Dziś trenerem Bayernu Monachium jest Hiszpan, a we Włoszech i w Anglii nawet słabsze drużyny chcą grać tak jak ich koledzy z Camp Nou. Premier League napędzają piłkarze zagraniczni, z dominującą, latynoską kolonią. Niestety, oprócz zamiłowania do technicznej gry i szybkich, krótki podań, na Wyspy zawędrowała także zwiększona ochota na boiskowego aktorstwo.
Ashley Young, Ramires, Oscar, Adnan Januzaj. Z przodu niegrający już w Premier League Gareth Bale, Fernando Torres i Luis Suarez. Taka siła ofensywna uzasadniałaby nawet wystawienie ledwie tercetu defensorów. Owa ekipa, oprócz talentu, posiada jedną wspólną, denerwującą cechę – zamiłowanie do nurkowania. I to bynajmniej nie tego morskiego.
Brazylijczyk mógł zrobić z Kelvinem Daviesem, przeciętnym golkiperem wszystko. Pokonać go tradycyjnie, strzelając kolejnego nudnego gola w długi róg. Pokonać niekonwencjonalnie, popisując się dryblingiem. Wreszcie – pokonać minięciem bądź, na wzór Messiego i Almunii, ośmieszyć wiekowego bramkarza. Oscar postanowił jednak ośmieszyć samego siebie.
Kiedyś piłkarze z Kraju Kawy instynktownie dążyli do efektownego dryblingu. Teraz szybszą myślą jest brawurowy pad. Pomocnik Chelsea być może taki odruch podpatrzył u Ramiresa.
Obaj zawodnicy mają o tyle dobrze, że klosz nad nimi objął Jose Mourinho. 51-latek jak zwykle odciążył podopiecznych z niepotrzebnego bagażu presji. Portugalczyk oświadczył, że problem symulowania istnieje, ale nie… w Chelsea. The Special One namawiał Seppa Blattera do reakcji, samemu zaś jako ziemię obiecaną krucjaty przeciwko nurkowaniu wskazując Anglię, gdzie podobno ten problem najlepiej się rozwiązuje. A kartki dla piłkarzy Chelsea to efekt tego, że sędziowie na Wyspach nie zwracają uwagi na symulki gorszych zespołów, całą uwagę – niesłusznie, rzecz jasna – kierując na gigantów. Cały Mou.
Mniej szczęścia mają Adnan Januzaj i Ashley Young. A więcej jaj – David Moyes. Szkot od początku swojej kadencji na Old Trafford publicznie potępia wymuszanie rzutów karnych i wolnych. Apele jednak nie znajdują oddźwięku. Przynajmniej nie w osobach dwóch wspomnianych wcześniej pomocników. Anglik to już uznana marka w piłkarskim aktorstwie, jednak 19-latek też wyrasta powoli na futbolowego Daniela Day-Lewisa. Ledwie 15 meczów i już trzy żółte kartki za symulowanie. W niechlubnym rankingu nurków daje to ex-aquo drugą lokatę z Torresem. Z daleką drogą do lidera, Garetha Bale’a. Duet Januzaj-Young za swoje boiskowe grzechy obrywa nie tylko od trenera, mediów, graczy przeciwnych drużyn. Mocne zdanie wyraziła, zdawałoby, ostoja mogąca przymknąć oczy na wszystko. Kibice. Red Issue, stowarzyszenie kibiców Manchesteru United, wydało klarowne oświadczenie. Już wcześniej nurkować potrafili Rooney czy Welbeck, jednak to częstotliwość ostatnich wybryków piłkarzy drugiej linii przelała czarę goryczy.
Nie chodzi o United przegrywające mecze. Taki jest futbol. Jednak hańbiące zachowanie [symulowanie] towarzyszące klęsce to inna sprawa. Moyes – rozwiąż to albo spierdalaj.
@RedIssue
Bale oraz Torres to już uznane marki. O wyrobionej opinii. Pierwsza liga Hollywood. Walijczyk co prawda od pół roku nie gra już w Anglii, jednak, oprócz pięknych goli i niezliczonych rajdów, na Wyspach pozostawił po sobie coś jeszcze – rekord otrzymanych kartek za symulowanie. Via Daily Mail:
Co jest motywem oszukiwania na boisku? Jakie myśli kierują sportowca do podjęcia ryzyka ośmieszenia się, utraty szacunku, przylegnięcia łatki boiskowego aktorzyny? Ci piłkarze o słabszej fizjonomii swe niesportowe odruchy tłumaczą lękiem przed odniesieniem kontuzji. Inni zaś upierają się, że nie symulują, a jeśli już, to nieumyślnie. Niektórzy też zrzucają winę na sędziów. Cel teoretycznie najłatwiejszy. Lecz w przypadku Premier League – chybiony. Obecna średnia nota arbitra w Anglii za występoscyluje wokół 94 %. Nawet byli piłkarze, jak Kevin Killbane, przyznają, że 9/10 decyzji panów w czerni jest poprawna. Zjawisko nurkowania jest jednoznacznie tępione poza tymi, którzy się tego dopuszczają lub tymi, którzy nurkami dowodzą. Manuel Pellegrini, jak na inżyniera przystało, wykazał się pragmatyzmem. Brutalnym pragmatyzmem. Stwierdził on, że piłkarze oszukują zawsze. Bo chcą wygrać. Nawet za cenę ośmiesznia. I nic nie da się z tym zrobić.
Chociaż udane symulowanie może przynieść drużynie wiele korzyści, to zła karma wraca. Prędzej czy później – ale wraca. Piłkarski aktor nabywa reputacji, której trudno się pozbyć. I która niespecjalnie pomaga. Ashley Young po starciu z Hugo Llorisem nabawił się kontuzji barku, lecz sędzia uznał, że Anglik znowu udaje. Gdyby Howard Webb zarządził jedenastkę, United prawdopodobnie nie straciłoby kompletu punktów z Tottenhamem. Arbitrom trudniej jest podyktować faul na kimś powszechnie uważanego za boiskowego oszusta, jak Young. „Gdyby to Wayne Rooney był na jego miejscu, Webb miałby więcej wątpliwości co do podjęcia decyzji” – pisał kilka tygodni temu Graham Poll, emerytowany sędzia.
Co więc zrobić z nurkowaniem? Nie wystarczy sama tabliczka ostrzegawcza. Niektórzy domagają się poważnych sankcji. Tony Pulis swojego czasu domagał się od władz ligi trzymeczowej banicji dla Luisa Suareza. Sepp Blatter w swoim felietonie proponuje zaś czasowe kary dla oszustów, na wzór hokeja czy koszykówki. Kilkanaście minut gry w dziesiątkę za karę udawania rozstrzelanego Sonny’ego Corleone.
Premier League to rozgrywki paradoksów. Ojczyzna futbolu, w lidze której dominują cudzoziemcy, wzorem szkolenia juniorów są Niemcy, wszyscy chcą grać jak Hiszpanie, a klubami zarządzają szejkowie. Kraina brutalnej, twardej gry, stanowiąca jednocześnie poletko dla udających kontuzję chłopców. Dziwne, ale pociągające.
Jak sama Premiership.