Nawałka wysyła głupie powołania do reprezentacji?! Zobaczcie, co wyprawiali jego poprzednicy. Wcale lepsi nie byli… Po Nowym Roku czeka nas kolejne zgrupowanie kadry, na które pojedzie ligowa zbieranina. Przy całym szacunku dla tych piłkarzy, chciałbym ich nazwać drużyną narodową, ale skoro sam selekcjoner mówi, że słaba postawa podczas sparingów z Norwegią i Mołdawią zamknie przed tymi „kadrowiczami” drzwi do dalszej reprezentacyjnej kariery, to klawiatura mi się zacina, gdy usiłuję napisać, że to nasz „narodowy team”.
***
Czasami bywa tak, że głupie mecze towarzyskie kadry nie są winą selekcjonerów, bowiem ktoś im te mecze w nieoficjalnym terminie FIFA wciska na siłę. Grać trzeba, odwołanie sparingu grozi zapewne niemałymi finansowymi konsekwencjami jak i podkopaniem zaufania na linii PZPN – rozmaici partnerzy. Wydaje mi się, że takie testmecze wszyscy zawodnicy i szkoleniowcy kadry wolą omijać szerokim łukiem, ostatecznie traktują je niczym dopust boży i – choć zapewniają o poważnym traktowaniu tych spotkań – podchodzą do nich bardziej jak do atrakcyjnych wycieczek niż faktycznych zgrupowań służących jakiemukolwiek budowaniu drużyny narodowej, bądź też jej zaplecza.
Kwestią kontrowersyjną jest czy selekcjonerzy na narzucone z góry głupie zgrupowania, wysyłają równie głupie powołania, ot tak w ramach rewanżu? A co innego mogą zrobić? Bo szanujący się piłkarze grający w niespecjalnie szanowanej naszej lidze kręcą nosem na takie wyjazdy, będąc albo w trakcie przygotowań do rozgrywek, bądź też po zakończeniu rundy lub sezonu. Przerwanie (zasłużonego?!) odpoczynku polskiemu ligowcowi grozi rozstrojem nerwowym i utratą formy na długie miesiące…
Wreszcie kwestia ostatnia: zawartość wartościowego polskiego piłkarza w polskiej lidze jest coraz bardziej znikoma i wcale nie potrzeba organizować kosztownych wyjazdów do ciepłych krajów, po to, by przez 90 minut pokopać towarzysko z drugim czy trzecim futbolowym garniturem z Bośni, Rumunii czy Norwegii i toczyć potem batalię, czy ów mecz zaliczać w poczet oficjalnych czy jednak nieoficjalnych spotkań kadry. Wystarczy zebrać co lepszych chłopaków z naszej ligi na cztery dni we Wronkach i tam na podgrzewanej murawie młócić się z Litwinami, Łotyszami, bądź obcokrajowcami grającymi w polskiej ekstraklasie. Ci ostatni byliby o wiele bardziej wartościowym sparingpartnerem niż wyrwana z zimowego snu ligowa zbieranina z krajów skandynawskich bądź nadbałtyckich.
I zapomniałbym o jeszcze jednej – niemniej istotnej rzeczy – dla takiego wysłużonego działacza z pezetpeenowskiej wierchuszki, wycieczka z żoną do Emiratów to podróż życia. W końcu chłop tyle lat harował na dobro polskiej piłki, w ciężkich bojach o przyszłość rodzimego futbolu sterał swoją wątrobę, więc niech coś ma od życia…
Z grubej rury
Przepraszam za tę przydługą tyradę na wstępie. Jako początek historii obrałem sobie pierwszy mecz Wojciecha Łazarka w roli selekcjonera kadry – 7 października 1986 roku zagraliśmy w Bydgoszczy „mecz przyjaźni” z towarzyszami z Korei Północnej. Skończyło się na remisie 2:2, a popularny „Baryła” wypróbował w tym meczu aż 21 zawodników.
Co najmniej dziwnymi powołaniami były wówczas nominacje dla widzewiaków Henryka Bolesty, Wiesława Wragi i Tadeusza Świątka, którzy najlepszy okres w karierze mieli już za sobą, a mecz z Koreą pozostaje jedynym w ich reprezentacyjnej karierze. Podobnie jak dla Andrzeja Sikorskiego z warszawskiej Legii.
Aż 12 minut w kadrze Łazarka zagrał Janusz Jojko, szesnaście Mieczysław Szewczyk (obaj Ruch Chorzów), o dwie minuty lepszy był Piotr Brzoza z Polonii Bytom. Przy takich występach, 45 minut Jacka Bayera w niesławnym meczu z Cyprem (0:0 w El. ME 1988) jawi się jako niezłe osiągnięcie. Zresztą „Baryła” stawiał też na innych ligowców, że wspomnę tylko: Marka Kostrzewę, Modesta Boguszewskiego, Marka Ługowskiego czy bramkarzy Grzegorza Stencla i Marka Szczecha.
