Alfabet Futbolowego Globtrotera. S jak Standard (Liège)

Tętniące niegdyś życiem przemysłowe serce Belgii, dziś sprawia mocno przerażające wrażenie.

HDP-RGOL-640x120

Zastanawiałem się, co dać pod S. S jak Szczecin – byłem tam parę razy na meczach ligowych, przeważnie nasz pociąg wracał bez szyb. „Paprykarze” mieli wyjątkowo celne rzuty. S jak Stadion Śląski. Może dam pod Ś? Jednak zdecydowałem się na Standard. Nie „Русский Стандарт”, a Standard rodem z Liège…

Mamy początek roku 2012. Chwilę wcześniej, zaraz po grudniowym losowaniu 1/16 finału Ligi Europy, telefony i łącza internetowe rozgrzały się do czerwoności. Wisła Kraków zagra w Liège. Ceny przystępne, teren znany i lubiany – trzeba jechać.

Piłkarski wyjazd zawsze nieco dezorganizuje życie rodzinne, na szczęście moja żona należy do tych, dla których zadowolenie męża jest wartością nadrzędną.

Lot

Hala odlotów gdańskiego lotniska wyglądała mocno prawicowo, przynajmniej jeśli chodzi o długość szczecin. Zresztą nie ma co do tego mieszać polityki (o tym będzie później). W każdym razie jakiś zabłąkany fan Kelly Family czułby się nieswojo.

Lot był relacji Gdańsk – Dortmund, dlatego tym razem nie pomogły złowrogie ostrzeżenia załogi samolotu: jak się będziecie źle zachowywać, wysadzimy was w Dortmundzie. Na szczęście była to maszyna linii Wizz Air, gdzie stewardesy to zwykle uśmiechnięte i zadbane na wysoki połysk nasze rodaczki, do tego bystre i dowcipne:

- Zrobi nam pani kawę?
- Chyba nie, ostatnio jestem mocno zalatana.

Dla odmiany w Ryanair trafiają się czasem wąsate Niemki. Być może są to byłe reprezentantki NRD w rzucie kulą, dorabiające do olimpijskiej renty?

Traktat

Piszącego te słowa mocno łamało w kościach w ostatnie dni przed wyjazdem. W związku z tym z lotniska w Dortmundzie chciałem koniecznie obrać azymut na najsłynniejszą fabrykę aspiryny na świecie. Bayer Leverkusen to na szczęście również klub piłkarski, a jego obiekty robią bajeranckie wrażenie. Przyzakładowa apteka oferuje ponoć całkiem przystępne ceny. Ponoć, bo zostałem podstępnie przegłosowany przez moich kompanów, preferujących bardziej naturalne kuracje. Tak oto znaleźliśmy się w Królestwie Niderlandów.

Na początku Kerkrade, gdzie szukając miejscowego zoo (dlaczego nie? Masz na tyle lat na ile się czujesz!), trafiliśmy na ośrodek treningowy i klimatyczny, stary stadion miejscowej Rody. Pawła Kieszka niestety nie zastaliśmy.

Następnie koła naszych pojazdów skierowały się ku Maastricht, gdzie w 1992 roku został podpisany Traktat o Unii Europejskiej. Takiej okazji przepuścić nie mogliśmy: trzeba było tubylcom podziękować za wszystkie łaski, jakie z tej okazji na nas spłynęły. Miejscowi mieli na ten temat zdanie zgoła odmienne, w efekcie czego zostaliśmy za nasze poświęcenie potraktowani mandatami za złe parkowanie. Cóż, życie…

Liège

Na rogatkach miasta nie spotkaliśmy patroli belgijskiej policji (a może nie zatrzymali nas, bo poruszaliśmy się dla niepoznaki autem na niemieckich blachach?), za to w mieście pełno było patroli przybyszy znad Morza Śródziemnego. Z południowego brzegu tego basenu konkretnie. Trzeba przyznać, że uwili sobie tam ciepłe gniazdko. Co robili w centrum po południu? Czy nie powinni być wówczas w pracy jak wszyscy obywatele? Tego się nie dowiemy. Może byli na L4?

To nie wtorek, tylko środa, ale jeśli jesteśmy w Belgii, należą się frytki z majonezem dla wszystkich. S’il vous plaît!

