Dziesiątki godzin spędzonych na oglądaniu płyt z nagranymi meczami, liczne wyjazdy i bezpośrednie obserwacje innych drużyn. Wszystko po to, by trenerzy i piłkarze wiedzieli, czego spodziewać się po przeciwniku i jak zagrać, by wykorzystać jego mankamenty. Tak pracują analitycy, których w polskich klubach jest coraz więcej i działają coraz sprawniej. – Rozkładamy na części pierwsze to, co poskładali inni i szukamy w tej układance najsłabszych elementów – mówi Jakub Myszkorowski, szkoleniowiec i analityk, który pomagał w rozpracowywaniu rywali m.in. prowadzącemu Polonię Warszawa Piotrowi Stokowcowi, a dzisiaj pracuje jako drugi trener we Flocie Świnoujście.
Analiza rywala – brzmi nowocześnie, ale w Polsce nowością wcale nie jest. Swój bank informacji na temat przeciwników posiadała już reprezentacja naszego kraju z lat siedemdziesiątych, która pod wodzą Kazimierza Górskiego z sukcesami uczestniczyła w mistrzostwach świata oraz w Igrzyskach Olimpijskich. Dzisiaj analityk bądź analitycy związani są z każdym klubem ekstraklasy, a także z niektórymi zespołami występującymi na jej zapleczu. Problemem – jak zwykle – bywają jednak pieniądze, a dokładniej: konieczność tworzenia nowych etatów. – W kilku klubach pracują osoby, które zajmują się tylko analizą, w innych łączą to z różnymi obowiązkami – tłumaczy Myszkorowski, który uważa, że analityk powinien mieć możliwość pełnego skupienia się tylko na obowiązkach analitycznych. Sam przeważnie pracował właśnie na tej zasadzie.
Ktoś powie: w porządku, ale na tle Zachodu wypadamy pewnie beznadziejnie. Wcale nie. Faktem jest, że w topowych klubach angielskiej Premier League za rozpracowywanie przeciwników odpowiada nawet po dziesięć osób, lecz w innych ligach europejskich liczby są zbliżone do tych z Polski. – Byłem na stażach w kilku klubach zagranicznych i uważam, że nie mamy się czego wstydzić. Nie jesteśmy w czubku tabeli w Europie, ale daleko nam też do jej ogona. Dla przykładu: w Lille analizą zajmują się bodajże trzy osoby, a w AEK Ateny czy Galatasaray po jednej – powiedział Myszkorowski. – W Polsce mamy często mniej sprzętu i mniejsze możliwości logistyczne, ale wszystkie braki nadrabiamy kreatywnością, np. poprzez tworzenie siatek informatorów. Nie jesteśmy Liverpoolem czy Manchesterem City i prędko nimi nie będziemy, ale sam fakt, że w naszym kraju zaczyna słuchać się takich ludzi, to dobry sygnał – dodał, stwierdzając, że przy systematycznej pracy w ciągu pięciu – dziesięciu lat będziemy mogli zbliżyć się organizacyjnie do poziomu angielskiego.
Najważniejsze narzędzie pracy? Własna głowa
Końcowym produktem pracy analityka jest raport dotyczący rywala. Jak w praktyce wygląda jego tworzenie? Z wyprzedzeniem. Cały proces zaczyna się wcześnie, bo od trzech do pięciu tygodni przed meczem. Oznacza to, że w tej chwili polskie kluby rozpracowują już przeciwników, z którymi powalczą o ligowe punkty pod koniec kwietnia lub na początku maja. Pierwszy etap analizy to szczegółowe wertowanie materiałów wideo i selekcjonowanie najbardziej przydatnych fragmentów. Później przychodzi czas na obserwację na żywo, z trybun stadionu, która dla analityka jest o wiele cenniejsza niż jakiekolwiek transmisje telewizyjne. – W telewizji pokazana jest tylko piłka i jej najbliższe otoczenie, czyli to, co interesuje głównego adresata, kibica. Nas interesuje jednak przede wszystkim to, co się dzieje poza obszarem akcji, np. ustawienie zawodników w momencie odzyskania posiadania piłki – powiedział Myszkorowski. Cała procedura trwa nawet kilkadziesiąt godzin.