W lutym 1989 roku reprezentacja złożona z ligowców poleciała za ocean na trzy mecze z Kostaryką, Gwatemalą i Meksykiem. Dzięki temu występy w koszulce z białym orłem zaliczyli kolejni gracze Ruchu: Dariusz Fornalak i Krystian Szuster. Podczas tego zgrupowania debiutował także młody zdolny Piotr Soczyński, na którego następca selekcjonera postawił w eliminacjach do ME 1992.
Pojechał po bandzie
Po kadencji Łazarka nastała trwająca prawie cztery lata kadencja Andrzeja Strejlaua. Osobiście bardzo lubię „Narkomana”, ale niektóre jego nominacje jeszcze dziś powodują niekontrolowane ataki śmiechu. I tak w debiucie ZSRR na Stadionie im. 40-lecia Powrotu Ziem Zachodnich i Północnych do Macierzy (pokażcie mi lepszą nazwę stadionu na świecie) w Lubinie szansę debiutu dostał obrońca miejscowego Zagłębia Marek Godlewski, który łącznie w trzech meczach kadry zagrał 83 minuty. 18 minut u Strejlaua zagrał Mirosław Kubisztal, a 62 minuty Jacek Duchowski (obaj GKS Katowice).
Pod koniec 1991 roku Polacy grali trzy mecze wyjazdowe: dwa z Egiptem i jeden z Kuwejtem. Wówczas debiut w kadrze zaliczyli m.in. Krzysztof Maciejewski, Jacek Bobrowicz i Zdzisław Janik. Z kolei podczas letniego sparingu z Gwatemalą epizod w reprezentacji zaliczyły takie tuzy jak Jarosław Gierejkiewicz, Arkadiusz Gmur, Jarosław Góra (nie mylić z Januszem) i Mirosław Rzepa.
Inni też próbowali
Strejlau nie dotrwał do końca eliminacji MŚ 1994, zastąpił go Lesław Ćmikewicz, który z uporem maniaka stawiał na zwrotnego jak wóz z węglem Juliusza Kruszankina. Kolejny selekcjoner – Henryk Apostel też „przejechał się” na kilku piłkarzach. Dwa mecze (tylko) rozegrał Arkadiusz Kubik, 77 minut w jego reprezentacji zaliczył Dariusz Szubert (wszystkie trzy występy), 45 minut Zbigniew Robakiewicz, zaś 15 nieżyjący już Jacek Płuciennik. Oto skrót meczu z Węgrami, w którym grali Kubik, Szubert i Płuciennik:
Z kolei w dwóch meczach (jeden za Apostela, drugi za Władysława Stachurskiego) 24 minuty w kadrze ugrał Tomasz Lenart.
Gdy ponownie trenerem kadry został Antoni Piechniczek, drugi mecz grał w Bełchatowie z Cyprem. Wykonał ukłon w stronę miejscowego GKS dając szansę Jackowi Berensztajnowi oraz Dariuszowi Rzeźniczkowi. Z kolei poza cypryjskie zgrupowanie na początku 1997 roku nigdy nie wychylili się Arkadiusz Onyszko, Daniel Bogusz, Rafał Kaczmarczyk i Sławomir Paluch (pamiętacie go jeszcze?) A w meczu eliminacji do MŚ 1998 „o wszystko” z Anglią przez 39 minut Wyspiarzy straszył debiutant Waldemar Adamczyk (Hutnik Kraków). Spisał się na tyle dobrze, że następny – tymczasowy – selekcjoner Krzysztof Pawlak wpuścił go na zmianę taktyczną w meczu z Gruzją.
„Wójt” miał gest
A potem nastała era Janusza Wójcika, któremu także zdarzały się powołania uważane za co najmniej dziwne. Jaki sens miało testowanie przez 20 minut w meczu z Paragwajem grającego wówczas w Brazylii Mariusza Piekarskiego? Aż osiem minut w „wójtowej” kadrze zagrał Grzegorz Wędzyński i uczynił to w dwóch meczach. 300 sekund więcej, ale za to w jednym spotkaniu dostał na pokazanie swego talentu Andrzej Jaskot z drugoligowego Aluminium Konin. 40 minut na boisku spędził Tomasz Kulawik. Z kolei pół godziny w narodowych barwach musiało wystarczyć innemu wiślakowi, Bogdanowi Zającowi, dziś jednemu z asystentów selekcjonera.