Przed meczem wśród przybyłych sympatyków futbolu trwały jeszcze gorące dyskusje na temat Patryka Małeckiego i jego ekstrawaganckich zachowań. Moja ówczesna rada: przydałoby mu się wypożyczenie, ale nie do ligi rosyjskiej, o czym się mówiło, a do Czarnych Pruszcz Gdański. Możecie nam zaufać, że tu nie miałby ochoty pyskować ani odmawiać wyjazdu na mecz. Siedziałby grzecznie jak mysz pod miotłą.

Mecz

Zasiadamy na sektorze fanatyków Wisły. Wybór miejsc jest całkiem świadomy: w loży prasowej moglibyśmy natknąć się na jakiegoś Szadkowskiego lub Steca i dobry humor diabli by wzięli. To znaczy ten ostatni chełpi się tym, że na mecze nie chodzi, ale lepiej nie ryzykować.

Mecz każdy widział, ale dorzucę trzy grosze, jak wyglądał z perspektywy stromych trybun stadionu Standardu. Fajnego, choć nieco zaniedbanego obiektu w angielskim stylu. Stadion nie najpiękniejszy, za to okolica zupełnie porażająca.

Łódź Fabryczna się chowa. Sclessin to nieczynne fabryki, poszarzałe bloki, biedaszyby, fawele nawet. Dramat.

Szybko okazało się, że gospodarze potrafią gorąco dopingować. Szkoda, że pomagało im puszczane z głośników italo disco. Fanatyków miejscowych na mieście za bardzo nie było widać, za to podczas spotkania wywieszają podobiznę swego kubańskiego idola (szkoda, że nie dożył tych dni i nie zdążył zafundować im raju na ziemi), a potem transparent z napisem „Fuck White Star, Only Red Star”. Tłumaczyć nie trzeba.

Mecz denny, z tych totalnie beznadziejnych. Zero do zera. Kibel. Wisła nie potrafiła stworzyć właściwie ani jednej okazji bramkowej, a tak naprawdę żadna z drużyn nie zasłużyła na awans.

Dla przypomnienia kogo nam wówczas przyszło oglądać krótkie cenzurki wiślaków zanotowane na pudełku od zapałek:

Sergei Pareiko – aż do końcówki meczu właściwie bezrobotny. Ktoś wie, dlaczego po spotkaniu chciał udusić tureckiego bramkarza Standardu?

Marko Jovanović – w obronie poprawny, coś tam próbował na skrzydle, ale bez efektu.

Kew Jaliens – sprawiał wrażenie niepewnego siebie i swych umiejętności, ale w czwartek błędu nie popełnił.

Osman Chávez – najlepszy piłkarz TS w tym meczu. Bywało, że skutecznie stanowił jednoosobową zaporę dla piłkarzy Standardu.

Júnior Díaz – za dużo fiki-miki, za mało grania.

Gervasio Núñez – lubię piłkarzy tego typu, zasuwających od jednego pola karnego, do drugiego, ale niestety to Argentyńczyk przegrał Wiśle ten dwumecz. Jego winą były osłabienie „Białej Gwiazdy” w obu meczach: po stracie Argentyńczyka za nieprzepisowe powstrzymanie rywala w Krakowie wyleciał z boiska Michał Czekaj, a w rewanżu sam Núñez zarobił czerwona kartkę).

Cezary Wilk – dużo podań, ale wszystkie do tyłu. Dużo biegał po boisku i łapał kartki, ale do „Sobola” mu bardzo, bardzo, bardzo daleko.

Łukasz Garguła – to „Gargamel” grał?

Ivica Iliev – zaczął nieźle, ale potem zniknął. Jakim cudem został królem strzelców ligi serbskiej?

Maor Melikson – patrz Iliev. Było widać, że miał potencjał, ale nie zawsze grał z kolegami. Może dlatego, że znał ich poziom?

Cwetan Genkow – nieporozumienie.

Po meczu z powrotem do Dortmundu. Droga przebiegała szybko i przyjemnie, bo wszystkie belgijskie autostrady od A do Z oświetlone są strzelistymi latarniami. To ponoć jedyny obok Wielkiego Muru Chińskiego obiekt ziemski widoczny z kosmosu. Nie wiem, nie byłem nigdy.

MACIEJ SŁOMIŃSKI

Artykuł pochodzi ze SLOWFOOT.pl

Pin It