Futbol pozwolił mi być w wielu różnych miejscach. Mecz to jedynie 90 minut, nierzadko marnej rozgrywki, liczy się to co przed i po. No i jak mówią przepisy – gol strzelony na wyjeździe liczy się podwójnie…
Nie jestem globtroterem typu tego gościa od kartoflisk. Rodzina i praca są u mnie w ligowej tabeli przed wyjazdami.
Jednak w paru miejscach byłem i to chcę opisać, szczególnie, że kryzys finansowy sprawił, iż zapewne nieprędko znowu gdzieś się wybiorę…
Być może ten alfabet nie do końca będzie zrównoważony. Za dużo haseł związanych z Wyspami Brytyjskimi, za mało z Dalekim Wschodem. Jednak jest to mój subiektywny alfabet i opisuje zdarzenia, które miały miejsca naprawdę, więc nie poradzę na to, gdzie byłem i co robiłem.
Zapraszam!
* * *
Nie była to wycieczka stricte piłkarska. Tak właściwie to piłkarska nie była prawie w ogóle. Jednak akcenty futbolowe też się na niej znalazły. Jak wizyta na stadionie Flamutari Vlora. Ten klub w 1988 roku w Pucharze Zdobywców Pucharów mierzył się z Lechem Poznań, dwukrotnie ulegając – 2:3 i 0:1.
Nie tylko sposób, w jaki na powyższym zdjęciu suszą się koszulki pierwszoligowego w końcu klubu, sprawia, że Bałkany to wyjątkowe miejsce na Starym Kontynencie.
Na wycieczkę autokarową do Albanii (przy okazji udało się odwiedzić Chorwację, Bośnię, Czarnogórę, Macedonię, Serbię, Grecję oraz Węgry) wybraliśmy się w 2008 roku wraz z kilkudziesięcioma studentami i konsulem honorowym w Polsce, panem Jarosławem Rosochackim. Jeśli ktoś chce namiary, bo z tego, co wiem, te wycieczki wciąż się odbywają, to śmiało.
Mimo dziwactw, które napotkamy w Albanii (w całym kraju przy ponad 3 milionach ludności jest około 700 tysięcy bunkrów – niektóre z nich w przydomowych ogródkach), jechać warto. Raz – że ciepło, dwa – że tanio, trzy – że trochę „terra incognita”, więc coś, co tygrysy lubią najbardziej.
O tym, że Enver Hodża, który kazał budować bunkry, jednak nie był szaleńcem, świadczy zręczne postawienie po II wojnie światowej na przyjaźń z ZSRR, aby uniknąć spłaty długów wobec Jugosławii, a potem, w latach 60., postawienie na przyjaźń z Chinami, aby uwolnić się od zobowiązań wobec ZSRR. Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?
Gdy któregoś dnia chciałem w sklepie spożywczym nabyć trochę rakı (taka miejscowa wódka), sprzedawca na migi kazał czekać. Chwycił telefon i zaraz z gór (Albania w 70% jest pokryta mniejszymi i większymi wzniesieniami) zeszła jakaś babina w chustce, dzierżąc dzielnie parę 1,5-litrowych butelek wody mineralnej. Tyle że nie była to woda, a domowej roboty napitki. Good? Very good! Nie mata tego więcej?
„Fuck the cola, Fuck the pizza, all we need is slivovica” – mawiają Serbowie, zresztą niezbyt z Albańczykami się lubiący. Przekonał się o tym pilot naszej wycieczki, który przy przekraczaniu granicy zapomniał, że telefon komórkowy ma na szyi zawieszony na smyczy z albańskim czarnym orłem.
– Co to jest?- szarpnął go za szyję serbski pogranicznik, przecież urzędnik państwowy, jakby nie było. Bałkańskie narody są super, byle ich nie spotkać w jednym pomieszczeniu – brzmi moja nauczka na przyszłość, drogie dziatki.
Około tygodnia spędziłem na samym południu, w Sarandzie, mieście na wybrzeżu Morza Jońskiego. Dosłownie na wyciągnięcie ręki albo w zasięgu szybkiego kraula znajduje się grecka wyspa Korfu. Były nawet pijackie zakłady, kto szybciej dopłynie, ale wróciliśmy w komplecie. Znaczy, że nikt rękawicy nie podjął.
Nieopodal Sarandy znajduje się plaża w Ksamili – prawie tak rajska jak plaża z głośnego filmu z Leonardem Di Caprio w roli głównej.
Nie będę zdradzał, ile płaciliśmy za nocleg, bo zaraz cała Polska przeniesie się na południe Albanii. W kraju tym bywa przeciętnie 285 dni słonecznych w roku, krótkie spodenki można nosić jeszcze w październiku, a temperatura wody latem wynosi ponad 25 stopni.
Oczywiście między bajki należy włożyć opowieści, jakoby Albania była jakimś siedliskiem islamskiego dżihadu. Raz, że przymusowa ateizacja przeprowadzona przez komunistów zrobiła swoje, dwa, że jeśli Koran karze od rana pić rakı, to chyba też się zapiszę.
Aha, i jeszcze na koniec. Konsul opowiadał, że bywał również tłumaczem albańskich drużyn, gdy te przyjeżdżały na mecze do Polski. W Albanii panuje zwyczaj podawania chleba do każdego z posiłków. Gdzieś na Śląsku podano im kiedyś żurek i od razu na deser drożdżówki. Możecie sobie wyobrazić miny Albańczyków, gdy zaczęli gęstą zupę zagryzać słodkim…
MACIEJ SŁOMIŃSKI