Prawdziwym poligonem był jednak letni wyjazd kadry do Tajlandii w 1999 roku, gdzie zagraliśmy dwa mecze, w tym jeden oficjalny – z Nową Zelandią. Wójcik szerokim gestem rozdawał wówczas powołania, bo żaden poważny gracz nie chciał tłuc się na drugi koniec świata, by kopać piłkę z – zacytujmy ówczesnego selekcjonera – „ogórkami”. W ten sposób jedyny pełny mecz w koszulce z białym orłem zaliczyli: Grzegorz Tomala, Jacek Chańko i Maciej Terlecki. 68 minut gry musiało wystarczyć Mariuszowi Nosalowi, 56 minut Krzysztofowi Piskule, 22 minuty Igorowi Sypniewskiemu, zaś cały kwadrans na murawie spędzili Rafał Szwed i Ariel Jakubowski. Wówczas debiutował też Michał Żewłakow, który potem w reprezentacji zagrał jeszcze 101 razy.
Wielkie testy Engela i Janasa
Znacznie dłuższa jest lista kadrowiczów sprawdzanych przez Jerzego Engela. Tego selekcjonera broni jednak awans do finałów MŚ w Korei i Japonii. I tak Engel dał pograć: 60 sekund Andrzejowi Bledzewskiemu, 5 minut Mariuszowi Pawlakowi, 31 minut Arkadiuszowi Kaliszanowi, całą połowę meczu Tomaszowi Ciesielskiemu, Pawłowi Drumlakowi, Tomaszowi Moskale i Grzegorzowi Paterowi. 49 minut w dwóch meczach przebywał na murawie Krzysztof Bizacki, 78 minut Marek Zając, 81 minut Jakub Wierzchowski, a 84 minuty w trzech spotkaniach (w tym jedno w trakcie finałów MŚ) Paweł Sibik.
Ponad trzy lata na selekcjonerskim stołku spędził Paweł Janas. Trener rodem z Pabianic miał zatem sporo czasu na testy. Dzięki niemu minutę w koszulce z białym orłem zagrał Wahan Geworgian, 22 minuty na murawie spędził Tomasz Mazurkiewicz, połowę meczu zanotowali Grzegorz Bonin, Grzegorz Piechna i Marcin Nowacki, 50 minut (w trzech meczach) Łukasz Madej, 57 minut Michał Stasiak, godzinę Marcin Kaczmarek, 68 minut Adam Majewski, 74 minuty Maciej Scherfchen. 90 minut u Janasa zagrali Maciej Nalepa (dwa razy po połowie), Mariusz Mowlik oraz Dariusz Żuraw (obaj jeden występ).
W poszukiwaniu „international level”
Nieco więcej czasu od Janasa miał Leo Beenhakker. Holender wprowadził kilku graczy z polskiej ligi na swój „international level”, jednak zaliczył także kilkanaście wtop. Zaledwie 9 minut w kadrze zagrali Piotr Madejski, Adam Danch (obaj Górnik Zabrze), a także Michał Zieliński (Polonia Bytom). Przez połowę meczu z Litwą bronił Radosław Cierzniak, a szansę gry przez 90 minut w RPA otrzymał Łukasz Załuska. 55 minut w kadrze Leo zaliczył zapomniany już Sebastian Tyrała. Wielkiej kariery w reprezentacji nie zrobili także Maciej Małkowski oraz Antoni Łukasiewicz (obaj po dwa mecze).
Z kolei Franciszek Smuda w meczu z Kanadą wpuścił na 22 minuty Janusza Gancarczyka (Śląsk Wrocław). Ponadto 4 minuty u „Franza” zagrał Filip Modelski, 180 sekund dłużej biegał po murawie Arkadiusz Woźniak, 28 minut (w trzech meczach!) przebywał na boisku Tomasz Nowak, o minutę lepszy był Mateusz Cetnarski, 41 minut poszalał Cezary Wilk, a całą połowę na pokazanie swoich umiejętności otrzymał Maciej Jankowski. 59 minut w narodowych barwach zaliczył Jacek Kiełb, 79 minut grał Jakub Tosik, zaś cały mecz w bramce zaliczyli Michał Gliwa i Sebastian Małkowski.
Rymaniak rozpaczy
Waldemar Fornalik też miał swoje zimowe zgrupowanie. Dał w nim szansę debiutu m.in. Łukaszowi Skorupskiemu, Łukaszowi Broziowi i Dominikowi Furmanowi. Jednak „hitem” było 45 minut spędzone w biało-czerwonych barwach przez Bartosza Rymaniaka. Wszyscy zastanawiali się co selekcjoner widział w niczym niewyróżniającym się w lidze obrońcy. Czyżby był to krzyk rozpaczy Fornalika, który nie miał materiału ludzkiego do budowy solidnej linii defensywnej?
Podczas styczniowego wyjazdu kadry do Emiratów Arabskich z pewnością zagrają kolejni debiutanci. Ilu z nich zostanie reprezentantami pełną gębą, a ilu z nich będzie zwykłymi przebierańcami? To już tylko zależy od nich samych…
Podczas pisania artykułu korzystano z książki Mariusza Gudebskiego „Z orłem na piersi. 90 lat biało-czerwonych”.
GRZEGORZ ZIARKOWSKI