Czego do pracy potrzebuje analityk? – Przede wszystkim głowy. To najlepsze i niezawodne narzędzie – mówi z uśmiechem. Po chwili kontynuuje: – Zawsze przydaje się kamera, ale nie w każdej sytuacji można jej oficjalnie używać. Czasami trzeba się nagimnastykować, żeby ją schować. Później potrzebna jest cała gama programów do obróbki materiału. Prezentacja musi być stworzona w atrakcyjny sposób. Ma zaciekawić piłkarzy, bo to oni są jej najważniejszą widownią.
Gotowi na siedzenie w krzakach
W maju ubiegłego roku współpracownicy Franciszka Smudy rozpracowywali drużyny, z którymi nasza reprezentacja miała zmierzyć się podczas mistrzostw Europy. Grecja przypadła Marcinowi Broniszewskiemu, który poprosił o pomoc Myszkorowskiego. Słowa szybko zamieniły się w czyny i obaj udali się do Austrii, gdzie podopieczni Fernando Santosa szlifowali formę przed turniejem. – Spodziewaliśmy się, że zamkną wszystkie treningi i niczego nie zobaczymy, dlatego pierwsze dni spędziliśmy na analizowaniu… terenu wokół boiska. Patrzyliśmy na górki, drzewa, szukaliśmy miejsc, gdzie moglibyśmy się schować. Byliśmy już przygotowani na siedzenie w krzakach i dobrze zaopatrzeni w lornetki oraz w substancje przeciw komarom, ale okazało się, że podejście Greków jest zupełnie inne. Nie robili nam problemów z obserwowaniem treningów, a turniej pokazał później, że zagrali te same warianty, które ćwiczyli na zgrupowaniu.
Nasz rozmówca przytoczył także historię z krajowego podwórka. – Słyszałem o sytuacji, że dwa tygodnie przed ważnym meczem ktoś przyszedł na staż trenerski do jednego z ekstraklasowych klubów. Wszystko nagrywał i dopytywał się o ustawienie oraz szczegóły związane z taktyką. Trener zrozumiał, że coś jest nie tak i swoimi kanałami doszedł do tego, iż był to człowiek wysłany przez rywala specjalnie po to, żeby rozpracować jego drużynę przed tym meczem. Uważam, że są granice, których nie należy przekraczać. Praca analityka to praca szpiega, ale jest to szpieg z zasadami, który nie wchodzi tam, gdzie wchodzić nie powinien. Wygrana smakuje tylko wtedy, kiedy jest wywalczona fair. Może ktoś zareaguje na to uśmiechem, ale to nie mój problem. Moim jest to, aby wieczorem móc spojrzeć w lustro i być przekonanym, że po drugiej stronie stoi gość z zasadami. Jak dotąd nie mam z tym najmniejszych problemów – usłyszeliśmy.
Zabawne – choć nie dla samego zainteresowanego – sytuacje miały miejsce również podczas meczów. – Często zdarzało się, że siedziałem na trybunie pełnej kibiców gospodarzy. Ciągle coś notowałem, nie cieszyłem się po bramkach i przez to stawałem się obiektem zainteresowania kilku osób, które wskazywały na mnie palcami. Czasami musiałem bardzo szybko wychodzić ze stadionu.
Bez popadania w skrajności
Myszkorowski współpracował również ze sztabem szkoleniowym reprezentacji Polski do lat 17, która w ubiegłym roku zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy w swojej kategorii wiekowej. – Do współpracy zaprosił mnie trener Marcin Dorna. Moją rolą była w dużej mierze analiza gry reprezentacji Holandii, która była jednym z naszych grupowych rywali. To była dla mnie fajna odskocznia, bo od wielu lat siedzę w piłce seniorskiej. Oglądanie siedemnastoletnich i młodszych Holendrów było przyjemnością. Wiedzy taktycznej może im pozazdrościć wielu piłkarzy polskiej ekstraklasy – powiedział.
