Bezpośrednio nad Balatonem nie ma klubu piłkarskiego (oprócz Siofóku, ale ten, wtedy, gdy tam byłem, czyli w sierpniu 2011, grał na wyjeździe), więc trzeba było się udać nieco w głąb lądu.
Kaposvári Rákóczi – MVM Paks. Bilety po 1500 forintów (jakieś 24 złote). Na początek bardzo przyjemne zaskoczenie, bo na trybunach można nabywać i pić browar legalnie. Klientela jak u nas – pijani i trzeźwi, ci pierwsi w przewadze. Razem cztery tysiące nieszczęśników. Wpływy kultury anglosaskiej i tam są widoczne – otóż łysy jegomość, który stał w moim sąsiedztwie w koszulce reprezentacji Anglii, na jednej łydce miał wytatuowanego Big Bena, a na drugiej herb Arsenalu. Ciekawe, jaką ksywę miał w Kaposvárze? Ben? Big Ben?
Obie drużyny zaprezentowały futbol radosny, a po meczu przypomniało mi się, że to właśnie Madziarzy notują najwyższy wskaźnik samobójstw na Starym Kontynencie. Gdyby moja drużyna grała tak beztrosko w defensywie, też bym sobie palnął w głowę. Pięć minut przed końcem gospodarze prowadzili 4:2, by po serii komediowych omyłek zremisować 4:4.
Felietonista wszech czasów, Stefan „Kisiel” Kisielewski, upierał się, że to u braci Madziarów najpełniej się odpoczywa, bo człowiek ni w ząb nie rozumie, co krzyczą gazety z wystaw sklepowych.
Faktycznie, nawet gdyby ktoś zamachnął się na prezydenta USA, to bez zdjęć człowiek przeglądający węgierską gazetę w życiu by się tego nie domyślił. Jednak przyznam się bez bicia, że parokrotnego poczytania „Nemzeti Sport” (tamtejszego „Przeglądu Sportowego”) odmówić sobie nie potrafiłem.
Z niego dowiedziałem się, że „kupa” (za przeproszeniem) to puchar, a futbol to „labdarúgás”.
Węgrzy nie posiadają dostępu do morza, ale infrastrukturę wodną mają dobrze ogarnięta – znikąd sukcesy w pływaniu i waterpolo się nie wzięły. Wszędzie zjeżdżalnie do wody, bramki, siatki, właściwie każdą dyscyplinę można tam uprawiać na lądzie i w Balatonie. Może oprócz hokeja. Podczas któregoś meczu siatkówki wodnej emocje sięgnęły zenitu, aż ktoś bardziej rozsądny stwierdził: „Zachowujecie się jak Niemcy!”. Jeśli tak, to mamy szansę na powołanie do reprezentacji Polski!
Zresztą nie byliśmy sami. To znaczy Niemców było tam tylu, co Madziarów, a ci z kolei co do jednego mówili po niemiecku. Pozostałość monarchii habsburskiej Austro-Węgier?
Po tych wakacjach o wiele lepiej rozumiem historyczne wybory Węgrów, a nawet to, że trenerem ich kadry został wyszydzany w swej ojczyźnie Lothar Matthäus, o którym Uli Hoeneß powiedział, że dopóki on coś będzie miał do powiedzenia w Bayernie, Loddar nie będzie ścinał nawet trawników.
W końcu Węgrzy Matthäusa pogonili, bo ponoć jego pięć żon to tylko przykrywka, a preferuje zachowania zupełnie nietypowe jak na dorosłego faceta…
Węgrzy tak bardzo lubią Niemców i Austriaków, że zatrudniliby nawet owczarka niemieckiego, gdyby szczekał po niemiecku.
MACIEJ SŁOMIŃSKI