Pytamy: który z młodych kadrowiczów ma największe rokowania? Nasz rozmówca najpierw uciekał od wyróżniania jednostek, ale po chwili zdradził, że imponuje mu Mariusz Stępiński. Napastnik Widzewa, który ma już za sobą epizod w dorosłej drużynie narodowej, za ostatnie występy w lidze nie zbiera jednak pochlebnych recenzji. – Nie popadajmy w skrajności. Z jednej strony zagłaskujemy młodych chłopców wchodzących na poziom seniorski i robimy z nich bogów. Młody organizm nie jest jeszcze ustabilizowany, stąd wahania formy. Gdy ktoś taki zagra później kilka słabszych meczów od razu mówi się: nie, nic z niego nie będzie. Najpierw przesadzamy, a później zrzucamy na dno. Stępiński to materiał na świetnego zawodnika, a Widzew dysponuje fantastycznym sztabem, który może mu pomóc w rozwoju.
Sama wiedza nie gwarantuje zwycięstwa
Ktoś zapyta: skoro Grecja została przed mistrzostwami Europy szczegółowo rozpracowana i niczym nas nie zaskoczyła, dlaczego z nią nie wygraliśmy?
- Można powiedzieć gazeli na sawannie, że gepard jest jednym z najszybszych zwierząt na świecie. Gazela będzie o tym wiedziała, ale nie pozwoli jej to na skuteczną ucieczkę – usłyszeliśmy. – Barcelona nie ma już tajemnic, a i tak nikt nie potrafi z nią grać. Wiedza jest niezbędna, ale wiedzieć to nie znaczy móc wygrać. Załóżmy, że na mecz do Barcelony przyjeżdża – powiedzmy – Wicher Małe Miasto. Nawet, gdyby szykowali się do tego meczu przez rok, analizując każdy oddech rywala, ich szanse na odniesienie zwycięstwa będą niewielkie. Wiedzę trzeba jeszcze wykorzystać, a to zależy od bardzo wielu czynników. Nie można jednak skłonić się ku drugiej skrajności, czyli kompletnemu ignorowaniu banków informacji. Dzisiaj jest to już absolutnie elementarna składowa piłkarskiej układanki. Decydują tylko właściwe proporcje.
Chodzi nie tylko o czynniki ściśle związane z piłką nożną. Myszkorowski uważa, że polscy trenerzy powinni być do bólu wszechstronni. Znajomość języków, psychologia, wiedza o zarządzaniu, przygotowanie motoryczne… – Umysłowa logistyka bierze górę nad stroną piłkarską. Trener powinien w pełni rozumieć i być w stanie kontrolować pracę swoich podwładnych – powiedział wymieniając jednym tchem nazwiska szkoleniowców obdarzonych tymi cechami, z którymi miał okazję pracować: – Michniewicz, Dorna, Nowak, Stokowiec, Zieliński, Zub…
Myszkorowski w lutym został drugim trenerem pierwszoligowej Floty Świnoujście. – Mamy tylko jeden cel: wejść do ekstraklasy z pierwszego miejsca w tabeli. Zaczęliśmy od falstartu, ale jesteśmy jak lew, który nie jest ranny, tylko draśnięty. A draśnięty lew jest cholernie wkurzony i ma niewiarygodną żądzę krwi…
- Po czterdziestce chciałbym spróbować swoich sił jako pierwszy trener. Na razie mam w sobie bardzo dużo pokory i chciałbym pracować przede wszystkim w roli drugiego szkoleniowca z ludźmi, którzy są w stanie mnie inspirować. Dotychczas mam szczęście pracować z trenerami, od których wiele mogę się uczyć i którzy bardzo mnie motywują do rozwoju – zdradza. 25 kwietnia Jakub Myszkorowski skończy 32 lata.
MATEUSZ SOKOŁOWSKI
Pingback: Analityk piłkarski, czyli szpieg z zasadami | Strona Mateusza Sokołowskiego
Pingback: Ukraina coraz bliżej, a oni tylko o Obraniaku | PodPressingiem.com